Adaptacja czy własna interpretacja "Ksiąg Jakubowych"?
Olga Tokarczuk napisała wspaniałą i porywającą książkę o Jakubie Lejbowiczu Franku. Tysiące zafascynowanych polskich czytelników, czasami przez miesiąc, czytało historię rozgrywającą się w wielu krajach, także na terenie Rzeczypospolitej. W tym samym czasie, kiedy Tokarczuk pisała tę książkę, Adrian Panek, młody zdolny reżyser, nakręcił film "Daas" na ten sam temat.Zainteresował go jednak tylko wiedeński fragment życia Franka. Film spotkał się z wielkim zainteresowaniem widzów i zdobył wiele nagród. Obecnie Ewelina Marciniak, młoda i bardzo utalentowana reżyserka teatralna, wspólnie z dwójką dramaturgów (Magdalena Kupryjanowicz, Jan Czapliński) dokonała adaptacji teatralnej książki Tokarczuk. Mimo że spektakl trwa cztery i pół godziny, przyciąga do Teatru Powszechnego rzesze zainteresowanych widzów.
W przerwach w foyer można było usłyszeć, że wybrane wątki powieściowe nie zawsze dla widzów były zrozumiałe. Ci, którzy przeczytali książkę lub znali historię frankistów, tłumaczyli znajomym, o co właściwie chodzi w tym przedstawieniu. Frank u Tokarczuk to intrygująca postać, która wyprowadziła z judaizmu kilkanaście tysięcy ludzi i dokonała ich konwersji na katolicyzm. Konwertyci zamieszkali później w Wojsławicach, gdzie pomagała im ich protektorka Katarzyna Kossakowska, przy wsparciu władz kościelnych i biskupa Sołtyka. Skończyło się podejrzeniem o okrutny mord rytualny, a Frank dożywotnio spędził trzynaście lat w twierdzy jasnogórskiej, skąd został uwolniony przez Rosjan. Dalej jego losy były związane z Cesarstwem Austriackim, a zakończył życie w niemieckim Offenbachu. Historia frankistów była skrzętnie przemilczana przez Żydów. Polacy zaś mogli na każdego rzucić podejrzenie, że jego matka była frankistką, co dotknęło nawet naszego wieszcza.
W przedstawieniu Eweliny Marciniak tych wątków nie ma, a jeśli są - to zarysowane dość jednostronnie. Ich zubożenie najbardziej jest widoczne w kreśleniu postaci. Elżbieta Drużbacka - uchodząca w tamtych czasach za intelektualistkę, na pewno nie była idiotką, a kasztelanowa Kossakowska - politykiem z męskim charakterem, a nie popychadłem w rękach prostych Żydów.
Przedstawienie ma liczną obsadą, jest bardzo długie, a wiele scen rozgrywa się na proscenium. Szkoda, bo widzowie na balkonie tracą możliwość ujrzenia niektórych fragmentów spektaklu. Przerywnikami widowiska są monologi, zapewne wstawione po to, aby niezorientowanym widzom wytłumaczyć, o co chodzi. Czasami służy temu także piosenka. Reżyserka ma znakomite pomysły, ale jakby nie do końca radzi sobie ze scenami zbiorowymi. Niekiedy, mimo że na scenie widzimy wielu aktorów, mówi tylko jeden, a pozostali trwają w niemym ujęciu, jak na fotografii. Znakomicie natomiast jest pomyślana i zagrana scena jazdy karetą po podolskich wądołach (świetne są w krynolinach Agata Woźnicka i Eliza Borowska), a równocześnie powózką jedzie ksiądz Benedykt Chmielowski (Julian Świeżewski). Jednak już rozebranie księdza do naga i pokazanie - tuż przed nosem widowni - jego długich ablucji nie posuwa akcji do przodu. Może tylko zaskakiwać i gorszyć panienki z gimnazjum, którym uda się dostać na spektakl. Chociaż z drugiej strony, czy dzisiaj może jeszcze coś gorszyć nawet najmłodsze bywalczynie teatru?
W wywiadzie dla Gazety Wyborczej Ewelina Marciniak powiedziała, że Oświecenie "kazało nam przestać wierzyć w sny i (...) zabiło nieoczywiste myślenie. To również szczególny moment w historii, gdy zaczyna rozwijać się medycyna. Człowieka dzieli się na jelita, wątrobę, macicę i przestaje się myśleć o ciele jako nośniku doświadczenia wewnętrznego. O seksualności jako sferze życia ludzkiego, która pozwala na przeżycie duchowe". Zapewne dlatego początek II aktu to niby orgia i taniec gołych mężczyzn i kobiet. Miała to być scena przedstawiająca działalność sekty Franka w Iwaniu, małej wiosce, gdy czekali na zgodę od króla na konwersję. Wrażenie pobytu w klubie go go jest dość oczywiste, tym bardziej że rytmiczna muzyka raczej nie pasuje do smutnej ukraińskiej wsi, w której toczy się akcja, oraz różnego wieku członków sekty. Szkoda, że autorka inscenizacji nie zastosowała tego samego zabiegu, co Tokarczuk - czyli podglądania intymnych inicjacji przez szparę w oknie. Na pewno nie była to radosna orgia, tym bardziej, że Frank nie dzielił się swoimi kobietami, a sprawy wiary traktował nadzwyczaj poważnie.
Współczesny entourage to nie tylko znakomita scenografia Katarzyny Borkowskiej, która potrafiła precyzyjnie wykorzystać odbicie światła w konkretnym lustrze do oświetlenia wybranej sceny. To również wprowadzenie słów uznanych powszechnie za wulgarne oraz aranżowanie wypowiedzi tak, aby brzmiały one jak rozmowa dwóch młodych chłopaków z gimnazjum, czyli luzacko i byle jak. Zabieg ten okazał się jednak chybiony w rozmowie Kasztelanowej Kossakowskiej z Żydem Frankiem.
W sobotnim przedstawieniu Bartosz Porczyk znakomicie zagrał Moliwdę-Kossakowskiego. Nic nie straciła ta postać ze swojego książkowego uroku. Był awanturniczy, zabawny, pełen sprzeczności i humoru. Publiczności podobał się Wojciech Niemczyk grający tytułowego Jakuba, choć wizualnie daleko mu do osoby porywającej tłumy. Panie w spektaklu mają do wykreowania bardzo trudne role wyzwolonych w ówczesnym rozumieniu kobiet. Wspaniale sobie z tym radzą Magdalena Koleśnik, Julia Wyszyńska i Aleksandra Bożek. Grają pokazując skrajności uczuć - od śmiechu do rozpaczliwego krzyku. Nagie i poniewierane są na dodatek obrzucane tumanami piasku z podłogi i kurzu z pościeli (zawód aktora nie jest dla osób o delikatnej skórze). Wyznawcy J. Franka według E. Marciniak byli grupą erotomanów nadużywających wina, którzy już w XVIII wieku odkryli zalety życia w komunie (chodzi głównie o wymianę żon). Niestety widz nie dowiaduje się z tego przedstawienia, dlaczego do Franka i jego wyznawców lgnęło tylu ludzi i dlaczego oddawali mu swoje majątki. W spektaklu zabrakło mi także najciekawszego wątku książki, czyli pobytu Franka w twierdzy jasnogórskiej i jego kontaktów z ojcami Paulinami czy konfederatami barskimi oraz wątku oczarowującej wszystkich jego córki Ewy.
Mimo tych niedostatków bardzo atrakcyjne formalnie przedstawienie może liczyć na wielkie powodzenie u publiczności, bo magia nazwiska Eweliny Marciniak już w Warszawie działa. Przy okazji widzowie dowiedzą się czegoś o konwertytach żydowskich, co będzie dodatkowym walorem wizyty w Teatrze Powszechnym.
Wojciech Giczkowski
Teatr dla Was
21 maja 2016