14.09.2017, czwartek (... nowe konkuruje ze starym ...)

Lubię egzaminy wstępne na Wydziale Reżyserii. Po pierwsze, dają mi możliwość spotkania kolegów, którzy, podobnie jak ja, uczą w warszawskiej Akademii Teatralnej. Po drugie, umożliwiają kontakt z młodzieżą o teatralnych zainteresowaniach, pozwalają zorientować się co myślą i jak kombinują ci najmłodsi. Dla starego belfra to jest nie do przecenienia, jeśli nie chce całkowicie zamknąć się w swoim świecie.
Jesteśmy już po eliminacjach, tzn. po wyborze prac (egzemplarzy reżyserskich) złożonych przez kandydatów.


Z autorami wybranych (każda została przeczytana przez 2 – 3 członków komisji kwalifikacyjnej) będziemy długo rozmawiali podczas sesji praktycznej i teoretycznej. W tym roku otrzymaliśmy 51 prac, do drugiego etapu egzaminu konkursowego dopuściliśmy 16. Sam przeczytałem kilkanaście prac, z mieszanymi uczuciami, ale z wielkim zainteresowaniem. Co najbardziej rzuciło mi się w oczy? Wybór tematów: sztuk teatralnych lub adaptacji, albo scenariuszy, czy utworów scenicznych napisanych przez kandydatów.

To są najmłodsi, którzy dopiero planują wstąpić na długą i krętą drogę kariery, być może przyszłość polskiego teatru. W tym roku (ale podobna tendencja trwa już od paru lat i jest coraz wyraźniejsza) ci młodzi ludzie są coraz mniej zainteresowani teatrem politycznym w sensie ideowym lub manifestacyjno-krytycznym. Dużo bardziej niż ogólny mechanizm (np. ucisku) interesuje ich człowiek jako jednostka, jego problemy i egzystencja: miłość lub jej brak, trudność w komunikowaniu się i porozumiewaniu, rozluźnienie więzi społecznych, brak międzyludzkich relacji bezpośrednich, macierzyństwo, to świadome i to niechciane, kłopoty psychiczne, z depresją włącznie. Oczywiście, zdarzają się tematy polityczne i społeczne sensu stricto, takie jak stosunek do „obcego", feminizm, brak tolerancji dla „inności", sprawa aborcji, przemoc w rodzinie i nie tylko w rodzinie. Ale zdecydowanie nie są to tematy wiodące.

W wyborach literackich pojawia się coraz więcej klasyki, ba – nawet antyku, czasami przetworzonego po swojemu lub uwspółcześnionego. Był Giraudoux i Bernhard, Koltès i Kane, Hauptmann i Ibsen, Camus i Różewicz, Sofokles, Seneka i Ajschylos, Rydel i Wyspiański, no i oczywiście Szekspir. I wielu innych, w tym polscy współcześni pisarze i scenarzyści oraz utwory własne. Rozpiętość zaiste imponująca!

Tzw. teatralne widzenie, czyli wyobraźnia sceniczna pozostawia często wiele do życzenia, ale przecież tego mają się uczyć. Z wyobraźnią plastyczną też nie jest najlepiej, głównie z gustem (ale czymże jest gust w epoce dominacji kiczu!). Znacznie lepiej z osłuchaniem muzycznym. Fatalnie jest ze słowem, budowaniem zdań i ciągów logicznych, przekazywaniem myśli w zapisie, co wyraża się często w nieporadnych eksplikacjach. Wyłazi zła szkoła, kiepska humanistyka, wyłazi dominacja obrazka nad tekstem pisanym. A forma, estetyka, albo antyestetyka? Tutaj panuje największe zamieszanie. Nowe konkuruje ze starym. Elementy performansu, strzępy postdramatyczności, projekcje i inne efekty multimedialne, niewiarygodne okrucieństwo w wizualizacjach, ale też w żywym planie – zderzają się z porządkiem klasycznym, z kiełkującym przekonaniem, że może warto byłoby opowiedzieć fabułę „po bożemu" i zostawić widzowi trochę czasu i miejsca na refleksję.

W przyszłym tygodniu będą rozmowy egzaminacyjne, II etap konkursu. Zobaczymy!



Krzysztof Orzechowski
Dziennik Teatralny
15 września 2017