Żyj autentycznie, umrzesz godnie

"Przypadek Iwana Iljicza" - reż:Jacek Orłowski - Teatr im.Jaracza w Łodzi

Teatr Jaracza wprowadził do repertuaru przedstawienie o umieraniu - powolnym, zwyczajnym, pozbawionym romantycznych gestów i póz. Przerażającym. Głównym walorem spektaklu jest znakomity tekst Lwa Tołstoja

Iwan Iljicz Gołowin jest perfekcjonistą i wielbicielem ładu w życiu zawodowym i prywatnym. Jako sędzia śledczy słynie ze znakomicie przeprowadzanych dowodów. Jako pan domu - z troski o należytą pozycję społeczną rodziny oraz wygląd mieszkania w Petersburgu. Ów perfekcjonizm staje się - paradoksalnie - przyczyną tragedii. Iwan Iljicz, poprawiając źle zawieszoną firankę, doznaje z pozoru niewinnego urazu, który przemienia się w chorobę o niejasnych źródłach i trudnym do przewidzenia przebiegu. Kolejni lekarze gubią się w domysłach, brak wiedzy maskując zawiłym naukowym dyskursem. Wkrótce dla cierpiącego coraz bardziej sędziego pewnikiem staje się tylko jedno - śmierć.

Przeczucie nieuniknionego kresu i przeraźliwy lęk przed nim izoluje Iwana Iljicza od żony i córki, uświadamiając mu jednocześnie, że destrukcja więzi rodzinnych nastąpiła znacznie wcześniej. Chory nie czuje bliskości ani z żoną (Dorota Kiełkowicz), z którą bardziej niż z miłości ożenił się dla konwenansu, ani z córką (Iwona Dróżdż-Rybińska), której wychowanie ograniczył do łożenia na edukację. Nic dziwnego, że nie umie rozmawiać z nimi o swym cierpieniu, ale też unika rozmowy o śmierci, by, broń Boże, nie przybliżyć jej przez nazwanie. Samotność, jaką odczuwa, sygnalizuje ustawiony na scenie czarny lustrzany podest z białym (chciałoby się rzec trupim) jarzeniowym światłem, z którego grający Iwana Iljicza Bronisław Wrocławski wypowiada kwestie. Innych elementów scenografii nie ma.

Pozostali aktorzy przez całe przedstawienie są obecni na scenie, jakby świadkując słowom Iwana, ale ukryci w cieniu tuż przy kulisach. Na podest wchodzą z rzadka i tylko na chwilę, by wypowiedzieć kilka słów do chorującego sędziego i natychmiast powrócić na swe miejsce. Dlatego "Przypadek Iwana Iljicza" to właściwie monolog. Interesujące, że reżyser Jacek Orłowski, który zaadaptował dla łódzkiej sceny opowiadanie napisane przez rosyjskiego pisarza w 1886 r., zachował narracyjną ramę, łamiącą teatralną iluzję. Wrocławski snuje opowieść o losach Iwana Iljicza, jednocześnie wcielając się w niego. Czyni to znakomicie. Utrzymać uwagę widzów przez godzinę, na dodatek wywodem refleksyjno-analitycznym, to nie lada sztuka. Ale Wrocławski ma wyjątkowe monologowe doświadczenie, wypracowane przez lata grania w monodramach Erica Bogosiana. Świetnie oddaje rozterki człowieka, który najpierw kontestuje śmierć, by następnie uświadomić sobie, że całe jego życie było złudzeniem, że egzystował w martwocie - moralnej i uczuciowej. Choroba rozbudzona absurdalną przyczyną prowadzi Iwana do wniosku, że funkcjonował dzięki konwenansom i kompromisom, a w jego pustym istnieniu brakowało prawdy. Śmierć bywa piękna i godna, ale tylko dla ludzi żyjących autentycznie. Żal, złość, rozpaczliwe oczekiwanie na wyrok, ostateczny i nieodwołalny, znajdują wyraz w świetnych scenach, w których bohater szarpie żonę za włosy, by odsunąć od siebie, i konwulsyjnie nakłada na twarz puder, rozsypując biały proszek na wszystko wokół.

"Przypadek Iwana Iljicza" to spektakl dyskursywny. Skromna scenografia sprzyja skupieniu na przekazie. Dominujące w przedstawieniu słowo jest zarazem jego najlepszym składnikiem. I w tym problem. Po co iść do teatru, skoro oferuje on niewiele więcej ponad tekst dostępny w wielu wydaniach Tołstojowskich opowiadań. Jacek Orłowski nie tworzy nowych sensów, nie reinterpretuje, a jedynie uniwersalizuje to, co już uniwersalne jest, wciskając aktorów w stroje nijako współczesne. Nawet nieco transowa muzyka to jedynie tło dla słów.

Katarzyna Badowska
Gazeta Wyborcza Łódź
27 stycznia 2010

Książka tygodnia

Wyklęty lud ziemi
Wydawnictwo Karakter
Fanon Frantz

Trailer tygodnia