Żółty murzynek
"Domówka" - reż. Sonia Bohosiewicz w Teatrze Śląskim w KatowicachAktorzy nie mają wstydu. Bo nie mogą. Nie powinni. Gdyby mieli, to nie mogliby wykonywać swojego zawodu. Na scenie nie ma miejsca na nieśmiałość. Trzeba być gotowym na zrobienie z siebie widowiska. Nie można bać się krzyczeć, śpiewać, tańczyć i mówić różnymi głosami. Aktorzy to ekstrawertycy, którzy potrafią zawładnąć przestrzenią sceniczną, jak również przykuć uwagę publiczności, całkowicie obejmując ją we władanie.
Taką właśnie artystką bez wątpienia jest Sonia Bohosiewicz. Zawsze postrzegałem ja jako osobę bardzo pewną siebie i ekspresyjną. Dlatego też się jej bałem. Jak się jednak okazuje, nie jest ona taka straszna, jak się może wydawać.
"Domówka" to autorskie przedstawienie śląskiej aktorki. Nie jest to typowa sztuka teatralna. Przypomina bardziej formą jakiś performance. Jest to rozrywka z pogranicza monodramu, stand-upu, kabaretu, teatru oraz recitalu. Co ciekawe posiada także elementy improwizacji. Dzięki temu zróżnicowaniu każdy widz znajdzie w nim coś dla siebie. Spektakl ma interaktywny charakter. Bohaterka prowadzi aktywny dialog z widownią. Co więcej, są momenty, w których zaprasza jej przedstawicieli na scenę. Tworzy to okazję do nowych żartów i komicznych sytuacji. Nigdy bowiem nie wiadomo, na jaki oryginał się trafi. Bohosiewicz z łatwością nawiązuje kontakt z publicznością, a jej przedstawienie szybko nabiera osobistej natury.
Bohosiewicz zaprasza widzów w podróż do czasów dzieciństwa i młodości. Tak jak zdecydowana większość gości pamięta ona dobrze czasy słusznie minione, czyli epokę PRL-u. Wspomnienia i anegdoty z tego okresu właśnie stanowią oś scenicznych wydarzeń. Ruch ten okazuje się strzałem w dziesiątkę. Ludzie bowiem z łatwością mogę znaleźć w opowiadanych historiach odniesienia do własnego życia i doświadczeń. Działa tu w dużej mierze zasada nostalgii. Jest to potężne narzędzie w wywoływaniu uśmiechu na twarzach widzów. Aktorka jest dobrze przygotowana do swej roli. Na scenie co rusz pojawiają się przedmioty codziennego użytku z dawnych lat. Wzbudza to fale zachwytu napędzaną silnym poczuciem sentymentu. Bohosiewicz idealnie utylizuje relikty epoki w celu wywołania żywej reakcji odbiorców. Wykorzystuje do tego namacalne rekwizyty, jak również abstrakcyjne pojęcia.
Siedząc na widowni, nie czułem się w pełni docelowym odbiorcą spektaklu. Chociaż, urodziłem się i częściowo wychowałem w PRL-u, to jednak niektóre aspekty tamtego okresu mnie nie dotknęły. Przede wszystkim aktorka kładzie od początku mocny nacisk na wątki małżeńskie. Zwraca się bezpośrednio do publiczności, zagadując o kwestie wspólnego pożycia. Ja natomiast nie mam takich doświadczeń, więc zagadnienia te mnie nie dotyczą. Na szczęście przedstawienie posiada wiele innych elementów, które mogą angażować także tych jeszcze samotnych widzów. Jednym z nich są na pewno piosenki. Stanowią one atrakcyjne umilenie czasu, nadając całości odpowiedniej dynamiki. Co ważne utwory nie posiadają żadnych współczesnych aranżacji, lecz funkcjonują w takiej formie, w jakiej zostały najlepiej zapamiętane przez rzesze fanów.
Są perfekcyjnym uzupełnieniem wieczoru pełnego pozytywnej energii i rodzinnej atmosfery.