Aktorska uczta

W teatrze można zrobić wszystko. Można przedstawić każdą historię. Można też np. doprowadzić do fikcyjnego spotkania artystów, którzy nigdy się nie spotkali i sprawdzić – co mogłoby z niego wyniknąć. O tym właśnie jest „Kolacja na cztery ręce", wyreżyserowana przez Krzysztofa Jasińskiego, która jest nie tylko wymyślonym spotkaniem na scenie dwóch kompozytorów, ale też trzech świetnych aktorów.

Klasa sama w sobie – tak można powiedzieć o obsadzie, którą oglądamy: Emilian Kamiński jako Jerzy Fryderyk Händel, Olaf Lubaszenko jako Jan Sebastian Bach i Maciej Miecznikowski jako Jan Krzysztof Schmidt. Nie zawodzą i dają nam popis świetnej, lekkiej, swobodnej gry w zabawnej historii. Fikcyjna jest historia, ale wszystko pozostałe jest realne: prawdziwe picie, jedzenie i prawdziwe aktorstwo. Mocne głosy, które nie potrzebują mikroportów.

W pierwszej części mamy spotkanie bardziej oficjalne. Rozmowy są bardziej konwencjonalne, artyści starają się wyczuć, na ile mogą sobie pozwolić. Kiedy wracamy po przerwie, muzycy zdejmują peruki i robi się bardziej intymnie, niemal koleżeńsko i szczerze. Ciekawe jest to, że właściwie przez cały spektakl dowiadujemy się różnych faktów z biografii Händla i Bacha. Samotny i wciąż martwiący się o sławę i swój teatr, przebojowy Händel jest przeciwieństwem skromnego, cichego, tracącego słuch kantora, w osobie Bacha, który dba o rodzinę i pracuje w kościele.

Zwracają uwagę kostiumy i scenografia: utrzymane w konwencji i doskonale się uzupełniające. W biały, piękny świat Händla wkracza na specjalnie zaproszenie ubrany na czarno Bach w „dwukrotnie nicowanym płaszczu". W tym jednym pomieszczeniu, w którym rozgrywa się cała akcja, centralne miejsce zajmują dwa fortepiany: czarny i biały. W jasnej przestrzeni tworzą nie tylko iluzję równowagi dwóch przeciwstawnych biegunów yin i yang, ale są również wykorzystane jako schowki na jedzenie czy stoły. W rogach sceny są krzesła i szafki z trunkami.

Mimo, że spektakl trwa dwie godziny – nie ma czasu na nudę, ponieważ cały czas coś się dzieje, coś zmienia. Nawet wyśpiewane przez Macieja Miecznikowskiego przy akompaniamencie gitary zaproszenie na przerwę jest urzekające. Nawet służący ma tu swoje pięć minut na zaznaczenie swojej obecności. Przestrzeń pięknego pokoju skupia nie dwie, ale trzy wybitne osobowości artystyczne, choć przed swoim panem i jego gościem Schmidt musi raczej swój talent ukrywać.

„Kolacja na cztery ręce" jest przykładem swego rodzaju fenomenu, kiedy to do teatru chodziło się „na aktora". Niezależnie od tego, w czym nasz ulubieniec grał, można było mieć pewność, że będzie to dobra rzecz, a my będziemy czerpać przyjemność z jej/jego gry. Realizację koprodukcji Teatru STU i Teatru Kamienica firmują zacne postaci aktorskiego światka. Nie zawodzą – mamy przed oczami dwugodzinną, zabawną opowieść, w której Kamiński, Lubaszenko i Miecznikowski poruszają się z metaforyczną „nieznośną lekkością bytu". I kiedy na koniec stoimy w euforycznej owacji – wiemy, że nie był to stracony wieczór.

 



Joanna Marcinkowska
Dziennik Teatralny Kraków
23 czerwca 2017