Amadeusz kontra Salieri
Zaczyna się prawie jak u Becketta w "Końcówce". Młody mężczyzna wpycha na scenę wózek inwalidzki, na którym siedzi sparaliżowany starzec z rozwianym włosem: Clov i Hamm? Nie, to Salieri, chyba najbardziej obrzydliwa postać w historii muzyki, którą Paweł Szkotak rozdzielił pomiędzy dwóch aktorów. Dotąd w teatrze nikt w ten sposób nie potraktował tej postaci. Podobnie z muzyką. Szkotak połączył dramat z operą, wplatając w dramaturgiczną narrację fragmenty oper i utworów instrumentalnych, nad którymi w danym momencie pracował MozartPeter Shaffer w "Amadeuszu" nie stworzył li tylko dramatu biograficznego o wielkim artyście. Udało mu się wykreować rzecz o przenikaniu sztuki w życie i życia w sztukę, coś, co wydaje się dość oczywistym zjawiskiem w kulturze XX wieku. Zwrócił uwagę, że to Mozart pierwszy na scenie pokazał prawdziwą miłość, pierwszy wprowadził na scenę zwykłych ludzi, rezygnując z postaci mitycznych, bogów… Wreszcie to on, boski Amadeusz, nie bacząc na etykietę i konwenanse, żył jak chciał. Dziś powiedzielibyśmy o nim celebryta i byłby stałym bywalcem Pudelka. Tak. Z tą tylko różnicą, że był znany, bo był najpierw cudownym dzieckiem, a potem genialnym kompozytorem. Ówczesny świat co prawda wyczuwał jedynie, że pojawił się geniusz, ale nie był gotowy na przyjęcie tego, co Mozart proponował.
"Spowiadam się w ostatniej godzinie życia" - mówi Salieri. Ta godzina trwa trochę dłużej w teatrze. Oglądamy barwne widowisko kostiumowe, wesołe, zabawne, liryczne, które w miarę upływu czasu traci blask i polor. Znakiem upływy czasu są coraz prostsze i uboższe kostiumy Mozarta, coraz mniej wymyślne peruki. Liryczne sceny "Uprowadzenia z Seraju" czy zabawne piosenki "Czarodziejskiego fletu" ustępują przenikliwej muzyce "Don Giovanniego i smutkowi "Requiem".
Łukasz Chrzuszcz wydaje się wręcz stworzony do roli Amadeusza, od warunków czysto zewnętrznych poczynając, po pewnych cechach charakteru kończąc. Jego Mozarta wszędzie pełno. Gdziekolwiek się pojawi, skupia natychmiast uwagę wszystkich na sobie. Nie przeszkadza mu nawet obecność cesarza. Amadeusz w interpretacji Chrzuszcza przypomina człowieka ze zdiagnozowanym ADHD, bez jakichkolwiek hamulców, który jest wewnętrznie przekonany, że jego zachowanie jest normą. Na naszych oczach Amadeusz zmienia się. I tu już nie wystarczą ani podobieństwo fizyczne, ani żadne powinowactwa charakterologiczne aktora z postacią. Tu trzeba zagrać przegranego człowieka, choć świadomego bycia geniuszem. I Chrzuszcz robi to genialnie. W finale oglądamy zupełnie inną postać niż na początku dramatu. Widzimy strzęp człowieka pozbawionego rodziny, sławy, godności, biedaka żyjącego na łasce tajemniczej postaci w czarnym płaszczu i masce. Ma świadomość, że zostało mu niewiele czasu, a chciałby skończyć dzieło życia.
Kontrapunktem Amadeusza jest Salieri. Chodząca konwencja i konwenans. Artysta - urzędnik, przeciętność, która świadomie i konsekwentnie niszczy geniusza. Salieri ma pełną świadomość, że nigdy nie dorówna Mozartowi. Ale nienawiść jest ślepa. Aktor grający tę postać musi się liczyć, że nie zyska sympatii publiczności. Michał Kaleta, który fenomenalnie interpretuje rolę, żonglując maskami, próbuje nawet ocieplić rys Salieriego (np. kiedy podśpiewuje sobie piosenkę z "Czarodziejskiego fletu"). Zabieg rozdzielenia roli Salieriego nie jest sztuczny. Kalwat i Kaleta starają się być w kontakcie, nie tylko wtedy, kiedy Młody Salieri popycha wózek ze Starym. Czasami jest to kontakt wzrokowy, a bywa, że dialogują z sobą. Kalwat jako Stary Salieri stał się kukłą, oglądamy na scenie "słabnący mechanizm, który w końcu się całkowicie zatrzymuje".
"Amadeusz" w Teatrze Polskim nie pozostawia złudzeń, kto i dlaczego przegrał. Mozarta kojarzą wszyscy, Salieriego - tylko muzykolodzy. A spektakl fantastyczny. Pyszni się świetnym aktorstwem i piękną muzyką graną i śpiewaną na żywo przez solistów i chór Teatru Wielkiego w Poznaniu.
Stefan Drajewski
Polska Głos Wielkopolski
2 marca 2011