Zwyczajna córka

rozmowa z Aliną Świdowską

Rozmowa z aktorką Aliną Świdowską, córką Adiny Blady-Szwajger, lekarki z getta. W spektaklu \'I więcej nic nie pamiętam\' na podstawie pamiętnika matki Alina Świdowska wciela się w jej postać

W spektaklu \'I więcej nic nie pamiętam\' gra pani swoją matkę Adinę Blady-Szwajger, lekarkę z getta, współpracownicę Marka Edelmana, autorkę pamiętnika pod tym samym tytułem. Jak pani sobie radzi? 

Staram się nabrać dystansu, ale to niełatwe. Zdarzało się, że chciałam wyjść z prób, bo nie mogłam opanować wzruszenia. Mam poczucie, że moim obowiązkiem jest przekazać jej przesłanie. Czekałam na odpowiedni moment. Przecież mam ten tekst, rozumiem go lepiej niż ktokolwiek inny. Przekazując go, chcę również opowiedzieć o niej. Być może tylko człowiek, który przeżył piekło, ma większą szansę stać się prawdziwym, wielkim i pięknym.

W spektaklu opowiada pani o mamie raczej jako o człowieku trudnym, którego pani nie rozumiała.

Tak. Ale ją podziwiałam. Myślę, że na to zasłużyła, niezależnie od tego, że nie do końca byłam szczęśliwym dzieckiem. Byłam dzieckiem, od którego się za dużo wymagało, któremu pozornie dawało się dużo swobody - czułam zawsze, że wolny czas, z którego nikt mnie nie rozlicza, powinnam spożytkować na to, by stać się dobrym człowiekiem, który nie popełnia błędów.

Inaczej patrzyła pani na mamę przed lekturą pamiętnika i po niej? 

Przed lekturą miałam do niej same pretensje. Strasznie mnie denerwowała. Chociaż pamiętam chwile, w których fantastycznie nam się rozmawiało. O wielu sprawach, ale najczęściej ani o moich osobistych, ani o jej osobistych. Mama lubiła rozmawiać o sytuacji w polityce, ale na ile ja, dziecko, mogłam to zrozumieć? Opowiadała mi o ludziach, z którymi współpracuje, o działaczach, o dzieciach, które aktualnie leczyła. Rozmawiałyśmy o moich konfliktach ze starszą siostrą, o zwierzętach naszych i nie tylko naszych, ale nigdy o jej przeszłości ani o moich problemach. Denerwowało mnie, że nie było jej przy mnie, kiedy jej potrzebowałam. Bo albo wyjechała, albo miała dyżur, albo będzie wieczorem, albo wróci za tydzień. Przed lekturą pamiętnika była mamą, po lekturze lekarzem z getta. Był to też czas, kiedy była bardzo chora, ale nie chciała się do tego przyznać, trzeba było ją wiecznie ratować. Ciągle się o nią bałam. Wyszła na spacer na godzinę, nie wracała przez dwie godziny, a ja dostawałam szału. Spacerowała, bo była piękna pogoda, a ja już widziałam ją leżącą w parku z zawałem.

Powiedziała pani, że mama zawsze szła w przeciwnym kierunku. Nawet kiedy się umawiałyście, aby gdzieś pójść, że właśnie wtedy mama zmieniała zdanie.

Dla mnie to było bardzo irytujące. Potrafiłam jej to wykrzyczeć. Często zarzucałam jej, że nie pamiętam jej z dzieciństwa. Coś tam pamiętam, ale nie tak jak dzieci pamiętają swoje mamy. Jej nie było. Musiałam wychowywać się sama, zajmowały się mną gosposie, których nie lubiłam. Rozumiem, że pracowała, ale czy musiała pracować tak dużo? Nie tylko w szpitalu. Nawet nie wiem, gdzie pracowała, bo kiedy kończyła pracę w szpitalu, wsiadała w autobus albo w samochód i jechała do Łodzi, tam pracowała w dwóch przychodniach, tam się spotykała z Markiem i Alą [Edelmanami], z przyjaciółmi i wracała w nocy. Często nawet nie widziałam, kiedy wracała.

Edelman bywał w waszym domu?

Edelmanowie mieli dzieci mniej więcej w moim wieku. Olek jest troszkę starszy, Ania młodsza, bawiłam się z nimi, podczas gdy dorośli rozmawiali. W niedziele jeździliśmy do Edelmanów do Łodzi. My, dzieci, schodziliśmy rodzicom z oczu. Właściwie byliśmy rodziną, bo tych spotkań było bardzo wiele.

Kiedy dowiedziała się pani, kim był Edelman?

Z jakiejś gazety. Nigdy z mamą na ten temat nie rozmawiałam. Najpierw dowiedziałam się, że było powstanie w getcie, a potem, że Marek był bohaterem tego powstania. Ale nie pamiętam tego momentu. To mnie nie zszokowało. Zawsze czułam, że oni są wspaniałymi działaczami. Ala, żona Marka - mówię tak o nich, bo my, dzieci, byliśmy z nimi po imieniu - zabierała mnie na obozy dzieci cukrzycowych, które organizowała. Zawsze czułam, że Marek jest kimś nadzwyczajnym, więc kiedy dowiedziałam się, że był bohaterem, wydało mi się to oczywiste. Marek i Ala zawsze komuś pomagali. Ciągle mówili, że coś ważnego jest do załatwienia.

Edelman był trudny?

Pamiętam swoje pierwsze wrażenie - że jest piękny. Patrzyłam, jaki to piękny mężczyzna, a wobec tego niedostępny. Chyba z nim nie rozmawiałam, nie było powodu. Trochę się go bałam, bo krzyczał, żebyśmy mu zeszli z drogi, że dzieci i ryby głosu nie mają i że mu przeszkadzamy. Byliśmy tacy mali, tacy normalni, po prostu dzieci.

Myśli pani, że getto i powstanie w getcie, piekło, przez które przeszli, znieczuliło ich?

Przeciwnie. Całe życie działali.

Myślę raczej o sprawach domowych, emocjach w rodzinie.

Nie umiem odpowiedzieć. Może to jakieś pokoleniowe sprawy. Może moja babcia też była taka, cały czas w pracy, i nie umiała dać mamie czułości, więc i ona nie umiała tego przekazać? A może dorośli zajęci ważnymi sprawami uznali, że my, dzieci żyjące w normalnym świecie, nie potrzebujemy ich uwagi? W związku z tym całą swoją uwagę kierowali tam, gdzie mogli komuś pomóc.

Jakie są pani najwcześniejsze wspomnienia z dzieciństwa?

Wchodzę pod stół z psem. Musiałam być bardzo mała, bo trzymałam się psa, czyli nie umiałam chodzić. Zwierzęta były moimi towarzyszami. Pamiętam, że mieszkałam w psiej budzie. Wychodziłam z obiadem na ganek, stawiałam swój talerz obok psiej miski i pozwalałam mu jeść z talerza. Sama jadłam to, co on miał, jakieś rozdrobnione mięso z kartoflami czy kaszą. To mi o wiele bardziej smakowało. Nikt tego chyba nie zauważał, nie mam pojęcia. Suczka mnie pilnowała, a ja spałam ze szczeniakami, bawiłam się z nimi. One się do mnie przytulały, a suczka przed budą pilnowała, żeby nikt do nas nie wtargnął. Nikomu nie pozwalała wejść, dopóki sama nie zdecydowałam się wyjść z budy.

To wspomnienie szczęścia z dzieciństwa? 

Normalności, bliskości ze zwierzętami, ufności. Zupełnie mnie nie obchodziło, czy mnie ktoś szuka, czy nie. Poza tym pamiętam, jak chodziłyśmy na spacery do lasu i mama opowiadała mi bajki. Pokazywała mi miejsca, w których mieszkała królewna albo gdzie królewna ma swoją lampkę nocną. To ile mogłam mieć lat, żeby widzieć lampkę nocną pod krzaczkiem? Cztery? Nie wiem. Chodziłam szukać tej lampki sama. Szukali mnie w lesie, bo potrafiłam w nim zasnąć albo się zgubiłam. To był las przy domu. Mieszkałyśmy w Łagiewnikach, na terenie sanatorium przeciwgruźliczego. Dlaczego ktoś pozwalał, abym sama szła do lasu... Gosposia nawet nie wiedziała, kiedy wychodziłam. Mama też, bo skąd miałaby wiedzieć. Dużo pamiętam, tylko że to mało konkretne wspomnienia. Siedzę na ścieżce, bawię się, przeważnie sama.

Długo tam mieszkałyście?

Miałam sześć lat, kiedy się wyprowadziłyśmy. W tych Łagiewnikach mieszkałyśmy w małym białym parterowym domu ustawionym w literę \'L\'. Nasze mieszkanie było narożne, kuchnia, pokoik. Z innej strony mieszkała bardzo przeze mnie lubiana kierowniczka kuchni z sanatorium. Tak, ciocia Misia to moje bardzo dobre wspomnienie z dzieciństwa. Była też ciocia Jadwiga, przełożona pielęgniarek z sanatorium, dalej mieszkał ogrodnik, z którego dziećmi czasem się bawiłam.

Czym było dla pani dzieciństwo? 

Chyba wypełnianiem jakiegoś smutku. Byłam smutna, czułam się nierozumiana.

Mama nie umiała pani wychowywać?

Nie wiem, czy mi życia wystarczy, żeby się do tego odnieść z dystansem. Zawsze miała nadmierne wymagania. Nie okazywała mi czułości, myślę, że w dzisiejszym rozumieniu wychowywania dzieci popełniła wiele błędów, ale to są błędy, o których nie miała pojęcia. Miałam poczucie, że mną dysponuje. Wyleczyła kiedyś z gruźlicy dziewczynę z patologicznej rodziny. Ta dziewczyna była niewidoma, ale dzięki opiece i pomocy mamy skończyła studia, została muzykologiem, wspaniałym człowiekiem. Zdaniem mamy musiałam się z nią zaprzyjaźnić. Nie pytała mnie o zdanie, tylko kazała mi się z nią zaprzyjaźnić i jej pomagać. Byłam przerażona, kiedy zobaczyłam ją po raz pierwszy. Nigdy tego mamie nie powiedziałam. Po pierwsze, to była ogromna kobieta, strasznie silna i szybka, a ja czułam się przy niej jak pies przewodnik. Tyle że nie umiałam jej utrzymać, nie mogłam za nią nadążyć. Był we mnie bunt przeciwko tej nakazanej przyjaźni. Miałam 13 lat, chciałam sama sobie wybierać przyjaciół. Mama wciąż miała pomysły na moje życie. Wyznaczała mi ludzi. Dawała mi zadania, którym nie byłam w stanie sprostać. Zadanie miało być wykonane i koniec.

Dlaczego pani mama opowiadała pani, że znalazła ją na śmietniku, płaczącą, pod gazetą? Tę historię włączyła pani do spektaklu.

Miała takie wyobrażenie, że najłatwiej z dziećmi się porozumiewa przez bajki. Do wszystkiego układała bajkę. Tak samo zrobiła bajkę z moich urodzin. Nie zastanawiałam się dlaczego. Wydawało mi się to piękne. I w dzieciństwie naprawdę wiele razy musiała mi to opowiadać Adina Irena Blady-Szwajger.

Co dzisiaj pani o tym myśli?

Moje myśli na ten temat są przykre. Znalazła mnie, więc powinnam być wdzięczna, bo została moją mamą. Tę wdzięczność we mnie wpoiła wcześnie. Myślę też, że nie potrafiła się wyzwolić ze swoich doświadczeń z dziećmi w szpitalu w getcie. Być może wiecznie zaspokajała głód bycia z nimi, a nie ze mną. Że ja jej nie wystarczałam. Nie wystarczała jej ta normalna, normalnie urodzona dziewczynka.

Nie chciała powiedzieć \'urodziłam\', tylko mówiła \'znalazłam\'.

Ogromna różnica, prawda? Pewnie powinnam iść do psychoanalityka. Wiem, że mnie kochała, ale tego nie czułam. Ustawiła sprawy w taki sposób, żebym była dzieckiem, które ma siebie obserwować, które ma patrzeć na siebie z dystansu. Zawsze miałam pamiętać, że moje potrzeby są mniej ważne niż potrzeby dzieci w gorszym położeniu. Z pewnością byłam dzieckiem w depresji.

Mama tego nie widziała?

Byłam dla niej dowodem na to, że dziecko, które nie jest głodne, które jest w jej pojęciu kochane, bo poświęca mu się pięć minut w tygodniu, które ma czyste ubranko i dobrze się uczy, jest szczęśliwe. Bardzo wcześnie zrozumiałam, że przy mamie muszę grać szczęśliwą. Byłam przy niej wesoła, rozśpiewana, roztańczona. Kiedy nie patrzyła, wracałam do swojego smutku. Dziecko naprawdę wyczuwa, czego matka oczekuje. Spełniałam te oczekiwania. Przychodziły do nas koleżanki mamy, więc się popisywałam. Pokazywałam się z najlepszej strony. Stawałam się wesolutka, towarzyska. To mi zostało. Przez lata było tak, że rozbawiałam całe towarzystwo. To ode mnie zależało, czy koledzy na prywatce będą się bawić. Rozkręcałam zabawę, po czym mogłam się nawet schować i płakać.

Zazdrościła pani koleżankom normalnych domów?

Bardzo. Myślę, że przez swoje dzieciństwo nie umiałam normalnie żyć. Miałam o to do mamy pretensje. Mówiłam: "Nie mam normalnego domu. Nic nie mam".

Brakowało pani ojca?

Nigdy. Kompletnie tego nie rozumiem. Jest w tym tajemnica. Między rodzicami był wielki konflikt, przede wszystkim polityczny. Ojciec wyszedł z więzienia stalinowskiego kompletnie zmieniony, miał poglądy stalinowskie, to było powodem kłótni rodziców. Nie bałam się, kiedy się kłócili, bo wiedziałam, że mama sobie poradzi, że ma rację. Od początku miałam własne zdanie, wiedziałam, że ojciec miał poglądy polityczne, które należy odrzucić. Mama tłumaczyła, że tak strasznie go złamali w więzieniu. Nigdy z nim o niczym nie mogłam rozmawiać, bo zaraz się okazywało, że na każdy temat miał idiotyczny pogląd.

Nigdy się nie porozumieliście?

Nie rozmawiałam z nim, tylko patrzyłam na tego starszego człowieka. Wydawał mi się taki stary, miał sześćdziesiąt parę lat, był kaleką, miał prostą nogę... Przyjeżdżałam do Warszawy, żeby pójść z nim do teatru, lubił operę. Zawsze się bałam, że się spóźnimy, bo tak kuśtykał. Kiedyś mnie wzruszył, powiedział: \'Idź, idź, a ja dojdę\'. Wiedział, że nie lubiłam spóźniać się na przedstawienia. Pobiegłam i wcale nie weszłam, tylko czekałam, aż dokuśtyka. Weszliśmy po uwerturze, nic się nie stało. Matka ojca pochodziła z antysemickiej rodziny i myślę, że to odgrywało dużą rolę w relacjach między rodzicami i między mną a ojcem.

Pani rozumiała pochodzenie mamy?

Chyba musiała mi to wystarczająco wcześnie powiedzieć, bo wcześnie wiedziałam, że był antysemityzm, że był Hitler. Chyba czułam pochodzenie żydowskie, bo kiedy się dowiedziałam, nie zrobiło to na mnie wrażenia. Tylko nie wiedziałam, jaka była rola mamy, ale też nigdy się nad tym nie zastanawiałam.

Jak traktowała pani żydowskie pochodzenie?

Czasami przyjeżdżałam, przychodziłam do domu i naładowana rozmowami z pociągu zaczynałam mamie zarzucać, że Żydzi sobie zasłużyli na antysemityzm, bo są tacy wredni. Wtedy mama tłumaczyła, że wstrętni ludzie są wśród Żydów, Polaków, Chińczyków, Francuzów i Niemców. I że wśród Niemców są również dobrzy ludzie. Ale pamiętam, że kiedy widziała owczarki niemieckie, kuliła się, bała, chociaż zwierzęta kochała. Kiedy mieszkałyśmy w Szczecinie, a przyjeżdżało tam sporo Niemców, którzy głośno rozmawiali na ulicach, też się zmieniała. Miała charakterystyczny sposób kulenia się. Kuliła ramiona i robiła się taka malutka. Uciekała. Nie mogła słuchać niemieckiej mowy.

Pani to rozumiała?

Tak, wtedy już dobrze wiedziałam. To było bardzo bolesne. Razem z nią czułam strach i ból. Chyba to był najwyraźniejszy przekaz. Odnajduję w sobie najróżniejsze jej gesty. Też odruchowo kulę ramiona.

Czy mówiąc tekst mamy, wyobraża sobie pani siebie w getcie?

Teraz nie muszę już o tym myśleć. Po przeczytaniu książki nie było nocy, żebym o tym nie myślała, dnia, godziny prawie. Ciągle stawiałam się w sytuacji człowieka w getcie. Do dzisiaj mam taki nawyk. Myślę: co by było, gdyby teraz Korczak wstał z grobu i zobaczył coś, co się dzieje na ulicy. Pamiętam, jak urodziła się moja córka 17 lat temu. Myślałam o tym, co byłoby z nami, gdybyśmy były w getcie. Kiedy się przewróciła na szkło i krew jej leciała, trzeba było zszyć tętnicę. Przecież w getcie by się wykrwawiła. Myślałam tak, aż skończyła pięć lat.

Kiedy po raz pierwszy przeczytała pani pamiętnik mamy?

Kiedy go napisała. Nie wiedziałam, co pisze. Widziałam ją piszącą, latające kartki. Wchodził Marek, zabierał je, a myśmy dalej rozmawiały. \'Masz te kartki? Co masz dzisiaj? Coś napisałaś?\' - pytał. Leżała u Marka w szpitalu. Potem dowiedziałam się, że to książka. Długo trwało, zanim wzięłam tę książkę do ręki. Mamy nie było, kiedy ją przeczytałam. Coś się we mnie przestawiło. Od początku wspomnienia mamy były dla mnie wspomnieniami o dzieciach, które strasznie kochała. Tak bardzo, że postanowiła zostać z nimi do końca, podać im morfinę, żeby je uratować z rąk Niemców, którzy zadaliby im okrutną śmierć. Czułam się tak, jakby mi się rodzina powiększyła.

Rozmawiałyście o pamiętniku?

Zadawałam pytania tylko o daty, np. kiedy wyszła z getta. Zapytałam: \'To Marek kazał ci wyjść?\'. \'Tak, Marek kazał\' - odpowiedziała. Nie, o nic więcej. Opublikowany pamiętnik wzbudził ogromne zainteresowanie. Mama uczestniczyła w spotkaniach a to ze studentami, a to w Paryżu. I wtedy całe fragmenty mówiła na pamięć. Tak jakby to miała ułożone w głowie. Odpowiadała na jakieś pytanie fragmentem z pamiętnika. Kiedyś ją zapytałam: \'Dlaczego mówisz słowo w słowo, dlaczego nigdy nic nie dodajesz?\'. \'Bo wszystko, co miałam do powiedzenia, napisałam, a zawsze miałam taki zwyczaj, że wszystko, co miałam napisać, najpierw układałam w głowie. A że mam pamięć fotograficzną, to mówię z pamięci. Wszystko, co miałam do powiedzenia, napisałam\'. Mówiłam, że to jest mało, wszyscy mówili, że mało, więc napisała drugą część. Ale ta druga część to już było co innego. Mama myślała, że dla mnie ważniejsza będzie druga część. Mówiła, że pisze ją dla mnie. Ale tak nie jest. Wprawdzie jest w niej więcej osobistych zwierzeń, pisze o tym, że miała jeszcze kogoś, dowiedziałam się więcej o jej pierwszym mężu, dowiedziałam się, że był jeszcze Bernard, nie tylko mój ojciec. Są jej wspomnienia z Powstania Warszawskiego, z Miodowej.

Dlaczego ta pierwsza część jest dla pani ważniejsza?

Bo to, co dotyczyło getta, przez lata było czarną dziurą, mama karmiła mnie opowieściami z Powstania Warszawskiego, a nie wiedziałam, co działo się z nią wcześniej. Dużo więcej wiedziałam o Powstaniu Warszawskim niż o powstaniu w getcie. Nie miałam zielonego pojęcia, gdzie było mieszkanie mamy przed wojną. Nie wiedziałam, że mieszkała na Świętojerskiej. Strasznie mnie denerwowało, że ulice nie są tak odbudowane, jak wyglądały przed wojną, że w miejscu, w którym był dom mamy, jest ambasada chińska. Dopiero w Izraelu zobaczyłam makietę Warszawy, zobaczyłam ten budynek pierwszy raz w życiu i że ten budynek miał dwie bramy.

Ukryto tam archiwum.

Marek twierdził, że ukryli archiwum szpitalne, dokumentację medyczną pod Świętojerską 30, no to było chyba tam, gdzie mama mieszkała. Czyli co? To mama wszystko schowała w swojej piwnicy? To nie jest wyjaśniona sprawa.

Mówiła pani, że jak mama umierała, miała pani wrażenie, że cały czas była z dziećmi z getta.

To są pytania, na które nie umiem wprost odpowiedzieć. W końcu poszła umierać do szpitala. Nie byłam świadoma, że to ten moment, że pojechała sobie umierać, ponieważ mnie się urodziło dziecko. Dopiero potem zdałam sobie sprawę, że umrzeć powinna parę miesięcy wcześniej, bo takie były rokowania. A siłą woli postanowiła spotkać się jeszcze z moją córeczką, dożyła do jej urodzin, poczekała, aż znajdę się w domu. Dopiero wtedy, na te ostatnie trzy tygodnie, zdecydowała się na szpital. Nie powiedziała mi, że już nie przyjedzie. Mówiła, że jedzie do Marka się podleczyć. Tylko że pod spodem było coś jeszcze.

Była lekarzem, więc zrozumiała swoją sytuację.

Oczywiście. Chyba rok przed śmiercią zapytałam, czy pojedzie z nami na wakacje. Odmówiła, powiedziała, żebyśmy zostawili jej psa, że ona przypilnuje mieszkania. Zapytałam, dlaczego nie chce jechać. \'Mam takie dziwne bóle\' - powiedziała. Dla mnie to był sygnał, że ma raka. Zapytałam, czy nie poszłaby do lekarza. \'Tak, pójdę, jak wrócisz z urlopu\'. Znalazłam lekarza, umówiłam wizytę i nagle powiedziała: \'Nie idę. Nie zawracaj mi głowy\'. Zapytałam dlaczego. \'Sama wiem, co mi jest\'. Tak samo nagle powiedziała, że wyjedzie do Izraela. 1 listopada pojechała. Miała tam być miesiąc, nie zadzwoniła ani razu, co też było dziwne, wróciła po dwóch tygodniach. W strasznym stanie.

Dlaczego pojechała do Izraela?

Chciała pożegnać się ze wszystkimi. Tam miała rodzinę, o której też nie wiedziałam, jakby mi się ten świat nie należał. Cała rodzina mamy ojca, jego nowa rodzina, bo tu zostawił swoją żonę i córkę, czyli moją mamę. Okazało się, że jej ojciec, a mój dziadek Izaak Szwajger był bohaterem, twórcą uniwersytetu w Tel Awiwie, budowniczym Izraela po prostu. Nie wiem, dlaczego dziadkowie się rozstali. Dziadek miał w Izraelu ogromną rodzinę. Mama spotkała się ze wszystkimi, przyjechała i też mi nic nie powiedziała.

Dlaczego mama tego nie opowiadała? 

Kto mi na to pytanie odpowie? Była w ciężkim stanie, a ja w dziewiątym miesiącu ciąży. Wezwałam Alę, żeby jakoś pomogła. Przyszła, trochę się posprzeczały i w końcu Ala powiedziała, że załatwiła jej szpital i że jutro czy pojutrze ma się położyć, to było tuż przed świętami. Mama krzyczała do mnie, że miała inne plany. \'Coś ty mi zrobiła, dlaczego Alę teraz wezwałaś, miałam zupełnie inne plany!\'. To pamiętam. Potem zrozumiałam, że chciała spędzić z nami ostatnie święta, ostatniego sylwestra i dopiero potem sobie pójść i umrzeć. Ala natychmiast położyła ją do szpitala. Powiedziała do mamy: \'Przecież nie będziesz jej tu zdychać!\'. Nie umiem powiedzieć, kiedy ją widziałam ostatni raz.

\'Pojechała sobie umierać\'? Nigdy nie słyszałem takiego zdania.

Wytłumaczyłam sobie, że bardzo już chciała być z dziećmi z getta, już nie chciała się rozpraszać. Pożegnała się z nami, wiedziała, że umiera, nie miała już nic więcej do zrobienia. Dowodem na to, że pojechała sobie umierać, było to, że w ogóle nie starała się ze mną porozumieć, jak nigdy. Dzwoniłam do niej, ale ona nie dzwoniła, nikogo nie prosiła, żeby mi przekazał, jak się czuje. Żadnej próby kontaktu. Pojechała do Marka umierać, on rozumiał, że mama myślami jest już tam, z tymi dziećmi. Nie broniła się przed śmiercią. Szykowała się do niej od lat. Znalazłam list, w którym tłumaczyła się Markowi, dlaczego wcześniej mu nie powiedziała o chorobie. O wieńcówce. Bo kiedy do niego przyszła, powiedział, że to stara sprawa i bardzo się na nią gniewał, że nie przyszła, kiedy pojawiły się bóle. Odpisała mu, że myślała, że to się skończy na pierwszym zawale. Wiedziała, że to zawał i że może umrzeć. Nie leczyła się. Zrozumiałam z tego listu, że chciała umrzeć i nikomu nie robić problemów.

Czy została pani aktorką, żeby mówić pamiętnik?

Mama jak zwykle wykorzystała sytuację. Nagrywając film dokumentalny, zapytana, dlaczego to napisała, powiedziała, że chce te wspomnienia przekazać ludziom i chce, aby jej córka aktorka coś z nimi dalej zrobiła. Zmartwiałam. Zrozumiałam, że zostało nałożone na mnie kolejne straszne zadanie, że muszę je wykonać. A moje aktorstwo też nie jest dla mnie oczywiste. Lubię być na scenie, ale jak tylko kończy się spektakl, chowam się w sobie, gdzieś tam idę boczkiem. Kiedyś byliśmy z synem w Karpaczu. Siedzieliśmy co wieczór przy stole z innymi wczasowiczami i każdy opowiadał, co robi. Jedna pani była nauczycielką, druga księgową. Bałam się pytania o zawód. Chciałam uciec. Myślałam: \'Boże, żeby mnie tylko nie zapytali, kim jestem\'. Kilka posiłków przesiedziałam i udało mi się nic nie powiedzieć, aż wreszcie usłyszałam: \'No, a pani nic o sobie nie opowiada\'. \'Nie, bo nic ciekawego nie mam\'. \'No, ale gdzieś pani pracuje...\'. Odpowiedziałam uczciwie: \'W teatrze\'. \'A, w teatrze, ale co, sprzedaje pani bilety czy sprząta?\'. Zdecydowałam się na sprzątanie.

Remigiusz Grzela
Wysokie Obcasy
10 lutego 2010
Portrety
Tadeusz Lis

Książka tygodnia

Białość
Wydawnictwo ArtRage
Jon Fosse

Trailer tygodnia