Żonglerka
"Królowa piękności z Leenane" - reż: G.Chrapkiewicz - Teatr Polski w Bielsku-BiałejSezon teatralny 2009/2010 powoli się rozkręca. Bielski teatr przygotował na początek premierę "Królowej piękności z Leenane" w reżyserii Grzegorza Chrapkiewicza na podstawie dramatu Martina McDonagha.
Literatura irlandzka zadomowiła się już na dobre na polskiej scenie teatralnej. Z pewnością jest tak, dlatego, że (jak podkreślał w rozmowie ze mną Grzegorz Chrapkiewicz): „Polacy i Irlandczycy są po prostu do siebie podobni. Głównie ze względu na historię i katolicyzm.”. „Królowa piękności” również wydaje się być tekstem uniwersalnym, tak jak ponadczasowe są konflikty na linii matka-córka. Opowiada historię czterdziestoletniej Maureen i jej zaborczej matki, która z lęku przed samotnością kłamie, oszukuje i tak manipuluje faktami, by móc, jak najdłużej zatrzymać córkę przy sobie. Na szczęście Chrapkiewicz przeniósł akcenty – z konkretu na abstrakt. W jego inscenizacji relacja matka-córka staje się tylko punktem wyjścia do refleksji nad problemem tkwienia w pewnych schematach, przeznaczeniem, bezsensem własnej ucieczki. To niewątpliwy atut przedstawienia. Tak samo, jak rewelacyjna gra aktorska Anny Guzik i Grażyny Bułki. Obie powołały do życia swe bohaterki, nie przypinając im żadnych łatek. Widz dzięki temu nie może jednoznacznie stwierdzić, która z nich jest większym potworem. A może obie są po prostu chore psychicznie, niezrównoważone, nieszczęśliwe lub głęboko zranione? Słowem Chrapkiewicz pyta, a nie odpowiada. Nie szuka winnych, bo wie, że nie ma to sensu w świecie pełnym gnuśności i marazmu.
Maureen i Mag prowadzą między sobą swoistą grę. Widz w pewnym momencie gubi się w rozeznaniu, która z nich mówi prawdę. Do tego dochodzi żonglerka emocjonalna – od złości przez łzy, aż po radość. Znamienne, że najmniej tam jest strachu – ani matka ani córka nie boją się agresywnego Raya, Mag nie ucieka przed zbliżająca się z wrzątkiem Maureen. We wszystkich tkwi ogromna, często stłumiona agresja, przez co każdy z bohaterów najbardziej boi się samego siebie.
Scenografia jednak wydaje się być z zupełnie innej bajki. Wnętrze kuchni jest zbyt kruche, za bardzo sterylne. Kłóci się to z kipiącymi ze sceny emocjami. Podobnie jest z muzyką. Chwile wyciemnienia połączone z irlandzkimi brzmieniami, sprawiają, że całe przedstawienie jawi się jako dość epizodyczne. Nie obroniły się też niestety sceny erotyczne. Guzik rewelacyjnie epatowała seksualnością, podczas gdy wzorcowo ustawiony Grzegorz Sikora ( w roli Pato ) – z wyciągniętą ręką wzdłuż ściany – budził tylko litość.
Generalnie jednak Chrapkiewicz tą inscenizacją po raz kolejny udowodnił, że jego niszą, w której czuje się najlepiej są kameralne przedsięwzięcia. Po wzruszającej „Staroświeckiej komedii”, wbijającym w fotel z wrażenia „Kształcie rzeczy” i poruszającej „Piaskownicy”, przyszła pora na dość przewidywalny, choć pełen emocji spektakl. W „Królowej Piękności” (która już od pierwszej minuty zmierza do tragicznego finału) wyczuwalne jest ciągłe balansowanie, a może nawet żonglowanie między słowem, a milczeniem, uczuciem a intelektem, dosłownością a metaforą. To, co się dzieje na scenie wydaje się nie mieć końca, a mieszanina uczuć i emocji nie znika wraz z ukłonami aktorów. Dzięki tej energii na linii aktor-widz, spektakl wymyka się wszelkim schematom. Ile osób na widowni, tyle opinii. A sam fakt, że Chrapkiewiczowi udało się sprowokować widzów do dyskusji winno być najlepszym świadectwem wartości jego przedstawienia.