Żyjemy na zgliszczach, stąpamy po popiołach

"Trojanki" - reż. Jan Klata - Teatr Wybrzeże w Gdańsku

Jan Klata po latach powrócił do Teatru Wybrzeże, żeby z tamtejszym świetnym zespołem zrealizować spektakl nieoczywisty. „Trojanki" to sięgnięcie po Eurypidesa i zanurzenie się w Antyk, które ma na celu powiedzenie nam czegoś więcej o dzisiejszym świecie. To mocne widowisko można było zobaczyć w Krakowie na dużej scenie Teatru Łaźnia Nowa w ramach Międzynarodowego Festiwalu Teatralnego „Boska Komedia". I choć spektakl otrzymał ostatecznie nagrodę jedynie za scenografię (autorstwa Mirka Kaczmarka), to na pewno nie można przejść obok niego obojętnie.

W „Trojankach" główną rolę odgrywają kobiety. Bliskich im mężczyzn już nie ma – zginęli na wojnie. Zostały tylko matki, żony i siostry, które muszą mierzyć się z traumą, stratą, przegraną. Mają siebie, dają sobie wzajemnie wsparcie i siłę. Ich losy są ze sobą ściśle powiązane, dlatego są cały czas blisko siebie, a dodatkowo łączy je wspólny, czarny kostium. Tak jakby cały czas ciągnęły za sobą bagaż popiołów i smutku, od którego nie mogą się uwolnić. Za chwilę okaże się, że muszą zginąć także dzieci, a one same także nie mogą czuć się bezpiecznie.

Spektakl w ogóle jest niezwykle mroczny. Jasny jest tylko piasek, po którym stąpają postaci, wokół natomiast mamy czarne i kulisy i czarny horyzont sceny teatralnej – tak jakby nad bohaterami nie pojawiło się niebieskie niebo, nie wyszło słońce. Nastały mroczne czasy i trzeba umieć jakoś się w nich odnaleźć. Niejako nad tym wszystkim jest Kasandra (gościnnie Małgorzata Gorol), która spaceruje po drewnianym podeście w głębi sceny. Ubrana w białą sukienkę i czarne glany, z gitarą w ręku wieszczy zagładę. Ona wie więcej, niepokojącymi uderzeniami w struny potęguje nastrój grozy, a wokół co rusz wybrzmiewają do tego lamenty Trojanek. Dźwiękowa strona spektaklu jest bardzo przejmująca. Mamy wrażenie, że zapach śmierci jest tu wciąż obecny – podobnie jak jej nieustanne przeczucie.

Nie do przecenienia jest tu bardzo widoczna ręka dramaturżki Olgi Śmiechowicz, która współpracowała z Klatą przy tworzeniu tego spektaklu. W ten sposób powstało widowisko zgoła odmienne od tych, z jakich znaliśmy reżysera do tej pory. Kulturowy „patchwork", mnogość bytów scenicznych i kontekstów został zastąpiony konkretem i ascezą. Jednak jest to wrażenie niezwykle pozytywne, ponieważ łatwiej podążać za historią, bardziej można też przyjrzeć się bohaterom i bohaterkom. Historia jest spójna, trzyma w napięciu, nie ma tu również dłużyzn czy momentów słabszych lub niepotrzebnych. Tekst Eurypidesa wybrzmiewa dobitnie ze sceny. Z każdym pojawieniem się posłańca i ogłoszeniem Hekabe (Dorota Kolak) kolejnej makabrycznej wiadomości, schodzimy metaforycznie coraz głębiej do Hadesu. Z niepokojem obserwujemy kolejne sceny, które wcale nie przynoszą ulgi.

Warto podkreślić fakt, że cały spektakl jest niezwykle plastyczny – jego obrazowość mocno oddziałuje na wyobraźnię widza. Całość dzieje się na piasku, który hamuje ruch, utrudnia poruszanie się, a jednocześnie na pewno jak gąbka wchłonął hektolitry przelanej krwi. Poza tym gdzieniegdzie wyłaniają się z niego czarne, osmolone, nieme i nieruchome postaci – zakopane do połowy manekiny potęgują wrażenie grozy tego miejsca. Przywodzą na myśl zwęglone ciała wojowników, które za chwilę rozsypią się i wymieszają z piaskiem, po którym chodzą postaci.

Dużą rolę gra tu również światło, które dodatkowo pięknie komponuje sceny. Szczególne wrażenie robi w ostatniej scenie, kiedy Kasandra zaczyna powoli wpadać w trans, po czym tańczy konwulsyjnie do mocnej, rytmicznej muzyki. Na scenę natomiast zaczynają napływać spod czarnych manekinów kłęby dymu, które ścielą się po piasku. Pomarańczowo-zielone światło sugeruje wyobraźni ostateczną zagładę miasta. W końcu z dymu powoli wyłaniają się wojownicy w swych sportowych, grubych kurtkach, ale w rękach trzymają leżaki i deskę windsurfingową. Każda epoka kiedyś mija. Czas nie stoi w miejscu, świat się zmienia. Przyszłość natomiast tworzy się najczęściej na zgliszczach przeszłości.

Rzadko myśli się o tym, że toczymy niemal beztroskie życie na prochach tych, którzy zginęli przed nami. Zajmujemy się sobą, chcemy jak najlepiej dla siebie. Było, minęło. Trzeba żyć dalej. Przeszłość jest fundamentem i powodem, dla którego jesteśmy w takim, a nie innym miejscu. Warto z tego korzystać – i dokładnie to robi tytułowa „Helena" (Katarzyna Figura) z fragmentu utworu Eurypidesa. Końcówka spektaklu zaskakuje i z jednej strony podważa całą obejrzaną historię, a z drugiej – doskonale ją komentuje. „Trojanki" w reż. Klaty mają więc dwie puenty. Jedna zostawia nas w szoku, ze szczękami na podłodze, a druga (niejako „humorystyczna przypowieść") ma nam pozwolić je z podłogi zebrać i przypomnieć sobie oczyszczającą funkcję śmiechu.

Joanna Marcinkowska
Dziennik Teatralny Kraków
24 grudnia 2019
Portrety
Jan Klata

Książka tygodnia

Ziemia Ulro. Przemowa Olga Tokarczuk
Społeczny Instytut Wydawniczy Znak
Czesław Miłosz

Trailer tygodnia