Życie jest piękne, można umierać
"Samobójca" - reż: Grigorij Lifanow - Teatr Polski w PoznaniuSamobójstwo to temat - rzeka, metoda rozwiązywania najtrudniejszych problemów znana od zarania dziejów. Psychologowie jednak zwykli przekonywać, że każda decyzja o mordzie popełnionym na samym sobie poprzedzona jest długimi rozważaniami delikwenta, "przymiarkami" do tego strasznego czynu, słowem - nic pochopnie. Zagadnieniem tym zainteresował się Grigorij Lifanow, przenosząc na deski Teatru Polskiego w Poznaniu tekst Nikołaja Erdmana.
Reżyser podjął próbę zaprezentowania studium samobójstwa. Oto Siemion (Piotr B. Dąbrowski), bezrobotny młody mężczyzna, pogrąża się w swojej frustracji i wymyśla, że się zabije. Z myśli tej, od której zresztą rozpaczliwie próbuje odwieść go żona, kiełkuje cały misterny plan, przygotowany przez obrotnego i po trosze bezwzględnego Kałabuszkina (Piotr Kaźmierczak). Niedoszłego samobójcę otacza znienacka cała galeria postaci, synekdocha społeczeństwa radzieckiego – inteligent (Jakub Papuga), rzeźnik (Andrzej Szubski), duchowny (Wojciech Kalwat), poeta (Michał Kaleta) oraz kobieta (Anna Sandowicz). Każdy, reprezentując podejście pragmatyczne czy wręcz bezlitosne do śmierci, pragnie wykorzystać desperacki czyn Siemiona dla swoich celów, niekiedy dosyć absurdalnych. Mężczyzna stał się dla nich interesującym tylko przez to, co zamierza uczynić – dowodzi to interesowności poszczególnych przedstawicieli warstw społecznych, a to z kolei interesująca diagnoza, nie tylko w odniesieniu do ZSRR. Co więcej, każda z postaci reprezentuje odmienną wartość, której śmierć Siemiona ma służyć, na przykład wiarę, sztukę, pozycję inteligencji w społeczeństwie. W efekcie na oczach odbiorców rozkręca się swoista spirala śmierci – wszyscy, nawet widzowie, czekają na moment, gdy bohater wreszcie do siebie strzeli.
Śmierć w spektaklu ukazana została niemal ekshibicjonistycznie. Ma się opłacać, przynieść wymierne korzyści, a przy okazji być estetyczną. Takie potraktowanie sprawy uzasadnia farsowy styl przedstawienia. Aktorzy są przerysowani, ale przy tym świetnie dopracowani. Komiczne gesty, zabawne teksty – chociaż bez fajerwerków dowcipu, z umiarem i smakiem – w drugiej części przedstawienia ustępują miejsca nerwowemu (i raczej przydługiemu) oczekiwaniu na spodziewany finał. Farsa przechodzi płynnie w bal na tonącym statku, stypę z żywym jeszcze nieboszczykiem. Wyczuć można delikatne echo tego, co na deskach Teatru Polskiego już widzieliśmy, mianowicie „Trupa”, w reżyserii Pawła Szkotaka, ale u Lifanowa uczucia targające samobójcą są znacznie silniejsze, wyraźniejsze, a jego monologi nie trącą kiczem w stylu telenoweli. Gdzieś w tym wszystkim nikną aluzje do komunistycznej Rosji – pojawiają się niekiedy w wypowiedziach bohaterów oraz zdominowały dekoracje, ale to za mało, by mówić, że spektakl traktuje o realiach radzieckich. Ważniejszy jest uniwersalny wymiar tej historii – śmierć dla zysku, obopólnej korzyści.
Wszystko kończy się (względnie) dobrze, Siemion wstaje z trumny i wygłasza płomienną mowę o prawie szarego człowieka do przeżycia swego życia szeptem, choćby narzekając. Samobójstwo popełnia kto inny, nie naciskany przez szalonych „kupców”, więc ci czym prędzej ewakuują się z groteskowego pogrzebu żywego człowieka. Widzowi, jak zwykle w takich przypadkach, pozostaje zaduma, chwila refleksji nad życiem swoim i bliźnich. Chwila zaledwie – i niewiele więcej.