Antonio Salieri i ten drugi

Od dziecka się zastanawiam, czy geniusze są w pełni świadomi tego, jak bardzo różnią się od reszty społeczeństwa. Czy zajęci tworzeniem czegoś wielkiego mieli czas i chęci doszukiwać się w ludziach nienawiści – zazdrości o to, czym zostali obdarzeni przy urodzeniu? Po spektaklu „Amadeusz" odnoszę wrażenie, że odpowiedź brzmi negująco. A szkoda. Może ta historia potoczyłaby się wtedy zupełnie inaczej.

Antonio Salieri (Piotr Michalski) to włosko-austriacki kompozytor, który znacząco przyczynił się do rozwoju XVIII-wiecznej opery. Osoba uzdolniona i pracowita, szanowana nie tylko na dworze cesarskim w Wiedniu, ale także na świecie. Posiadał on jedno wielkie marzenie – pragnął, by jego sławne nazwisko nigdy nie zniknęło ze świadomości ludzkiej. Niestety los chciał, by w jego życiu pojawił się nieokrzesany, rozbawiony światem, histeryczny, a nierzadko też wulgarny dwudziestopięciolatek, który w krótkim czasie rozkochał w sobie cesarza Austrii. Tym człowiekiem był geniusz, Wolfgang Amadeusz Mozart (Maciej Wizner), którego Salieri już po pierwszy spotkaniu postanawia zniszczyć.

Ten, kto oglądał film z roku 1984 w reżyserii Miloša Formana zatytułowanego „Amadeusz", musi wiedzieć, że zbieżność nazw nie jest przypadkowa. Obie historie mają swe źródło w tym samym scenariuszu Petera Shaffera. I faktycznie – wiele scen z ekranizacji, a przede wszystkim zachowanie postaci, jak i ogólny wydźwięk dramatu znajdziemy w spektaklu Jacka Bały. Naturalnie z korzyścią dla gdyńskiego teatru.
Akcja przenosi nas do pięknych komnat wiedeńskiego zamku XVIII wieku, w którym dochodzi do niewypowiedzianego pojedynku między dwoma kompozytorami. Z tym ciekawym wątkiem, że Antonio Salieri od początku przedstawia się za przyjaciela młodego Mozarta, którego młody wirtuoz zaczyna darzyć szczerą sympatią, nie dopatrując się drugiego dna. Salieri często zachęca go do poczynań niezgodnych z etykietą wiedeńską bądź wyciąga pomocną rękę, tylko po to, by rozkochać w sobie jego żonę, Konstancję (Agnieszka Bała). Historia obfituje w akty zazdrości i uwielbienia, intrygi oraz spiski, opowiadając swoistego rodzaju przypowieść „od bohatera do zera", czyli nieco naciąganą biografię jednego z najwybitniejszych muzyków świata, ale wciąż opartą na faktach.

Jeżeli przymknie się oko na celowe przerysowania, otrzyma się absorbującą fabułę z nietuzinkowymi postaciami. Odtwórca tytułowej roli, Maciej Wizner, początkowo kreuje Mozarta na człowieka komicznego i bardzo dziecinnego. Jest to celowe zagranie, bowiem z biegiem wydarzeń umożliwia nam zobrazowanie wewnętrznej przemiany geniusza z szczęśliwego człowieka, posiadającego wszystko, na cierpiącego głód i nędzę niespełnionego muzyka. Przy nim spokojny i opanowany Salieri mógłby wypaść nieciekawie, gdyby nie fakt, że w jego rolę wciela się Piotr Michalski. Od początku do końca podziwiałam jego stonowane ruchy, dodające klasy sławnemu kompozytorowi. A w szczególności te momenty, w których pomimo opanowania, Salieri wręcz drżał na myśl o swym wrogu oraz Bogu. Szczerze się cieszę, że to właśnie z jego perspektywy - z punktu widzenia złoczyńcy w białych rękawiczkach – poznajemy całą opowieść.

Zaznaczę – opowieść osadzoną z detalami w realiach epoki. Za scenografię oraz kostiumy odpowiada Karolina Mazur. Osoba o prawdziwej wrażliwości artystycznej, dzięki której widz ma szansę przenieść się do Wiednia poprzez scenę o wyglądzie eleganckiej komnaty bez zbędnego przepychu. A także popodziwiać stroje zgodne z ówczesnymi czasami, które nierzadko tańczą w choreografii Katarzyny Kostrzewskiej.

Nie wyobrażałabym sobie „Amadeusza" bez muzyki Mozarta, dlatego w tym spektaklu odgrywa ona istotną rolę. Wiele wydarzeń zostało integralnie połączonych z jego nutami. Arie i opery Mozarta są jak najbardziej prawdziwe i rozbrzmiewają niemal przez cały czas trwania spektaklu, tworząc jedyne w swoim rodzaju dopełnienie wydarzeń na scenie.

Czego by tu jednakże nie napisać, „Amadeusz" – krótko mówiąc – zachwyca. Wciąga genialnym scenariuszem i błyskotliwymi dialogami, cieszy oko kostiumami, wabi muzyką oraz fascynuje przyjętą formą. To spektakl idealny dla każdego widza niezależnie od wieku, po którym czuć radość spotkania z Wolfgangiem Amadeuszem Mozartem - osobą jedyną w swoim rodzaju. I tej niepospolitości można się spodziewać po sztuce mu poświęconej.



Marta Cecelska
Dziennik Teatralny Trójmiasto
6 grudnia 2017
Spektakle
Amadeusz
Portrety
Jacek Bała