30.12.2017, sobota (... brzmi jakże współcześnie ...)

W wieczór wigilijny dostałem prezent – starą książkę z 1923 roku zatytułowaną: „I sfinks przemówi... Wieczory teatralne". Jej autorką była Gabriela Zapolska, a wydawcą: „Lektor", Instytut Literacki Sp. z ogr. odp., Lwów – Warszawa – Poznań – Kraków – Lublin.

Książka jest zbiorem artykułów Zapolskiej, uznanej już wówczas (choć wzbudzającej kontrowersje) aktorki, autorki dramatycznej i powieściopisarki. Dotyczą one mało znanego i krótkiego epizodu z jej życia. W 1900 roku przeżywała kryzys własnej twórczości i postanowiła poświęcić się dziennikarstwu i publicystyce. Na prośbę redakcji lwowskiego Słowa Polskiego objęła referat teatralny, a konkretnie dział krytyki dramatycznej. Miała zajmować się kronikami i pisaniem felietonów. I w ten oto sposób Zapolska na prawie rok została krytykiem!

A czas był dla Lwowa szczególny. Z początkiem października otwarto nowy gmach teatralny, co było nie tylko świętem kultury i sztuki polskiej , ale i wielką manifestacją narodową. Na czele oddanej do użytku, w tamtych czasach nowoczesnej sceny stanął Tadeusz Pawlikowski, jako jej dyrektor i kierownik artystyczny. Był już wielce zasłużony w krakowskim Teatrze Miejskim, którym kierował również od dnia otwarcia, w latach 1893 – 1899.

Zapolska swoimi felietonami (recenzjami) dokumentowała pierwszy sezon budowania przez Pawlikowskiego świetności lwowskiej sceny. A było na co patrzeć i w czym uczestniczyć. Dyrektor w całym sezonie wystawił 71 sztuk, nie licząc oper! Pawlikowski budował swój zespół, korzystając przede wszystkim ze znakomitych aktorów lwowskich, ale też pozyskanych z innych miast. Jednocześnie zapraszał wybitnych artystów gościnnych. W sumie na deskach sceny roiło się od gwiazd! Czego i kogo wówczas nie grano! Wymienię tylko niektórych autorów, najbardziej znanych: Bogusławskiego, Fredrę, Słowackiego, Blizińskiego, Rydla, Szekspira, Mariveaux, Dumasa, Bałuckiego, Rostanda, Moliera, Schnitzlera, Przybyszewskiego, Wyspiańskiego (druga po krakowskiej premiera „Wesela"!), Labiche'a i wielu, wielu innych, pozostawiając dramaturgiczne „odkrycia" Pawlikowskiego, których nazwiska niewiele nam dziś mówią.

„Teatr – scena!" Gabriela Zapolska to wszystko opisywała. I to jak! Poddawała analizie zarówno dramaty, jak i postacie ze sztuk, omawiała twórczość autorów, scenografię, grę aktorów, komentowała decyzje dyrektora, czy pracę reżysera. Wnikliwie i sprawiedliwie. Nie zawsze była zachwycona efektem scenicznym, ale zawsze mówiła dlaczego. Dzisiaj może być wzorem dla licznych „gryzipiórków" teatralnych, ludzi zaledwie przyuczonych do uprawiania zawodu recenzenta, w gruncie rzeczy mających obojętny stosunek do sztuki teatru i artystów, do literackiego tworzywa, łowców afer i sensacji. Tymczasem Zapolska pisała: „(...) do tej pracy koło dobra sceny winni przystąpić tylko ci, którzy mają jedynie w swej duszy miłość dla sztuki, a wszelką nienawiść, prywatę, osobiste względy powinni zostawić na uboczu." A o artystach: „(...) bez żadnego wstydu karcić należy tych, którzy okryć zechcą czarem tchnące oblicze welonem swej reklamy, lub tandetą zapragną zdobyć dla siebie sławę. A tym, którzy przyjdą z dobrą wolą – ze szlachetną myślą – z abnegacją swego ja dla dobra i wzrostu sceny, należy się sprawiedliwość i dodanie siły (...)". Nic dodać nic ująć!

Naprawdę nazywała się Maria Gabriela Piotrowska, a Zapolska to jej pseudonim. Jak na tamte czasy była dobrze wykształcona. Aktorstwa uczyła się m.in. u Antoine'a w paryskim Théâtre Libre, praktykowała też w modernistycznym Théâtre de l'Oeuvre. Miała dwóch mężów, ale była zagorzałą feministką i mężczyznami gardziła. Nie miała łatwego charakteru. Konfliktowa i porywcza siała postrach wśród dyrektorów i reżyserów, w środowisku teatralnym. A jednak...

Ceniła i kochała widzów: Pisała, że „(...) sobotnia publiczność jest specjalną (...). To są ludzie pracy – ludzie, którzy mając przed sobą spoczynek niedzielny, radzi biegną do teatru, chcąc duszy dać także wypoczynek. A tych ludzi jest dużo, bardzo dużo (...)". Dyrektora Pawlikowskiego prosiła o jak najtańsze bilety dla młodzieży. I najważniejsze: „(...) skoro teatr nie ma być przedsiębiorstwem niech ma program (...), w którym dla każdej warstwy miasta znaleźć się powinna strawa. Bo po cóż w takim razie pisać teatr... miejski." Brzmi jakże współcześnie, a od czasu napisania tych słów upłynęło 117 lat!

Teraz zapadnie kurtyna. Oczywiście Siemiradzkiego, bo taka również wisiała we Lwowie (i podobno nadal wisi, ale nie jest używana). Nawiasem mówiąc, Zapolską bezlitośnie ją skrytykowała. Bo – wg niej – krakowska była dziełem natchnienia, a lwowska powstała na zamówienie: „(...) nie udała się i teraz musi taką pozostać przez pół wieku! Przez pół wieku... to długo!". A cały wiek i trochę to ponad dwa razy tyle, czyż nie tak, Pani Gabrielo?!

Kurtyna!!! I niech się darzy w Nowym Roku, kiedy podniesie się znowu!



Krzysztof Orzechowski
Dziennik Teatralny
30 grudnia 2017