Amerykanin, który zburzył stary teatr

Kiedyś wygwizdywany, dziś podziwiany na świecie David Alden reżyseruje w Warszawie "Katię Kabanovą"

Gdy ponad ćwierć wieku temu w Londynie pokazywał pierwsze spektakle – brutalne i ociekające krwią – publiczność na „Mazepie” Czajkowskiego czy „Balu maskowym” Verdiego głośno dawała wyraz oburzeniu. Teraz entuzjastycznie wyraża zachwyt. Niedawna premiera „Katii Kabanovej” Janačka w English National Opera od miesięcy była zapowiadana jako wydarzenie.

David Alden przyjmuje to ze spokojem. – Samo życie – mówi „Rzeczpospolitej”. – Najpierw przez lata człowiek chodzi z etykietką „enfant terrible” i nagle budzi się jako stary mistrz.

Kto jednak się zmienił w ciągu tych 25 lat? On czy widzowie? – Oczywiście, że publiczność – odpowiada. – Przeżyliśmy okres rewolucji w operze, inny jest styl pracy śpiewaków, a przede wszystkim sposób reżyserowania, pomysły scenografów. A najważniejsze, że opera zdobyła młodszą publiczność, generację, która zaczęła dostrzegać w tej sztuce przede wszystkim teatr.

O sobie David Alden mówi tylko tyle: – Jestem po prostu starszy, poza tym się nie zmieniłem. Natomiast wierzę, że pracuję coraz lepiej, owocują lata praktyki. Reżyseria operowa jest zaś wyjątkowo trudnym zawodem, tyle spraw trzeba kontrolować równolegle. A tworzywem jest muzyka, często, jak w przypadku Janačka, skomplikowana. Niełatwo buduje się z niej spójny, teatralny świat.

Wśród dzisiejszych reżyserów, którzy dzieła sprzed dwustu czy trzystu lat próbują przykrawać do reguł nowoczesnego teatru, jest wyjątkiem. Na długo przed pierwszą próbą zna każdą nutę. – Jest paru innych, którzy tak robią – odpowiada, ale po chwili dodaje: – Może rzeczywiście niezbyt wielu. Moje zagłębianie się w partyturę trwa długo, od tego zawsze zaczynam pracę nad spektaklem.

Urodził się w Nowym Jorku. Ojciec był dramaturgiem, matka tancerką. O tym, że zostanie reżyserem operowym, postanowił jako piętnastolatek, gdy w połowie lat 60. razem z bratem bliźniakiem biegał do Metropolitan Opera i z najtańszych miejsc chłonął spektakle. – Kochałem muzykę, kochałem śpiewaków, ale to, co widziałem na scenie, było okropne. Nie dawało się na to patrzeć – wspomina.

Podobną decyzję podjął brat, Christopher Alden, który dziś ma na koncie równie dużą liczbę premier. Starają się nie wchodzić sobie w drogę, Christopher zaczynał karierę od teatrów amerykańskich, David po studiach w 1976 r. przyjechał do Europy, by podpatrywać tajniki reżyserii u takich mistrzów, jak Giorgio Strehler, Ruth Berghaus czy Harry Kupfer.

Człowiekiem, który odegrał szczególną rolę w jego życiu, okazał się Peter Jonas, który w 1984 r. został dyrektorem English National Opera w Londynie. Postanowił tchnąć nowe życie w ten zasłużony teatr i wkrótce zaczęto tu prezentować nowoczesne inscenizacje starych dzieł oraz prapremiery nowych, specjalnie zamówionych, a najważniejszym reżyserem stał się David Alden. Gdy w 1993 r. Jonas objął dyrekcję Staatsoper w Monachium, w ciągu następnych 13 lat przygotował tam 15 premier.

– Peter bardzo mnie wspierał – mówi. – Było to szalenie ważne, w tamtych latach krytycy różnie oceniali moje przedstawienia. A kiedy na premierze publiczność zbyt głośno wybrzydzała, potrafił mi tłumaczyć, że to, co zrobiłem, ma głęboki sens. Był dyrektorem, a jednocześnie artystycznym wizjonerem. Szkoda, że przeszedł na emeryturę.

David Alden wciąż zaskakuje, niezależnie od tego, czy bierze się do opery barokowej czy do utworu XX-wiecznego. Jego monachijski „Rinaldo” Haendla o wyprawach krzyżowych stał się historią współczesnych wojen religijnych na Bliskim Wschodzie. Wystawiając trzy lata temu w Wilnie „Salome” Straussa, przeniósł biblijną historię w totalitarny świat sowiecki.

Pytam go jednak, czy nie uważa, że nowoczesność w operze stała się sztampą. Niezależnie od tego, czy to Strauss czy Haendel, oglądamy ludzi w tych samych, współczesnych garniturach lub mundurach, a kobiety noszą podobne suknie.

– Te klisze inscenizacyjne obowiązywały 20, 30 lat temu, gdy rodził się nowy sposób interpretacji opery – odpowiada. – Teraz dostrzegam dużą różnorodność stylistyczną, jest wielu reżyserów i scenografów o wyrazistej indywidualności.

W Operze Narodowej w Warszawie przygotowuje „Katię Kabanovą”. – Leoš Janaček jest jednym z największych kompozytorów w historii opery, a ten utwór to absolutne arcydzieło – rekomenduje. – Dramatyczną historię miłosną skomponował pod wpływem „Madame Butterfly” Pucciniego, ale odrzucił jej sentymentalizm, liryczne piękno połączył z surowością Beethovena. „Katia” jest bardzo filmowa w sposobie prowadzenia narracji, montażu scen.

David Alden wystawiał ją już w Dallas, Houston, Tel Awiwie i Londynie. – Każde z tych przedstawień było inne – mówi. – Ciągłe powielanie jednej inscenizacji byłoby okropnie nudne. Za każdym razem pracę zaczynam od początku, mimo że na przykład dekoracje są te same. Zmieniają się jednak relacje między postaciami, bo nowi wykonawcy dodają do mojej koncepcji własną osobowość.

Lubi, kiedy w trakcie prób śpiewacy okazują się partnerami, w Warszawie zachwycił się Wiolettą Chodowicz, która wcieli się w tytułową bohaterkę. – Jest wspaniała, poruszająca, o pięknych, wyrazistych, smutnych oczach. I bardzo słowiańska – mnoży komplementy. – Tylko artyści pochodzący z tej części Europy mają ten rodzaj emocjonalności. Kiedy wystawiałem „Katię Kabanovą” w Dallas, pracowałem ze świetną Eleną Prokiną z Petersburga. Potem już na taką artystkę nie trafiłem aż do momentu, gdy w Warszawie poznałem Wiolettę. Zresztą cała obsada jest znakomita.

Premiera „Katii Kabanovej” w Operze Narodowej odbędzie się w niedzielę.

David Alden, reżyser - ur. w 1949 r. w Nowym Jorku, wybitny twórca współczesnego teatru operowego. Amerykanin, od połowy lat 80. współpracujący przede wszystkim ze scenami europejskimi. Laureat m.in. Bawarskiej Nagrody Teatralnej za spektakle w Staatsoper w Monachium i londyńskiej Nagrody Laurence’a Oliviera za najlepszą inscenizację operową sezonu 2006. Najnowszy spektakl – „Katia Kabanova” Janačka – to koprodukcja English National Opera (premiera marzec 2010) i Opery Narodowej w Warszawie (premiera w niedzielę).



Jacek Marczyński
Rzeczpospolita
22 kwietnia 2010
Spektakle
Katia Kabanowa