Życiowy dancing

"Kaskada" - reż. Agnieszka Olsten - Teatr im. S. Jaracza w Łodzi

Levina reżyseruje się coraz więcej. Jednym udaje się to bardziej, inni osiągają gorszy efekt. Agnieszka Olsten nie jest w gronie szczęśliwców. Spektakl "Kaskada" zrealizowany przez nią w łódzkim Teatrze Jaracza jest nudnym przechadzaniem się aktorów po scenie, inscenizacją pozbawioną charakterystycznego dla oryginału połączenia humoru i dramatu dwojga ludzi

Wnętrze klubu Kaskada. Nazwa nawiązuje do legendarnej dyskoteki przy ulicy Narutowicza w Łodzi. Czy takie odniesienie ma uzmysłowić widzowi, że to może dziać się tutaj, teraz, niedaleko i dotyczyć właśnie jego? Pytam, bo nie wiem. Beznadziejność tego zabiegu mnie razi. Pusty parkiet z mikrofonem, stoliki czekające na gości, kula rodem z pobliskiej sali balowej. Bohaterka chce tańczyć, on stale powraca na swoje miejsce na krześle. Nie daje się namówić. Takich powtórek jest o trzy za dużo, bo widz zaczyna się zastanawiać, czy wydarzy się w ogóle jeszcze coś więcej. Próba  zbliżenia w tańcu jest walką o odzyskanie namiętności i chęcią wzajemnego pragnienia. On chce odejść i zacząć nowy etap, ona nie potrafi przekreślić tylu lat wspólnego życia. Rozpoczyna się słowna przepychanka, wypominanie sobie tęsknot, niespełnionych marzeń i niezaspokojonych pragnień. On chce być macho, ona goni za kobiecością i delikatnością baletnicy.

Całość jest dla mnie zupełnie nieprzemyślana. Projekcje video, które Olsten wplata w spektakl są improwizacjami aktorów. Szkoda, że dotyczą braku możliwości powielenia smaku babcinej zupy pomidorowej albo zapachów jakie wydziela człowiek. Nijak się ma to do treści przedstawienia. Kolejny przykład wpychania na siłę nowoczesnych technologii do przedstawienia tylko po to, aby irytowały. Pojawiający się nagle przyjaciel głównego bohatera (Andrzej Wichrowski)  biega w kółko i próbuje odzyskać pożyczoną kilka lat temu czapkę. Gdzie jest sens? Reżyserka odważnie ingeruje w tekst, ale zmiany te konsekwentnie prowadzą do porażki. Levin pisze historię ludzi przechodzących kryzys wieku średniego, którzy serwują go sobie wzajemnie z poczuciem humoru i miłością, bez której nie mogą żyć. Olsten proponuje istny melodramat. Rodzi się z tego tandetna refleksja, że nic nie trwa wiecznie, że nawet najlepsze związki kiedyś się kończą, że życie weryfikuje ludzkie wyobrażenie, i że niespełnione marzenia będą zatruwać nasze wnętrze do ostatnich dni.

Jeżeli z jakiegoś powodu warto przez godzinę udręki pozostać na widowni, to tylko dla Mariusza Saniternika i Ewy Wichrowskiej, którzy aktorsko próbują ratować ten spektakl.

Miał być kontrowersyjny Levin, a pozostał tylko nic nie znaczący spacer po scenie.

Dagmara Olewińska
Teatr dla Was
4 listopada 2011

Książka tygodnia

Białość
Wydawnictwo ArtRage
Jon Fosse

Trailer tygodnia