30.06.2018, sobota (... lepiej się nie wychylać ...)

Kraków jest miastem kawiarnianych plotek, kuluarowych uszczypliwości. Ci, którzy mogą wypowiedzieć się publicznie i kompetentnie na jakiś temat, oficjalnie milczą. Na ogół przyczajeni i ostrożni zajmują pozycję wyczekującą, albo uprawiają politykę szeptaną. A życie toczy się dalej i niezmiennie. Taka to specyficzna forma lokalnego konserwatyzmu, którą można określić: lepiej się nie wychylać. Jeśli ktoś chce być au courant, wiedzieć co w trawie piszczy, musi umieć sprawnie nadstawiać uszu. Z otwartych dyskusji, z medialnych doniesień, z hałaśliwych oświadczeń niczego istotnego się nie dowie.

Długo już czekam, aż wydarzy się coś spektakularnego, coś, co pokaże, że zmiana dyrektora Teatru im. Juliusza Słowackiego była uzasadniona i potrzebna, że dzieje się wprawdzie inaczej niż za moich czasów, ale sensownie i z perspektywą. Byłbym się lepiej poczuł! Dwa, trzy lata to zwykle czas pierwszych podsumowań. Pewnie dlatego – po cichu – dociera do mnie szereg plotek z wewnątrz i z zewnątrz teatru, że nie jest najlepiej: artystycznych sukcesów brakuje, bardzo dobrzy reżyserzy, realizują spektakle poniżej swoich możliwości i możliwości sceny oraz aktorów „Słowaka" (ale zatrudniają artystów gościnnych!); znaczna część publiczności odeszła, nowych widzów brakuje, przynajmniej w porównywalnej ilości; kiepsko jest z udziałem w ogólnopolskich i zagranicznych festiwalach; to co było moją zasługą, zostało po części zawłaszczone, a po części zadeptane; wybitni fachowcy (np. od światła, czy dźwięku) odchodzą z teatru; brakuje pieniędzy, mimo że relatywnie jest ich coraz więcej. Nie wiem, czy to wszystko prawda, nie sprawdzałem, no, może z wyjątkiem oglądania spektakli. Ci, którzy chcą mi poprawić samopoczucie, mówiąc jak dobrze było kiedyś, a jak źle jest teraz – niech tego nie robią. Jeśli w takich ocenach jest ziarno prawdy i rzetelna troska o losy zasłużonej sceny, powinny trafić do organizatora, czyli do Zarządu Województwa Małopolskiego. Podobno panuje tam przeświadczenie, że zmiana stylu i estetyki sceny musi potrwać, jest i będzie kosztowna. To rozumiem, tylko nie potrafię odpowiedzieć sobie na pytanie po co restrukturyzować dobrze działającą instytucję (i potrzebną, o czym świadczyła znakomita frekwencja)? Żeby było inaczej i nowocześnie? Na szczęście dla urzędujących dyrektorów władze samorządowe takiego pytania nie zadają. Wygląda na to, że mało zadają wnikliwych pytań dotyczących problemów kultury. Tymczasem dochodzą mnie słuchy, że marszałek województwa wystąpił do ministra kultury o zgodę na bezkonkursowe przedłużenie kadencji obecnemu dyrektorowi. Przedłużenie jest dla mnie oczywiste, przecież trzy lata to zbyt mało, aby wprowadzić w życie jakikolwiek sensowny program funkcjonowania teatru. Cieszy mnie też pewność marszałka, że taki program zostanie wdrożony później, ku ogólnemu pożytkowi oraz, że marszałek się na tym zna i posiada środki na sfinansowanie całej operacji.

Kolejni „życzliwi" donoszą mi, że dyrektor Głuchowski zapowiedział koniec eksperymentów i powrót do teatru epickiego. Nie bardzo pojmuję co oznacza w tym wypadku termin „epicki" i czy jest możliwy bezkarny zwrot programowy po dwóch latach spędzonych na poszukiwania czegoś innego. Prawie równolegle dyrektor Szydłowski ogłosił bezpowrotną śmierć dawnego teatru. Myślę, że taki teatr nie umarł, w wielu miejscach na kuli ziemskiej nadal żyje, po koniecznych „fejsliftingach" ma się świetnie i jest widzom ciągle potrzebny. Jeżeli obie wypowiedzi są prawdziwe (znam je z drugiej ręki), to budzą moje zdumienie. Pomijam, że są sprzeczne (może to pierwsze symptomy rozchodzenia się dyrektorskiego tandemu?), ale najbardziej zdumiewa mnie pewność tych konstatacji, poczucie nieomylności wypowiadających te słowa. Najwyraźniej tak dzisiaj trzeba!

Mam kłopot z Zarządem Województwa i uczucia skrajnie mieszane w odniesieniu do obu marszałków: głównego (Jacka Krupy) i od kultury (Leszka Zegzdy). Zapewne są znakomitymi politykami, świetnymi samorządowcami, ale w innych dziedzinach, nie w kulturze. Sądzę, że na niej specjalnie się nie znają, więc jej szkodzą. Po pierwsze dlatego, że kreują fakty w oderwaniu od szerszego spektrum i zrozumienia całości oraz podejmują decyzje kierując się niejednokrotnie tanim populizmem. Po drugie, wydaje im się, że nowoczesność usprawiedliwia każde działanie (nawet pozorowane), a samo bieganie za postępem warte jest dużych pieniędzy i oklasków. Nie zdają sobie sprawy, że w czasach rozchwiania wartości i wszystkich możliwych „postów" (szczególnie post-prawdy) kultura ma szczególnie ważną i odpowiedzialną rolę do spełnienia. Wreszcie, po trzecie, preferują układy polityczne i partyjne oraz całą sferę personalnych zależności i powiązań, tracąc w ten sposób swoje „ja". Mógłbym podać parę przykładów, ale nie zrobię tego. Po co przywoływać nazwiska innych działaczy? Lepiej zająć się papierem.

Województwo Małopolskie wydało ostatnio piękny i bogaty album poświęcony nowemu projektowi „made in Małopolska". Są w nim dzieła i twarze ludzi naszego regionu, reprezentujących najprzeróżniejsze zawody i pasje. Ale trudno znaleźć w albumie twórców kultury takich jak: dyrektor teatru, reżyser, scenograf, kompozytor, aktor. Nie ma się czemu dziwić: władze Małopolski nadal nie przychodzą na teatralne premiery (czasami zaszczycają operowe). To taki drobny przyczynek do mojego podejrzenia, że regionalni samorządowcy wysoką kulturę mają... tam gdzie ją mają. Nie oni jedni!

Dostałem ostatnio Brązowy Medal Honorowy za Zasługi dla Województwa Małopolskiego. Istotnie, przez blisko dwadzieścia lat trochę dla miasta i regionu udało mi się zrobić. Coś odrestaurowałem, coś zbudowałem od podstaw. Zapełniłem publicznością teatralne widownie (najpierw Bagateli, potem „Słowaka"). Służyłem artystycznie obu tym scenom, wyciągając jedną i drugą z zapaści. Pewnie sporo by się jeszcze znalazło. Urzędującego dyrektora nagradzano złotem, emeryt zasługuje na brąz. Postanowiłem odznaczenie odebrać, bo odmowa, spotkałaby się z ironicznym, być może złośliwym komentarzem. Pojechałem do Lusławic po medal. A tam czekali moi ulubieni samorządowcy, ci, którzy nie bardzo potrafili zachować się wobec mnie – przez kilkanaście lat służącemu lojalnie, jako szef teatru, ich układowi politycznemu, (sam do tego układu nie należąc). Nie wiedzieli jak się ze mną rozstać: lawirowali, kluczyli, zwlekali z decyzją, wykorzystywali bolesne i nieprawdziwe preteksty, tworząc z mojego odejścia piekło, pożegnali mnie w zaciszu gabinetu marszałka, nie chcieli wykorzystać potencjału mojej wiedzy, wreszcie przyznali mi nagrodę pocieszenia. Ciekawe jak z nimi obejdzie się los, jeśli przegrają wybory (bo przecież tak może się zdarzyć).

Dla Krakowa teatralną nadzieję można upatrywać w mądrym rozwiązaniu patowej sytuacji w Narodowym Starym Teatrze. Niech się tak stanie i niech na plac Szczepański zawita normalność, bo to w przyszłym sezonie jest niezwykle ważne, więc wszystkim rozsądnym krakowskim teatromanom wypada tego życzyć.



Krzysztof Orzechowski
Dziennik Teatralny
30 czerwca 2018