Ach, Emilio...
Gdy historia Emilii zaczęła rozwijać się na ekranie, stało się jasne, że czeka nas niecodzienne doświadczenie. Emilia Pérez, najnowsze dzieło Jacques'a Audiarda, to opowieść o przemianie, tożsamości i drugiej szansie w świecie, w którym odkupienie nie zawsze jest możliwe. Film, balansujący między musicalem, thrillerem i dramatem, przenosi widza w sam środek meksykańskiego świata karteli, gdzie granice między rzeczywistością a fikcją zacierają się w hipnotycznym tańcu.Dziś do kin w Polsce odbyła się długo wyczekiwana premiera filmu Audiarda. Cannes przyniosło Emilii Pérez ogromne uznanie, a oscarowe nominacje spłynęły jak złoty deszcz. Film ustanowił historyczny rekord dla produkcji nieanglojęzycznych, przewyższając wcześniejsze osiągnięcia takich filmów jak Roma czy Przyczajony tygrys, ukryty smok, które zdobyły po dziesięć nominacji – a tutaj mówimy aż o trzynastu, zostawiając w tyle tegorocznych kandydatów.
Audiard kreuje film jako wielowymiarową opowieść o tożsamości i odkupieniu, a jego musicalowa forma sugeruje emocjonalną intensywność. Jednak w rzeczywistości dostajemy płaską przedstawienie historii, w której forma dominuje nad treścią. Szybko okazuje się, że film nie tyle angażuje, co prezentuje się jak starannie zaplanowany produkt, z którego wyparowało wszystko, co mogłoby nadać mu autentyczność. Emilia Pérez to dzieło, które nie tyle opowiada historię, co inscenizuje ją w sposób protekcjonalny, gubiąc się w hiperbolicznych metaforach i akademickiej estetyce.
Audiard zdaje się fascynować tematem transpłciowej tożsamości, ale jego podejście jest powierzchowne i oderwane od rzeczywistości. Film myli podstawowe fakty dotyczące życia osób transpłciowych, redukując główną bohaterkę do abstrakcyjnej ikony, a nie prawdziwej osoby. Nie jest to historia o doświadczeniu bycia trans, ale raczej o tym, jak wyobraźnia potrafi uczynić z queerowości spektakl – efektowny, lecz pozbawiony głębi.
Muzyka, choć teoretycznie ma napędzać opowieść, nie wnosi do niej większego znaczenia – jest kolejnym elementem wizualno-dźwiękowego zamieszania. Piosenki pojawiają się i znikają bez wyraźnej potrzeby, sprawiając wrażenie, jakby miały ukryć narracyjną pustkę. Reżyser chce, byśmy uwierzyli, że to film, który ma coś do powiedzenia, ale w rzeczywistości nie oferuje znaczenia – tylko złudzenie znaczących rzeczy poruszających się w szybkim tempie.
Czy Emilia Pérez to film skrojony pod sezon nagród? Zdecydowanie tak – i trudno oprzeć się wrażeniu, że to właśnie trofea były tu celem nadrzędnym. Gdy zgasną światła i opadnie kurz po oscarowej kampanii, niewiele pozostanie z tej historii. To film, który stroi się w szaty znaczenia, ale pod nimi kryje się jedynie pusta fasada.
Daria Banasiewicz
Dziennik Teatralny Poznań
3 marca 2025