Alicja razy trzy

Inscenizację Magdaleny Miklasz poprzedzały zachęcające informacje: spektakl miał być inspirowany filmami Tima Burtona, z kolejnymi scenami wykorzystującymi elementy innych gatunków teatralnych, zaś muzykę skomponowała Gaba Kulka.

W rzeczywistości ciekawe są momenty - jak scena płaczu Alicji (Anna Antoniewicz gra najstarszą i największą, obok dwóch mniejszych, dziecięcych i równie uroczych), która zaczyna się od upuszczania niebieskich piłeczek do ping-ponga, a kończy "deszczem" coraz większych piłek tworzących "kałużę". Takie perełki toną jednak w morzu nudy, gubią się w przestojach akcji i minutach trawionych na bezładnej bieganinie bohaterów. Jakość - nielicznych - piosenek trudno ocenić, bo aktorzy śpiewają je pod nosem, słów nie sposób zrozumieć, melodia się gubi. Podobnie jest z sensem całości, opisywanym przez twórców jako "podświadome poszukiwanie siebie, próba rozpoznania własnych pragnień i konfrontacja z otaczającym światem na płaszczyźnie snu". Że można tę samą historię o Alicji, Szalonym Kapeluszniku, Białym Króliku, Suśle, Kocie z Cheshire, Królowej i innych opowiedzieć interesująco, a przy tym z lekkością i poczuciem humoru (oraz świetnymi piosenkami), przekonuje spektakl grany od dwóch lat w Teatrze Roma.



Aneta Kyzioł
Polityka
16 marca 2017