Adamowi Didurowi w hołdzie
O III Międzynarodowym Konkursie Wokalistyki Operowej im. Adama Didura w Bytomiu pisze Józef Kański w Ruchu Muzycznym.Świetny pomysł miał dyrektor Opery Śląskiej Napoleon Siess, inicjując w 1979 Ogólnopolskie Konkursy Wokalistyki Operowej, noszące - jakżeby inaczej - imię jej założyciela i pierwszego dyrektora Adama Didura. Jakkolwiek PWM wraz z gospodarzami ziemi sanockiej wydało piękny album z obszernym szkicem biograficznym pióra niżej podpisanego, a dwa lata temu ukazała się potężna monografia Wacława Panka; o dostępnych reedycjach historycznych nagrań jakoś nie słychać i niewiele brakowało, by pamięć o jednym z najwspanialszych artystów w dziejach teatru operowego zanikła całkiem w jego rodzinnym kraju. Nawet dla ludzi z branży śpiewaczej nazwisko Didura bywa już tylko pustym dźwiękiem.
Przeciwdziałają temu urządzane co cztery lata konkursy, które w 2004 roku zyskały status imprezy międzynarodowej. Pokaźny zastęp młodych adeptów sztuki wokalnej i grono zaproszonych jurorów może obcować z żywą tradycją dokonań patrona Konkursu, a na koncercie inauguracyjnym (co weszło już w stały obyczaj) - usłyszeć jego głos z nagrania słynnych kupletów Mefistofelesa z "Fausta" Gounoda.
III Międzynarodowy Konkurs Wokalistyki Operowej (dziewiąty, jeśli liczyć od początku) rozegrał się od 15 do 23 kwietnia, przy czym pierwszy jego etap toczył się w sali katowickiej Akademii Muzycznej, dwa następne - w bytomskiej siedzibie Opery Śląskiej, której orkiestra towarzyszyła uczestnikom w finale. Zgromadził na starcie 56 uczestników z dziewięciu krajów (w tym aż trzydzieścioro troje, czyli więcej niż połowa ogólnej liczby, reprezentowało Polskę), a poziom według zgodnej opinii ekspertów był wysoki - w każdym razie znacznie wyższy niż poziom poprzedniego Konkursu z 2008 roku. Tak zwanych nieporozumień, czyli występów osób, które w ogóle nie powinny były się znaleźć wśród uczestników, w zasadzie nie było wcale (może poza jednym...), a interpretacje niektórych adeptów stałyby się ozdobą niejednej wielkiej sceny.
W pierwszym etapie każdy musiał wykonać dwie arie operowe (w tym jednąXVIII-wieczną), w dalszych - już po trzy, przy czym w drugim etapie obowiązywała aria Mozarta, w finale zaś polska. Program był więc trudny i wymagający, zdaniem niektórych nawet forsowny. Warto przy tym zauważyć, że tam, gdzie regulamin pozostawiał uczestnikom całkowitą dowolność, niektórzy wybierali pozycje spoza obiegowego repertuaru - m.in. arie i monologi z oper Korngolda, Cilei, Ryszarda Straussa, Prokofiewa, Łysenki i Menottiego. Trudno natomiast pochwalić przejawy często popełnianego grzechu, czyli sięgania po utwory zbyt ciężkie dla głosu. Jeszcze gorzej było - a trafiło się kilka takich przypadków - gdy młody adept bądź jego nauczyciel nie umieli właściwie rozpoznać rodzaju głosu i w rezultacie tenor występował w repertuarze barytonowym.
Były to jednak incydenty i nie wpływały na rangę Konkursu. Już na początku ukształtowała się czołówka, w której brylowali m.in. kształcąca się we Włoszech rosyjska sopranistka Jekaterina Bakanowa -jej interpretacje, nie tylko imponowały efektowną techniką koloraturową, ale też ujmowały żywiołowym temperamentem i wyrazistą ekspresją oraz świetny baryton Stanisław Kuflyuk, rodem z ukraińskiego Iwanofrankowska (dawny Stanisławów), który na poprzednim Konkursie zdobył trzecią nagrodę i został wkrótce potem zaangażowany jako solista do Opery Śląskiej, wystartował jednak po raz wtóry i zachwycił ariami z "Cyrulika sewiłskiego" \\ "Strasznego dworu". Obok nich wyróżniała się też urocza 23-let-nia Ukrainka Ludmyła Ostasz, obdarzony wyjątkowo pięknym głosem baryton Piotr Halicki i jego litewski kolega Andrejus Apśega, bardzo dobrze zapowiadający się bas ze Śląska Bartosz Araszkiewicz i utalentowana warszawska sopranistka Justyna Samborska.
Jedenastoosobowe jury pod przewodnictwem Wiesława Ochmana przyznało pierwszą nagrodę w grupie męskiej i połowę nagrody głównej (Grand Prix) Stanisławowi Kuflyukowi [na zdjęciu]. Drugą nagrodę w tej grupie otrzymał Piotr Halicki, trzecią - Bartosz Araszkiewicz. W grupie żeńskiej nastąpiła niespodzianka, bo na ostatniej prostej niemal pewnie zmierzającą do zwycięstwa Bakanowa wyprzedziła Justyna Samborska [na zdjęciu]. Ona też ostatecznie otrzymała Grand Prix. Żywiołowo oklaskiwanej za brawurowo wykonaną wielką arię z Traviaty Bakanowej przypadła w udziale nagroda druga, zdobywczynią trzeciej okazała się Ludmyła Ostasz. Wszyscy dostarczyli obserwatorom Konkursu wiele wspaniałych wrażeń, niektórzy już teraz mają zadatki, by stać się ozdobą renomowanej sceny operowej.
Konkurs był znakomicie zorganizowany i przebiegał w miłej, przyjaznej młodym artystom atmosferze. Jednym z nielicznych mankamentów było niedbałe przygotowanie orkiestry do towarzyszenia młodym adeptom w finałowym etapie Konkursu. Dziwi mnie to tym bardziej, że ten sam zespół grał pięknie pod batutą Tadeusza Serafina w inaugurującym imprezę przedstawieniu Don Carlosa (nagrodzonym zresztą "Złotą Maską"). Na naszych wrażeniach położyła się cieniem tragiczna wiadomość o śmierci jednego z najsympatyczniejszych jurorów Konkursu, 63-letniego Ihora Kuszplera ze Lwowa, który 23 kwietnia zginął w wypadku samochodowym na obwodnicy Tarnowa. Coż - takie jest życie, w którym chwile radości przeplatają się z momentami żałoby, na której znak nagrodzeni uczniowie prof. Kuszplera zrezygnowali z udziału w tradycyjnym powtórzeniu uroczystego koncertu laureatów na scenie Teatru w Katowicach. Co nie zmienia faktu, że Konkurs im. Didura zostawił po sobie przepiękne wspomnienia.
Józef Kanski
Ruch Muzyczny
18 czerwca 2012