Adaś w krainie Milipantów i Pozycjonistów

Najnowsze przedstawienie Wrocławskiego Teatru Lalek - "Wroniec" w reżyserii Jana Peszka - stanęło wobec tego samego wyzwania, co wydana w 2009 roku książka Jacka Dukaja, na podstawie której spektakl powstał. Jak opowiedzieć o stanie wojennym w konwencji bajki, żeby nie narazić się na zarzut odarcia jednego z najważniejszych w historii ostatnich kilkudziesięciu lat wydarzenia z powagi, dramatyzmu i martyrologii.

Kiedy „Wroniec” Dukaja pojawił się na rynku, natychmiast wzbudził dyskusję, czy to już aby na pewno pora, żeby w taki sposób opowiadać dzieciom o stanie wojennym. Przecież wciąż jeszcze nie zostali osądzeni jego sprawcy, a społeczeństwo nadal podzielone jest w ocenie, czy główni aktorzy tamtych wydarzeń powinni zostać zaliczeni do panteonu narodowych bohaterów, czy strąceni w otchłań przeznaczoną dla zdrajców.

Opowieść o małym Adasiu, który wyrusza w obcy świat, żeby ratować ojca porwanego przez okrutnego Wrońca, a potem także mamę, babcię, siostrzyczkę i wujka chłopca, uwięzionych przez Wrońcowych posłańców, jest historią jakby wprost z okrutnej bajki. Adaś, jak Alicja z Krainy Czarów, jak Frodo Baggins z „Władcy Pierścienia”, jak syn idący za siódmą górę i siódmą rzekę po wodę życia, która uratuje jego matkę, musi wejść w świat Bubeków i Pozycjonistów, groźnych Milipantów i panów Opornych (z których Najoporniejszy musi być Elektrykiem), wszechmocnych Członków i zwykłych Bywateli, bezwzględnego Wrońca i dzielnego pana Betona, oraz Maszyny-Szarzyny, która wysysa z ludzi wszystkie barwy nadające ich życiu sens. Dla osób pamiętających lata osiemdziesiąte świat łatwo rozpoznawalny nie tylko dzięki aluzyjno-rebusowym nazwom, ale już nawet dla nastolatków będący tylko baśnią, w której toczy się odwieczna walka dobra ze złem. Adaś idzie przez szare miasto, po którym krążą złowróżbne stalowe Suki i Złomoty, a wrony wydziobują oczy tym, którzy nie zdążą się ukryć. Doświadcza rzeczywistości, która dla dzisiejszych dorosłych była jeszcze rzeczywistością absolutnie dotykalną, dla dzieci ma wymiar pałacu Królowej Śniegu, jaskini smoka, Mordoru, do którego zmierza Frodo.

Książka Dukaja miała tyluż zwolenników, uwiedzionych wyobraźnią autora, pomysłem, wreszcie językiem „Wrońca”, co przeciwników, którzy uznali, że tak nie wolno. Bo stan wojenny zamieniony w baśń przestaje być dostatecznie zły, zaczyna być oswajany, a wpisane w baśń ostateczne zwycięstwo dobra nad złem powoduje, że także w rzeczywistości traci swój tragiczny wymiar.

Nie wiem jeszcze, czy podobne emocje wzbudzi spektakl Jana Peszka, ale mnie całkowicie przekonał, że taki sposób opowiadania o Peerelu, latach osiemdziesiątych i stanie wojennym jest sposobem absolutnie uprawnionym. Nawet jeśli część ówczesnych Opornych, a dzisiejszych Niezłomnych, poczuje się dotknięta, że wypadają nie dość martyrologicznie, a ich zasługi dla wolności nie dość są podnoszone, doceniane i opiewane. „Wroniec” w Teatrze Lalek będzie dla jednych (starszych!) okazją do powrotu w lata stanu wojennego (nie mam wątpliwości, że bez trudu rozpoznają tamtą rzeczywistość ), dla innych (młodszych) będzie już tylko uniwersalną opowieścią o złu, które co prawda przydarzyło się w nie tak znowu odległej przeszłości, ale nie znaczy to wcale, że musi nadal budzić emocje inne niż te, które budzi władca Mordoru - Sauron.

Powstał spektakl dynamiczny, wyreżyserowany i zmontowany (tak: zmontowany!) w tempie wideoklipu, dowcipny na miarę tekstu Dukaja, pełen scen świetnie wymyślonych i dobrze zagranych, kilku wymagających dopracowania (zarówno na poziomie adaptacji, jak i inscenizacji), większego szczęścia do buntującej się podczas premiery techniki, ale wierzę, że po kilkunastu przedstawieniach wszystko będzie działało w nim jak w dobrze naoliwionej maszynie.

Scena, w której Pozycjoniści (z panem Najoporniejszym na czele!) w podziemnej drukarni produkują w rytm muzyki reggae antywrońcowe ulotki, wizyta Adasia u towarzysza Członka, który może wszystko, a nawet więcej, absolutnie cudowny pan Beton, baleciki Milipantów, zarówno w wydaniu aktorskim, jak i lalkowym, zbiorowa scena kolejki do sklepu z niczym firmy Spałem, wreszcie rozmowa Adasia z budzącym grozę Wrońcen, to teatralne majstersztyki. Przerażające stalowe Suki krążące z jękiem w tle sceny, mrugające oczy, które śledzą ruchy Bywateli, wszystko to powoduje, że także obecność zła jest w przedstawieniu wyczuwalna na wyciągnięcie ręki. I nie może zmienić tego ani tępota Milipantów, ani groteskowa śmieszność Pozycjonistów. To tylko dowód na to, że „Wroniec” jest znacznie bardziej wielowymiarowy niż czarno-białe baśnie, w których dobro ma zawsze kształt rycerza na białym koniu. A dzięki scenografii i lalkom Roberta Rumasa oraz kostiumom Julii Kornackiej udało się też zachować właściwe proporcje między teatrem aktorskim a lalkowym.

„Wroniec” to spektakl, który powinien znaleźć widzów zarówno wśród dorosłych, jak i wśród dzieci (choć raczej nie tych najmłodszych). Pierwsi odbędą niesentymentalną zdecydowanie podróż w ponurą przeszłość, wiedząc z historii, że wszystko dobrze się skończy, drudzy obejrzą opowieść o walce dobra ze złem, przy okazji otrzymując porcję wiedzy o najnowszej historii Polski.

A o szczegóły zapytają rodziców.



Mariusz Urbanek
Wroclove
11 marca 2011
Spektakle
Wroniec