Żona pożyczona
"Mąż zdradzony, czyli Amfitrion" - reż:Bogdan Hussakowski - Teatr im. Stefana ŻeromskiegoSalwy śmiechu od pierwszej po ostatnia scenę słychać było w czasie sobotniej premiery w teatrze Żeromskiego. "Mąż zdradzony, czyli Amfitrion" antyczna farsa plebejska spodobała się kieleckiej publiczności.
Wcześniej tekst starożytnego dramatopisarza Plauta przerażał raczej twórców niż zachwycał i dopiero para: tłumaczka Ewa Skwara i reżyser Bogdan Hussakowski udowodnili, że rzecz o zdradzonym mężu bawi jak przed wiekami i to do łez.
Sztuka powiada o wodzu tebańskim, który po powrocie z wojny zastaje w domu, a co gorsza w alkowie, swojego sobowtóra. Tym sobowtórem jest sam Jowisz, który nie mógł inaczej uwieść wiernej Alkmeny. W amorach sekunduje mu Merkury, pod postacią Amfitrionowego niewolnika, Sozji.
W Amfitrionie wiele scen jest wybitnie farsowych. Poszczególne skrzą się dowcipem a reżyser i aktorzy swoją grą podkreślają humor sytuacyjny, świetnie wybrzmiewają zabawne kalambury. Nieporozumienie goni nieporozumienie a widownia reaguje żywiołowo. Już pierwsza scena, gdy Merkury objawiwszy się na balkonie wprowadza widzów w sytuację witana jest śmiechem. I tak jest do końca. Świetny, współczesny przekład, gra okraszana dwuznacznymi ruchami zestawiona z kostiumami tyleż zabawnymi co majestatycznymi daje doskonały efekt.
Dawid Żłobiński z gibkością małpy a może boga - Merkurego skacze z balkonu, chodzi po oparciach foteli, rzuca ogryzkami i wygłasza tyrady. Sekunduje mu jego pierwowzór Mirosław Bieliński koncertowo opisujący bitwę, spotkanie z samym sobą przy tym wykonujący nie mniej widowiskowe ćwiczenia typu powstań, padnij.
Na wielką pochwałe zasługują obie panie. Marzena Ciuła świetnie pastiszująca wierną Alkmenę, pokazuje dwa oblicza: słodkiej, czułej, wiernej i hetery w sekundę zmieniającej ton głosu i zachowanie by w kolejnej chwili powrócić do tamtej słodyczy.
Rola Joanny Kasperek grającej służąca Bromię to popis umiejętności aktorskich najwyższego lotu, słusznie nagradzana brawami. Aktora dała swej bohaterce wszystko: od gamoniowatości po cwaniactwo a jej opowieść o porodzie relacjonowana jak sprawozdanie z pola bitwy to przykuwający uwagę majstersztyk.
Paweł Sanakiewicz w roli Jowisza wygrywa wszystko, nie tylko Alkmenę ale i publiczność zdołał podporządkować sobie a kiedy w ostatniej scenie pojawia się na boskim wozie wita go owacja. Na jego tle blado wypada tytułowy mąż zdradzony - Hubert Bronicki, w starciu z Jowiszem nie miał szans, chociaż starał się i to bardzo. Pozostało mu przyjąć i pogodzić się z faktem, że żona została pożyczona.
Wielkie brawa dostała także Joanana Braun za dowcipne kostiumy i oszczędną, co nie znaczy ubogą, scenografię.
Jedyna uwaga, jaką można mieć do tego spektaklu jest prośba o nożyczki lub przerwę. Niektóre sceny z powodzeniem i to bez straty dla ich błyskotliwości, można by przyciąć lub chociaż zrobić przerwę, bo dwie godziny ciurkiem nawet na dobrej farsie, a taką z pewnością jest "Mąż zdradzony", to za długo.
(ml)