Alternatywny Pałac Kultury

Plac Defilad, Warszawa. Za sprawą Michała Walczaka, nad Pałacem Kultury gromadzą się czarne chmury. Popchnięci ciekawością i urzeczeni atmosferą mistycznego mroku kierujemy się w głąb budowli, wprost na widownię warszawskiego Teatru Studio. Stamtąd w niewyjaśnionych okolicznościach przenosimy się do podziemi pałacu. To czego tam doświadczymy przekracza możliwości naszego poznania.

A dzieje się tak z wielu powód, wśród których najbardziej istotnym jest polifonia środków artystycznego wyrazu, w rytm której kołyszą się artyści. Zwierzoczłekoupiory to horror musical zrzucający na odbiorcę, masę luźno ze sobą powiązanych doświadczeń audiowizualnych, spod której trudno się potem wygrzebać. Muzyka na żywo, scenografia i kostiumy przypominające teatr kukiełkowy, pseudo-dokumenty puszczane na wielkim ekranie i piosenki charakteryzujące się finezją tanich spotów reklamowych, to mieszanka która w swojej krzykliwości i pstrokaciźnie - paradoksalnie - powoduje, że sztuka staje się po pierwsze trudna w odbiorze, po drugie nudna. Ów przytłaczający przepych tworzy z dzieła jeden wielki estetyczny rozgardiasz. Wiele scen sprawia wrażenie przypadkowych – np. beatboxujący klaun w początkowej scenie, a także niezrozumiałych – jak stylizacja towarzysza Wiesława na drag queen. Zastanawiającym elementem jest rola Hanny Gronkiewicz – Waltz, która okazuje się ratunkiem Zbigniewa/Tadeusza a tym samym kluczową postacią w przedstawieniu.

W zakamarkach sztuki możemy jednak dostrzec jej pozytywne i intrygujące aspekty, takie jak pytania o proces twórczy artysty. Jak przebiega? Do czego prowadzi? A także pytanie o odpowiedzialność twórcy za własne dzieło. Zagubiony w labiryncie Zbigniew/Tadeusz to uosobienie artysty, który zostaje wchłonięty przez wykreowany przez siebie świat, artysty stojącego na pograniczu świata realnego i świata fikcji. Proces tworzenia dzieła jaki nam się jako metafizyczny horror w którym nawet osobowość pisarza, staje się dla niego czymś nie do końca oczywistym. Niewątpliwą perełką, którą w natłoku wrażeń, nie tak łatwo znaleźć, jest kreacja Wani, w rolę którego wcielił się Bartosz Porczyk. Filarem sztuki, jakkolwiek kruchym, jest motyw z „Małej Apokalipsy". Zdarzenia które rozgrywają się na deskach Teatru Studio przypominają nam jedno z głównych przesłań książki Konwickiego, a mianowicie to, że ludzkość się pogubiła. Ludzie sami zakopali się w nieistotnych rzeczach i popadli w nieszczęście. Tak samo jak oni, bohaterowie „Zwierzoczłekoupiorów" tkwią w podziemiach wybudowanych przez siebie pałaców ułudy.

"Zwierzoczłekoupiory" oplatają nas grubą pajęczyną wrażeń i treści z której jedynie obeznany z twórczością Konwickiego widz, ma szansę wydostać się po cienkiej nici z pałacowego labiryntu.

Spektakl zrealizowany w ramach programu „Sto wskrzeszeń na 100-lecie Polski" jest wątpliwym hołdem dla polskiego pisarza, reżysera i scenarzysty – Tadeusza Konwickiego. Sztuka aspirująca do bycia wielopłaszczyznowym dziełem okazuje się niezdolna do udźwignięcia ciężaru, który sama na siebie narzuciła. W swojej przeestetyzowanej formie spektakl ma w sobie jednak coś co pozwala mniej więcej zrozumieć do czego dąży i co chciał osiągnąć. To czy zamiar ów się udał czy nie pozostaje kwestią sporną.

Warto jednak udać się do teatru by w akompaniamencie scenicznego zgiełku przetestować granice swoich możliwości poznawczych.



Anna Rusinowska
Dziennik Teatralny Warszawa
21 stycznia 2020
Portrety
Michał Walczak