3.04.2018, wtorek (... czyżby miało zwyciężyć zło, czyli BRAK? ...)

W ostatnich dniach jestem po uszy zagrzebany w twórczości i w życiu Cypriana Kamila Norwida. Układam scenariusz z jego utworów poetyckich na kwietniowe spotkanie Krakowskiego Salonu Poezji. Dla siebie. Wielokrotnie czytałem z powodzeniem – jak życzliwa publiczność oceniła – wiersze poetów z różnych powodów (światopoglądowych, osobistych, politycznych) „pękniętych". Tacy zawsze najbardziej mnie interesowali.

W przypadku Norwida sprawa jest oczywista. Drastycznie niedoceniony za życia, cierpiał nędzę i niedostatek, dotknięty był przez narastającą ślepotę i głuchotę, umierał w samotności, ciężko chory na gruźlicę, w przytułku – Domu św. Kazimierza – na peryferiach Paryża, w Ivry. Odkryło go dopiero pokolenie Młodej Polski, głównie za sprawą „Miriama" Przesmyckiego. A później bywało różnie z tą pamięcią o Norwidzie. Po II wojnie światowej zajmowali się spuścizną po nim nasi wybitni literaturoznawcy, z Juliuszem Wiktorem Gomulickim na czele, dzięki któremu w latach 1970-1982 przeżywaliśmy apogeum zainteresowania jego twórczością. Obecnie, przynajmniej w Krakowie, staramy się przywrócić i kultywować pamięć o Wyspiańskim, o Norwidzie trochę zapominamy. Pociechą jest to, że Towarzystwo Naukowe działające przy KUL-u mozolnie przygotowuje i sukcesywnie wydaje (pod kierunkiem prof. Stefana Sawickiego) kilkunastotomową, w pełni krytyczną, edycję norwidowskich Dzieł Wszystkich.

Niedawno opowiadała mi Hania Bieluszko o spotkaniach zespołu aktorskiego „Słowaka" z młodzieżą szkolną po porannych spektaklach „Zemsty" Aleksandra Fredry (gra w niej Podstolinę): „Słuchaj, oni nic nie rozumieją, pół biedy, że poszczególnych słów, jak «gaszek», ale fraz całych, takich jak np. «oddał ducha na mym łonie», czy «wielki afekt przyszłej żony» lub «alem za to chyża w dziele»". Tak, tak, Haniu, zerwana została ciągłość kulturowa, dzisiejsza młodzież nie odbiera już tych samych kodów językowych, które odbieraliśmy my. To zjawisko ogólnoświatowe spowodowane nieobliczalnym postępem cywilizacji cybernetyczno - informatycznej. Ale pewnie też pomogły temu szybkie przemiany ustrojowe w Polsce, które zmieniły nie tylko światopogląd, ale i nawyki, i sposób życia szczególnie ludzi młodych. Wreszcie zjawisku oszalałej dehumanizacji społeczeństwa nie przeciwstawiła się (i nie przeciwstawia nadal) szkoła, ani jej programy, ani nauczyciele. A przecież Fredro uchodził zawsze za autora stosunkowo łatwo zrozumiałego. Ale Norwid!

Cyprian Kamil Norwid – biorąc pod uwagę jego specyficzny styl, składnię, sposób stosowania znaków interpunkcyjnych (szczególnie pytajników), swoiste neologizmy, terminy filozoficzne, metafory językowe itp. – jest znacznie trudniejszy od Fredry. Może dla mojego pokolenia nie był aż tak trudny, jak powszechnie to głoszono, ale wymagał czytania z namysłem, często potrzebował parokrotnej lektury jednego akapitu, niejednokrotnie domagał się wyjaśnienia niejasności w dostępnych źródłach pisanych (leksykonach i słownikach), co przecież dzisiaj, w dobie Internetu nie powinno stanowić większego problemu! To dzięki googlom można sprawdzić błyskawicznie, że np. słowo „brak" użyte w VII części „Fortepianu Chopina" oznacza „zło", a norwidowskie „dopełnienie" to „dobro". Zrozumienie tych metaforyczno - filozoficznych pojęć otwiera interpretację dalszych części utworu, wizję okupowanej przez zaborców Warszawy i wyrzucenie na bruk szopenowskiego fortepianu. Tak, sprawdzić można, zapewne łatwiej i szybciej niż 30 – 40 lat temu, ale to wymaga dobrej woli i wewnętrznej potrzeby. Tylko czy w dzisiejszym świecie jest to komukolwiek do czegokolwiek potrzebne?!

A ja pochylam się nad Norwidem z prawdziwą przyjemnością! Staram się znajdować w jego utworach ważne tematy, choćby ten osnuty wokół sztuki i piękna, bo Norwid był przede wszystkim artystą. To różniło go od innych wieszczów, którzy chcieli przewodzić narodowi swoimi strofami, być jego sternikami i reprezentantami, marzyli o „rządzie dusz". Dla Norwida nie miało to większego znaczenia, liczyła się sztuka i jej uprawianie. Być może dlatego tak łatwo umyka on wszelkim klasyfikacjom, niektórzy widzą w nim prekursora panteizmu, wzorowanego na klasycyzmie, nawet trochę symbolistę, mniej romantyka. Albo tematy ojczyzny, narodu, patriotyzmu? Ten refleksyjny i filozoficzny introwertyk wprawdzie nie walczył o duchowe przywództwo nad narodem, a jednak sprawy Polski, jej zniewolenie, walka o wolność (angażował się na tyle, ile mógł), także sprawy społeczne i polityczne zajmowały go w ogromnym stopniu. Czy też następny, liryczny temat możliwie szeroko pojętej miłości? Pełen goryczy i zadumy. I jeszcze jedno. Przy układaniu norwidowskich utworów w logiczne, a nie chronologiczne całości pozostaje sporo wierszy żartobliwych, jakże ważnych, bo nie wszyscy wiedzą, że ich autor miał poczucie humoru, często najwyższego lotu.

Jedno mnie martwi. Nie sposób jest ogarnąć bogactwa myśli i twórczości Norwida, a tym bardziej zamknąć ten ogrom w godzinnym programie Krakowskiego Salonu Poezji. Każdy wybór będzie ułomny i niekompletny. Z boku pozostaną rzeczy tak wspaniale jak „Rzecz o wolności słowa", czy inne poetyckie poematy, fragmenty prozatorskie, na czele z arcydziełem „Czarne kwiaty i Białe kwiaty", ale i z wieloma niezwykłymi nowelami, wszystkie utwory teatralne (choćby „Pierścień Wielkiej Damy", „Zwolon" „Kleopatra i Cezar", „Aktor", „Za kulisami"), poetyckie listy i wiele, wiele innych. Czy przebogate twórcze życie genialnego człowieka, arcy – poety, musi odejść w zapomnienie, bo tego wymaga żarłoczny postęp? Musi? Zatem czyżby miało zwyciężyć zło, czyli BRAK?



Krzysztof Orzechowski
Dziennik Teatralny
3 kwietnia 2018