A może wszyscy jesteśmy lodowcami?

Współczesny świat jest, jaki jest. Wpływu na to, kiedy i gdzie się urodziliśmy, nie mamy. To tylko od nas zależy, czy zmienimy świat pod siebie, czy to jednak on zmieni nas pod swoje dyktando. Wszelkie aktualne przemiany mogą, choć nie muszą, być odzwierciedleniem konkretnych wydarzeń, które wgryzają się w Twoją, w moją, w naszą historię.

Zapewne jeździłeś kiedyś tramwajem, autobusem, pociągiem. Zapewne spotkałeś ludzi, którzy nie widzą świata poza szklanymi ekranami, muskają tylko jego powierzchnię. Chłoną barwy RGB bo właśnie w takiej palecie przedstawiony jest ów elektroniczny świat. Bierni obserwatorzy nieistniejącego świata. Zamknięci na bodźce zewnętrzne. Z bagażem lodowej tkanki, która ciąży. Choć może nieświadomie.

Czy to dobrze, czy nie – nie mnie to oceniać. Nie ocenia tego też Ewa Wyrembska w swoim najnowszym tomie „Lodowce", w którym prowadzi nas przez życie. Życie nasze i życie lodowców. To taki kontrast dla zalewającej nas narracji o globalnym ociepleniu, choć i tutaj nie brak ważnej i istotnej tematyki ekologicznej. Na szczęście nie stanowi ona jedynej, a nawet podstawowej treści. I dobrze, bo książek podobnego typu trochę zostało już wydanych. Zresztą także sama Autorka ją porusza i do niej nawiązuje w swoim pierwszym tomie, dlatego tym lepiej dla „Lodowców", że tutaj nacisk położony jest w zupełnie innym miejscu.

Wyrembska wita czytelnika spodziewanymi narodzinami, choć trzeba przyznać, że w niespodziewanej formie, niejako w nawiasie i z boku, dokonując słusznej obserwacji – „...a była mowa że nie można skarpetek/ bo paznokcie zwiastują życie/ wymagają ciągłej obserwacji...".

Dalej prowadzi go poprzez „rozwój lodowca". W wierszu „rzeźba glacjalna" mówi o młodzieńczym wychowaniu, kształtowaniu „... poddano dziecko lodom/ poddano zamieci/ rzeźbiono na kształt i podobieństwo...". Co ciekawe, widać tutaj pewną dwuznaczność. Przecież niemal każdy rodzic chce, aby dziecko wyrosło na dobrego człowieka, najlepiej na jego podobieństwo. Ale czy to jest dobre? Czy wszyscy muszą być kopią wszystkiego? Czy nie sprawi to, że owo kształtowanie nie zmniejszy go do „ziarenka firnu"?

I niestety nie ma ucieczki od tego, co było w dzieciństwie. Choćbyśmy chcieli wszystko na przekór zmienić, odciąć się, zapomnieć. Bo kim jesteśmy bez rodzinnego domu, wspomnień z podwórka, powrotów do tych samych ulic i murów? Doskonale zdaje sobie z tego sprawę Autorka „Lodowców", używając przy tym ciekawego i niemal specjalistycznego, ale miłego dla oka i ucha słownictwa „... kim jestem kiedy nie zasila mnie/ pierwotne pole firnowe...".

Co gorsza, wychowania i przeżycia mają wpływ na dalsze życie. Ile razy wybory partnerów życiowych są niemal kalka w kalkę zbieżne z tym, przed czym się ucieka? Bo jeszcze wszystko będzie dobrze, bo ona/on się zmieni, bo tak trzeba. To chyba najbardziej trywialne i banalne tłumaczenia, z jakimi można się spotkać. Nie. Tak nie będzie. Trzeba jasno sobie to powiedzieć. I dobrze, że Wyrębska pokazuje to w swoich wierszach i w historii przekazywanej przez „Lodowce". Jest to raczej przenikanie między światami aniżeli zrywanie z nimi. Nawet jeśli nie chcesz, by tak było. Doskonałym tego przykładem jest wiersz o jakże wymownym tytule „skutki zimowego wychowu".

Są kwestie, na które zawsze warto kłaść nacisk. Zwłaszcza jeśli zamiata się je pod dywan. Wszelka przemoc, niezależnie, z czego wynika, jest zła. I trzeba o niej mówić. W „Lodowcach" nie mogło obyć się i bez takiej definicji. Znajdujemy ją w wierszu „kem", gdzie Autorka sprytnie łączy definicje ze świata geologii z efektami w postaci elementów odpowiedzialnych za przemoc, czyli rzeczy codziennego użytku. Nieprzeznaczonych do ranienia. Jest tutaj dużo przestrzeni i niedopowiedzenia, a jednocześnie istotnego zaznaczenia mechanizmu, który do tego prowadzi.

Mit o królewiczu na białym koniu. Ileż on złego w społecznej świadomości już zrobił. Tak jak oczekiwania tego, do czego powinniśmy dążyć, co osiągnąć, jak żyć. Podsumowanie dwudziestolatka, trzydziestolatka, czterdziestolatka. Punkty odhaczone, a dalej jakby w ciemnej dupie. Czasem mam wrażenie, że bajki – szczególnie te niezbyt ambitne i bardzo nieprawdziwe – robią więcej złego niż dobrego. „kto uratuje królewnę" – zadaje retoryczne pytanie Wyrembska: „...tylko nie mówcie mojej mamie/ czuję się dobrze/ mam to opanowane od lat...". Aż nadto dobrze znam takie historie. I będzie ich więcej w czasach malowanego świata mediów społecznościowych i podbitego koloru ponad granicę rozsądku i realizmu.

A to wszystko się akumuluje. Nawarstwia i obraca. Przeciwko. Bo jeśli cały czas strach jest najbliżej, to może rzeczywiście coś jest nie tak ze mną. Może to ja jestem chłodna, zimna. Może to ja wyciągnęłam za dużo, za bardzo z dzieciństwa? „Niech ktoś mnie roztopi" mówi Wyrembska w „marzenia lodowca". I w sumie zostawia nas w niedopowiedzeniu – czy chodzi o unicestwienie, czy wyzwolenie. A może unicestwienie będzie jednocześnie wyzwoleniem?

To jest też swoista akceptacja. Akceptacja bycia lodowcem względem innych, a w szczególności względem małżonka. „...nie obrażę się jeśli odejdziesz/ każdemu byłoby tu/ zimno...". Nie ważne, że wcześniej codziennością była krzywda, przemoc, strach. To jednak ja jestem winna. Autorka świetnie tutaj pokazuje ten mechanizm zamykania się w sobie. Obarczania winą. Nie tak to powinno wyglądać. Ale w wielu przypadkach dokładnie tak jest.

Czy da się to zmienić? Teoretycznie tak. Gdy pojawią się dzieci. Odda wszystko, co można, a nawet więcej. Problem w tym, że to może okazać się niewystarczające. Jak sobie poradzą? To naturalne pytania, na które nie ma odpowiedzi. Dopiero potem możemy zobaczyć ewentualne efekty zmian. Bądź nie. Wtedy „...głowę podtrzymuje kawa energetyk Seronil/ [właściwe podkreślić]". A co z kobietą/mężczyzną? Najłatwiej zostawić. Przecież żyjemy w czasach, kiedy wszystko jest i wszystko można. Nie ma co się przywiązywać, „co można to można", „...zbij ją wyśmiej pogardź/ z niej i tak wszystko spływa".

Najgorzej zawsze mają dzieci. Nawet te dorosłe dzieci. Bo każdy ma pewien oczywisty bagaż. „Lodowce" Ewy Wyrembskiej to właśnie takie zapisy bagażu, który cały czas ciągnie się. Metodycznie, z uporem, bólem jak lądolód poprzez teren. To on kształtuje tu i teraz. Nie zapomina. To książka o tym, o czym może chcielibyśmy zapomnieć. Jednak jest to niemożliwe. A może jednak? Polecam sięgnąć po „Lodowce" Ewy Wyrembskiej i samemu spojrzeć na kształtowanie terenu, kształtowanie siebie.



Bartosz Konopnicki
Dziennik Teatralny Małopolska
10 lutego 2025
Książki
Lodowce
Portrety
Ewa Wyrembska