6.01.2018, sobota (... interesuje mnie podział mentalny: na artystów i urzędników ...)

To taka żartobliwa zagadka. Na poły psychologiczna, na poły kryminalna. Z elementami dedukcji, w której jak wiadomo niezrównanym mistrzem był Sherlock Holmes. Postanowiłem trochę się pobawić w domniemania i spekulacje. Nikt nie powinien traktować ich poważnie, choć dotyczą sprawy bardzo poważnej.

Trwa kryzys wokół Narodowego Starego Teatru i powołania nowego dyrektora. Niektórzy wołają: dlaczego nie Klata? Inni: dlaczego Mikos? Jeszcze inni: dlaczego pominięto pozostałych kandydatów? Wielu domaga się, aby konkurs został unieważniony, bo uważają, że był ustawiony... Rosną emocje, postawy skrajne, ostracyzm reżyserów teatralnych. Tymczasem teatr powoli zaczyna umierać, sytuacja staje się patowa. Minister Kultury i Dziedzictwa Narodowego, p. Piotr Gliński powołał na stanowisko dyrektorskie rekomendowanego przez jury konkursowe Marka Mikosa, któremu towarzyszył potencjalny zastępca d.s. artystycznych, Michał Gieleta. Mikos był rekomendowany przez jury! Jakże często o tym się zapomina lub bagatelizuje ten fakt. Dla mnie jest najbardziej znaczący.

W dziewięcioosobowej komisji konkursowej było sześciu przedstawicieli ministerstwa, wskazanych i zaproszonych przez ministra Piotra Glińskiego oraz trzy osoby przez niego zaakceptowane, ale reprezentujące inne gremia: ZASP i organizacje związkowe (i z ich wyboru). Sprawa wydawałaby się prosta. Ministerialna większość może przegłosować wszystko! Jednak mnie interesuje inny podział konkursowej komisji: klasyczny podział mentalny, na artystów i urzędników. Przecież w jury nie zasiadali wyłącznie urzędnicy, ale byli również artyści, często wybitni, piastujący różne funkcje publiczne. Była Joanna Wnuk Nazarowa, muzyk, kompozytor, dyrygent, niegdyś minister kultury w rządzie Jerzego Buzka, obecnie dyrektor Narodowej Orkiestry Symfonicznej Polskiego Radia; był Antoni Libera, pisarz, tłumacz i reżyser teatralny, znakomity znawca życia i twórczości Becketta; był Piotr Tomaszuk, reżyser, dyrektor Teatru Wierszalin; był Piotr Jędrzejczak, reżyser, teatrolog, dyrektor artystyczny Teatru Cypriana Kamila Norwida w Jeleniej Górze, wiceprezes ZASP-u; był Radosław Krzyżowski, aktor, reprezentant OZZ Inicjatywa Pracownicza Narodowego Starego Teatru. Był Tadeusz Kulawski, wprawdzie nie artysta, ale od lat związany z pionem technicznym tego teatru, a w nim przewodniczący NSZZ „Solidarność". W sumie pięciu artystów pełną gębą i jeden pozostający z artystami w ścisłym związku! Byli też urzędnicy: Agnieszka Komar-Morawska, dyrektor Departamentu Narodowych Instytucji Kultury w MKiDN; była Bernadeta Sondej, doradczyni podsekretarz stanu Wandy Zwinogrodzkiej, nie związana etatowo z ministerstwem, ale reprezentująca uzgodnione z szefową stanowisko; był Jakub Moroz, z-ca dyrektora TVP Kultura. Tylko on – teatrolog z zacięciem naukowca – nieco odbiegał od kategorii „mentalnych urzędników" i mógł w głosowaniu sprawić niespodziankę. Mógł!

Żeby rekomendować ministrowi Glińskiemu kandydata na dyrektora potrzebna była większość głosów, czyli co najmniej pięć. I nijak mi się to nie zgadza, jeśli zastosować logikę rozumowania wynikającą z przyjętego podziału. Dusze prawdziwych artystów są niezgłębione, ale można spróbować określić cechy odróżniające ich od urzędników. Zwykle mają rozbudzoną wyobraźnię, starają się być niezależni, są nieustępliwi, uparci, niepokorni i nad wyraz ambitni. O darze przewidywania nie wspomnę, bo tego na ogół artyści nie mają (politycy też rzadko kiedy). Dlaczego o tym piszę? Bo głosów urzędniczych nie starczyłoby, musieli przyłączyć się powołani przez ministra artyści.

Zastanawiam się jak było tego majowego dnia ub. roku. To, że władze ministerialne nie chciały przedłużyć kontraktu Janowi Klacie wydaje się oczywiste. Od dłuższego czasu prawicowe ugrupowania w Krakowie (z Elżbietą Morawiec, czy Stanisławem Markowskim na czele) atakowały jego sposób prowadzenia teatru, używając argumentów czasami racjonalnych, częściej kompletnie irracjonalnych. Musiało się to doczekać ministerialnej odpowiedzi i w ten sposób, niestety, sprawa stała się polityczna. Zatem Klata nie! Myślę, że do tego można było jakoś przekonać komisję i zyskać jej większościowe poparcie. Gorzej w wypadku wskazania konkretnego kandydata. Tutaj, jak sądzę, powinno być trudniej uzyskać ogólną akceptację, nakłonić artystów, zwłaszcza tych, którzy mają niepokorną duszę.

Są dwie możliwości. Albo u niektórych zasiadających w komisji artystów uwikłania urzędnicze okazały się silniejsze od przypisywanej im wewnętrznej wolności. Albo Marek Mikos zdecydowanie pokonał wszystkich konkurentów w rozmowie kwalifikacyjnej. Tego drugiego nie wykluczam. Jest jednak małe „ale". Znam aplikację konkursową dyr. Mikosa (była opublikowana w Internecie). Załącznik programowo-artystyczny pisany przez Gieletę (lub wspólnie z nim) pomijam. I tak jest już nieaktualny. Otóż w przeważającej części owa aplikacja była oparta na druzgocącej krytyce poprzednika (mniej lub bardziej merytorycznie uzasadnionej). Z moich wieloletnich doświadczeń i obserwacji wynika, że jeśli ktoś zaczyna od głośnej krytyki tego co było przed nim to traci wiarygodność, a nawet staje się podejrzany (zupełnie inaczej niż przyjęto w naszej polityce!). Czyżby zasiadającym w komisji artystom, przedstawicielom MKiDN, nie zapaliło się ostrzegawcze światełko w głowie? A może aplikacji nie doczytali do końca? Z tych i innych powodów myślę, że pierwsza możliwość jest znacznie bardziej prawdopodobna. Często bowiem artyści nie potrafią wywikłać się z różnego typu uzależnień i układów z władzą.

Ponieważ głosowanie była jawne, powszechnie wiadomo kto rekomendował Marka Mikosa, poza urzędnikami związanymi z MKiDN-em. Jakimi motywacjami kierowali się rekomendujący? Tego nie wiem. I nie chcę przypisywać im tych najgorszych – merkantylnych i koniunkturalnych. Myślę, że Sherlock Holmes też by tu nie pomógł i pozostanie to na zawsze tajemnicą ich sumień. Nie mam nic przeciwko lojalności. Ale jest cienka i trudno uchwytna granica, poza którą lojalność przyobleka się w szatę służalczości, a twarz powoli traci swoje rysy. Czy w tym wypadku została ona przekroczona? Czy też znacząca część komisji konkursowej uległa halucynacji (może lepiej – fascynacji)? Mam nadzieję, że to drugie.



Krzysztof Orzechowski
Dziennik Teatralny
6 stycznia 2018