Życie na placu zabaw

"Carmen" - reż. Ewelina Pietrowiak - Opera na Zamku w Szczecinie

Kiedy w 1875 roku na scenie paryskiej Opéra-Comique po raz pierwszy wystawiono „Carmen" Georges'a Bizeta przedstawienie zostało uznane za tak spektakularną klapę, że jej dyrektor podał się do dymisji. Pierwszym widzom nie przypadły do gustu nowatorskie rozwiązania – barwna i żywiołowa muzyka (której zarzucono cyrkową melodyjność), synkretyzm komizmu z tragizmem czy opowiadanie o losach zwyczajnych bohaterów (żołnierzy, Cyganów i pracownic fabryki cygar), a Bizet zmarł nie doczekawszy wielkiego sukcesu swej opery.

Półtora wieku później Ewelina Pietrowiak również podejmuje ryzyko i stawia na nowatorstwo, osadzając „Carmen" we współczesnej rzeczywistości i odnosząc ją do aktualnych wydarzeń.

Opera Bizeta opowiada o losach niezwykle ponętnej, niepokornej Cyganki, która bawi się uczuciami mężczyzn i wciąga ich w niebezpieczne gry, nie zważając na konsekwencje. Jej próżność i egocentryzm rujnują życie Don Joségo (który dla Carmen dopuszcza się dezercji, zrywając jednocześnie więź z matką oraz ukochaną Micaëlą), a w rezultacie doprowadzają do tragedii.

Przedstawienie rozpoczyna się tak naprawdę już z chwilą przekroczenia progu Opery na Zamku. Spieszące na spektakl panie otrzymują bowiem piękne wzorzyste wachlarze, wprowadzające w jego atmosferę, a do rąk dociekliwych widzów trafiają zaprojektowane przez Macieja Mizgalskiego programy w formie pokaźnej talii kart z damą Carmen na wierzchu. Atrybuty, po które mogłaby sięgnąć tajemnicza kusicielka lub czarująca kuglarka, zachęcają do utożsamienia się z główną bohaterką i aż trudno powstrzymać się od nucenia „Habanery". Kiedy więc salę wypełniają wreszcie dźwięki kultowej uwertury, a na scenę wkracza bardzo współczesna w swym wizerunku – bo ognistowłosa i z tatuażami – Carmen (Gosha Kowalinska), publiczność niemal natychmiast daje się porwać widowisku.

Dzieło Bizeta zrealizowane przez szczeciński zespół operowy to przede wszystkim uczta aktorsko-muzyczna. Wcielająca się po raz siódmy w swojej karierze (!) w rolę Carmen charyzmatyczna Gosha Kowalińska nie tylko bardzo dobrze radzi sobie z wymagającymi wokalnie ariami, ale również brawurowo kreuje postać, o której z góry wiadomo, że nie wzbudzi sympatii odbiorców. Pełni temperamentu i – co warte podkreślenia – solidnie przygotowani językowo: Paweł Skałuba (Don José), Adrian Timpau (Escamillo), Guillaume Dussau (porucznik Zuniga) i Joanna Tylkowska-Drożdż (Micaëla) dotrzymują jej kroku, budując portrety złożonych psychologicznie bohaterów. Wspaniale spisuje się również operowy chór oraz orkiestra pod batutą Vladimira Kiradjieva, która zabiera widzów w podróż po gorącej Hiszpanii.

Imię Carmen po hiszpańsku oznacza pieśń. Noszone przez tytułową bohaterkę najpopularniejszej chyba opery na świecie podkreśla, że przedstawiona w niej historia jest przede wszystkim pieśnią wolności, śpiewaną nie tylko przez samą Carmen („drapieżnego ptaka, którego nie da się oswoić"), ale również przez pozostałych bohaterów – wiecznie wędrujących Cyganów czy zakochanego Joségo, który porzuca wszystkie zobowiązania, by ruszyć za głosem serca. I to przesłanie nie zmienia się w nowej realizacji. Pietrowiak pokazuje, że niezależnie od czasów i okoliczności ludźmi rządzą te same namiętności – pragnienie wolności i miłości, pogoń za uznaniem, popularnością i lepszym życiem. Reżyserka podkreśla jednak, że cena, jaką płacimy za ten wyścig, jest coraz wyższa. Kiedy kurtyna unosi się po raz pierwszy, oczom widzów ukazuje się prymitywny i opustoszały plac zabaw. Dzieci nie chcą i nie potrafią się już na nim bawić, a każda próba zaaranżowania dziecięcej gry kończy się sprzeczką. Dzieje się tak, ponieważ kazano im przedwcześnie dorosnąć i dostosować do rzeczywistości przesiąkniętej wzajemną nienawiścią i zagrożonej widmem wojny. Chwilę później na scenę wkracza cały dziecięcy oddział (uroczy mali chórzyści z Państwowej Szkoły Muzycznej im. T. Szeligowskiego przygotowani przez Agatę Czekalińską) z wymierzonymi w publiczność karabinami, przywodząc na myśl zdjęcia walczących dzieci z Iraku czy Afganistanu i rozwiewając ostatnie złudzenia co do tego, na czym polegają teraz „zabawy" małych bohaterów. Dawnych romskich wędrowców zastępują natomiast wojenni imigranci, dla których życie wśród dzikich ostępów nie jest sposobem na niezależność, lecz koniecznością i nieuniknionym przystankiem na drodze do celu. Zamiast kolorowych wozów i wirujących w tańcu wzorzystych sukni oglądamy więc – jakże współczesny – obraz strudzonych włóczęgów, poowijanych w szmaty i zasypiających na ziemi. O ile jednak zabiegi te uznać można za ciekawe i sprawnie wyzyskujące dodatkowe sensy, których w libretcie Henriego Meilhaca i Ludovica Halévy'ego nie było, o tyle już balansowanie postacią Escamilla, który raz jest torreadorem, a raz piłkarzem, wprowadza niekonsekwencję i zwyczajnie dezorientuje odbiorców. Wprawdzie to raczej piłkarze aniżeli torreadorzy są dziś obiektami westchnień młodych kobiet, jednak uniwersalizm i ponadczasowość opery Bizeta, na których ukazaniu wyraźnie zależało reżyserce, wystarczająco dobitnie przejawiają się już w innych zastosowanych przez nią rozwiązaniach. Bardzo trafnym był wzmiankowany plac zabaw, który pełni w przedstawieniu podwójną rolę. Opuszczony przez dzieci, staje się bowiem idealną sceną dla Carmen, która całe życie traktuje jak zabawę, i która w końcu „zabawia się na śmierć".

Tuż po premierze pojawiły się głosy, że uwspółcześniona „Carmen" zbyt mocno odbiega od klasycznego charakteru opery Bizeta. I choć pomysłodawca nowej wersji, dyrektor Jacek Jekiel, zapewniał na konferencji prasowej, że „nie o czerwienie i falbany tu chodzi", to jednak wielu z nas tęskni za magią świata różniącego się od znanej szarej rzeczywistości. Za koronkami właśnie, falbankami, płomienną czerwienią sukien z dawnych epok. Szuka takich obrazów na przykład w teatrach czy operach. Dlatego zrozumiałe wydają się głosy rozczarowania tej części publiczności, która w szczecińskiej realizacji „Carmen" nie zaspokoiła owej tęsknoty.

Spór podzielonych w tej kwestii widzów odnajdzie być może swoje rozwiązanie w zapowiadanym przez Operę panelu dyskusyjnym „Operapress - klasyczna opera w nowym ubraniu".

Agnieszka Moroz
Dziennik Teatralny
11 października 2016

Książka tygodnia

Białość
Wydawnictwo ArtRage
Jon Fosse

Trailer tygodnia