Znowu trochę nie wyszło
"Wykapany zięć" na żywo w Teatrze TelewizjiCo się odwlecze, to nie uciecze: planowana pierwotnie na 16 marca transmisja na żywo spektaklu "Wykapany zięć" z Teatru Powszechnego w Łodzi odbyła się ostatecznie w Teatrze Telewizji 1 czerwca 2020 roku.
Sztuka ta na Małej Scenie w łódzkim Powszechnym grana jest od września minionego roku. "Wykapany zięć" autorstwa Krzysztofa Kędziory to pokłosie konkursu V Ogólnopolskiego Konkursu na napisanie współczesnej polskiej komedii zorganizowanego w 2017 roku przez Polskie Centrum Komedii przy Teatrze Powszechnym w Łodzi kierowanego przez Ewę Pilawską, inicjatorkę "Komediopisania". Sztuka Kędziory zdobyła wówczas II nagrodę. Na scenę przeniósł ją Paweł Szkotak.
Debiutujący jako dramaturg autor wykorzystał w swojej sztuce dość często spotykany w dramaturgii (vide: emitowany niedawno on-line spektakl TR Warszawa "Uroczystość" czy choćby "Oszuści" Michaela Jacobsa oczekujący na premierę w Och-Teatrze) motyw rodzinnego spotkania, które doprowadzi do nieprzewidzianych wypadków i odkrycia nowej prawdy o osobach tworzących stadło najbliższych. Momentem stanowiącym oś dramaturgiczną komedii Krzysztofa Kędziory stanowi wieczór, w którym Wanda (Beata Ziejka) i Bogdan (Piotr Lauks) mają poznać narzeczonego swojej córki Marty (Karolina Krawczyńska). To zawsze jednak jest wydarzenie w życiu rodziny, nawet jeśli takie castingi na narzeczonego odbywają się z dużą częstotliwością. Tym razem ma być inaczej, bowiem Filip (Jakub Kotyński) to młody, wykształcony człowiek na stanowisku dyrektorskim, który może zapewnić córeczce państwa Biernackich stabilną przyszłość rodzinno - zawodową. Jak to jednak często w życiu bywa wypadki potoczą się inaczej niż ich uczestnicy by sobie tego życzyli. Zacznie się od niespodziewanego przyjazdu mamusi pana Bogdana (Barbara Szcześniak), która postanawia w Łodzi podreperować swoje nadwątlone wiekiem zdrowie (sic!). Głównie jednak przyjeżdża po to, by autor mógł pokazać podejście różnych grup wiekowych do zagadnienia miłości i związków (babcia, oczywiście, uważa, że dwutygodniowa znajomość to za krótki okres, by snuć plany o wstąpieniu w związek małżeński; przy okazji wygarnie potencjalnemu zięciowi swojego syna, że osoby w starszym wieku niekoniecznie nadają się tylko "na złom"). Podczas dalszych perypetii okaże się, że tu niemal wszyscy wszystkich znają, są ze sobą powiązani w różny - acz bardzo przewidywalny - sposób. Trochę jest to zabawne, ale żeby do rozpuku - to nie!
Odnosi się wrażenie, że koncepcja reżyserska jest zbieżna ze scenografią, skądinąd bardzo pomysłową, głęboko umowną i nieczęsto spotykaną, Damiana Styrny, przywodzącą na myśl ilustracje z książeczki dla dzieci bądź komiksu. Aktorzy zdają się grać nie komedię sensu stricte, a raczej parodię komedii, a rozbrzmiewający z offu głos autora (w rzeczywistości reżysera Szkotaka) upomina ich, iż popadli w stylistykę nudnego moralitetu. Ta ingerencja twórcy w grę aktorów nie jest chyba najszczęśliwszym pomysłem, bowiem powoduje, że chce się i jemu samemu wygarnąć pewne niedomagania "Wykapanego zięcia", takie jak infantylne i momentami prymitywne rymowanki kierowane do telefonicznego stalkera (np. Michał, co się w portki skichał) czy pomyłki językowe (np. używanie zwrotu vis a vis zamiast vice versa), co stanowi dość zgrany trick komediowy. Za wyraz pewnej nieporadności autorskiej można też uznać wykorzystanie jako komentarza dziejących się wydarzeń i odczuć bohaterów piosenek z repertuaru zespołów Myslovitz, Dżem, Budka Suflera oraz Edyty Bartosiewicz i Krzysztofa Krawczyka, śpiewanych przez "postacie dramatu" (mikrofon jest coraz częściej stosowanym teatrze dramatycznym rekwizytem). Na szczęście Kędziora i Szkotak nie każą aktorom bezładnie biegać po scenie w celu sztucznego podkręcenia tempa spektaklu.
Krzysztof Kędziora w jednej z wypowiedzi medialnych powiedział: "Zacząłem pisać, bo stwierdziłem, że fajnie byłoby przełamać monopol komedii brytyjskiej czy francuskiej". I choć jego debiutanckiej komedii daleko jeszcze do ideału, to i tak niezbicie dowodzi ona, iż współczesne polskie komediopisarstwo jest zdecydowanie lepsze od nafaszerowanych tanimi mądrościami polskich dramatów egzystencjalnych.