Żywi o umarłych

o śmierci dwóch wybitnych przedstawicieli kultury

Temat niewakacyjny, ale śmierć nie wybiera dnia ani godziny. W połowie lipca poruszeni zostaliśmy wiadomością o śmierci dwóch wybitnych przedstawicieli kultury i nauki polskiej, a mianowicie Zbigniewa Zapasiewicza i Leszka Kołakowskiego. Umarli dzień po dniu, wprawiając w kłopot wszystkowiedzące media.

Okazało się bowiem, że i owszem, one wszystko wiedzą, ale o seksaferze z udziałem Leppera, o aktorce Cugier-Kotce wynajmowanej na przemian przez PO i PiS i wielu innych celebrytach podobnego formatu. Kiedy zaś przyszło im się zmierzyć z prawdziwymi wielkościami, z rzeczywistymi dokonaniami i z pamięcią o ludziach, którzy stworzyli rzeczy nieprzemijające, wyszła na jaw niekompetencja, brak wiedzy, a nawet pomysłowości w znalezieniu osób, które by zastąpiły żurnalistów w uprzytomnieniu tzw. opinii publicznej, jaką stratę poniosła kultura i nauka polska. I nic tu nie pomogło nadrabianie miną, gorączkowe wstukiwanie wymienionych nazwisk w internetowe przeglądarki czy rozpaczliwe próby dodzwonienia się do kogokolwiek, kto specjalistom od produkowania informacji kojarzył się z aktorstwem lub filozofią.

Wiadomość o śmierci Zbigniewa Zapasiewicza jako pierwszy podał portal teatr pl. Tak przynajmniej wynikało z informacji na pasku, jakie zaczęły się ukazywać na ekranach telewizyjnych kanałów informacyjnych. Co ciekawe, "pierwsza telewizja informacyjna", jak zwykł się reklamować TVN 24, zrobiła to jako ostatnia, dając się wyprzedzić Polsatowi news i TVP info. W ogóle zadufani w sobie i przekonani o swojej pozycji prymusa na telewizyjnym rynku redaktorzy TVN zrazu nie przywiązywali większego znaczenia do informacji podanej przez teatralny portal. Na pasku informowali, że Zapasiewicz zagrał w "Ziemi obiecanej" i w "Lalce" i dopiero bodaj po godzinie wymienili Barwy ochronne. I ciągle żadnej roli teatralnej.

Konkurenci merytorycznie byli niewiele lepsi, choć trzeba przyznać, że przynajmniej się bardziej starali. Na przykład dodzwonili się do Andrzeja Grabowskiego (dlaczego akurat do niego, pozostanie ich tajemnicą), potem także do innych aktorów, gdy tymczasem prymusi dali sobie czas prawie do północy. Aliści prawdziwy rarytas przygotowali dnia następnego, zapraszając do wieczoru wspomnień Maję Komorowską, Jana Englerta i Jerzego Jarockiego. Wydawało się, że po 24 godzinach przygotowań kanał, który tę liczbę dumnie wpisał w swoje logo, wreszcie się zrehabilituje. Tymczasem właśnie dopiero wtedy zaczęła się katastrofa i to za sprawą prowadzącego program. Z litości jego nazwiska nie wymienimy, ale miał on blade pojęcie o tym, co jest przedmiotem rozmowy, a zwłaszcza jakby zupełnie sobie nie uświadamiał, jaki skarb miał w osobach rozmówców. Dość powiedzieć, że Jarockiego pomylił z Jedlickim i choć pytania sobie pracowicie przygotował, nie umiał wydobyć od zaproszonych gości tego, co oni mogli o Zapasiewiczu powiedzieć. I tak zmarnowana została niepowtarzalna okazja, aby coś istotnego i głęboko prawdziwego zapadło widzom w pamięć o wielkim aktorze. Pozostały za to klepane na okrągło w mediach banały.

Doprawdy, czyż trzeba śmierci wybitnego człowieka, żeby obnażyć mizerię współczesnych mediów elektronicznych specjalizujących się w informowaniu społeczeństwa? I przy okazji dziennikarzy, którym wydaje się, że konwersując codziennie z takimi tuzami jak marszałek Putra, poseł Brudziński czy nauczycielka Wróbel pozjadali wszystkie rozumy.

Z prezentacją pośmiertną prof. Kolakowskiego TVN poradził sobie o wiele lepiej, ale tylko dlatego, że miał gotowy materiał - 11 odcinków Rozmów z Mistrzem. Raz jeszcze się okazało, jak dobrą inwestycją są programy z udziałem osób, które w kulturze coś naprawdę znaczą.

Medioman
Kraków
21 sierpnia 2009

Książka tygodnia

Białość
Wydawnictwo ArtRage
Jon Fosse

Trailer tygodnia