Artysta kontra dyktaktor
Dzięki transmisji w Kinie Mikro krakowscy widzowie mogli przez jeden wieczór poczuć atmosferę panującą na londyńskim West Endzie. Spektakl "Collaborators" ("Kolaboranci"), grany na najmniejszej scenie National Theatre, to nawiązująca do rzeczywistych wydarzeń fantazja o konfrontacji dwóch skrajnie odmiennych postaci: pisarza Michaiła Bułhakowa i dyktatora Józefa StalinaPrzedstawienie w reżyserii Nicolasa Hytnera powstało na podstawie najnowszego dramatu Johna Hodge’a, znanego jako scenarzysta głośnego filmu „Trainspotting”. Inspirując się życiorysem rosyjskiego pisarza Michaiła Bułhakowa, Hodge stworzył iskrzącą się od czarnego humoru opowieść o konflikcie sztuki i władzy, w której bezkompromisowość artysty ściera się z twardą rzeczywistością totalitarnego państwa. W centrum utworu pozostaje zagadkowa fascynacja pomiędzy autorem „Mistrza i Małgorzaty” – który przez całe swoje twórcze życie nieustannie zmagał się z sowiecką cenzurą, a mimo to napisał sztukę teatralną o młodości Stalina – a totalitarnym tyranem o bolszewickich poglądach, który jednak nie potrafił się oprzeć literackiemu geniuszowi Bułhakowa. (Sztukę „Dni Turbinów”, powstałą na podstawie powieści „Biała Gwardia”, Stalin obejrzał ponoć piętnastokrotnie. Podobno to dzięki jego osobistemu wstawiennictwu pisarz, znajdujący się w niełasce sowieckich cenzorów, otrzymał posadę w moskiewskim Teatrze Artystycznym.) Biograficzne fakty były jednak dla Hodge’a jedynie punktem wyjścia do niemającej nic wspólnego z rzeczywistością fantazji o spotkaniu Stalina i Bułhakowa, przeradzającym się w fascynującą (i niebezpieczną) grę pomiędzy dwoma silnymi osobowościami, reprezentującymi przeciwstawne wartości.
Spektakl Hytnera zaczyna się niczym czarna komedia. Mającego problemy ze snem Bułhakowa (Alex Jennings) nękają koszmary, w których Stalin (Simon Russel Beale) ściga go po mieszkaniu, próbując go udusić. Pisarz i wspierająca go trzecia żona Yelena (pierwowzór dla postaci Małgorzaty z jego najsłynniejszej powieści) dzielą malutkie mieszkanie z wywłaszczonym ziemianinem, nauczycielką historii (twierdzącą uparcie, że aby uczyć tego przedmiotu w ZSRR, należy konsekwentnie niczego nie pamiętać), oraz dokwaterowanym do szafy kuchennej (!) młodym robotnikiem fabrycznym. Snując marzenia o nieosiągalnej kawie, ciepłej wodzie i owocach, pisarz walczy o zezwolenie na wystawienie w Moskwie swojej najnowszej sztuki – „Życie pana de Molière”.
Historia francuskiego dramatopisarza umierającego w niełasce Króla Słońce to oczywiście wyrażona ezopowym językiem krytyka opresyjnego sowieckiego systemu, powracająca niczym echo przez całość przedstawienia jako alegoria losów samego Bułhakowa. Pukający do drzwi mieszkania Bułhakowów enkawudzista (świetny Mark Addy) oznajmia, że „reakcyjny” dramat nigdy nie może zostać zrealizowany – chyba że pisarz zgodzi się napisać sztukę okolicznościową z okazji urodzin Stalina, sławiącą wielkość i przymioty wodza. Postawiony wobec takiego ultimatum Bułhakow postanawia współpracować, ale mimo to nie jest wstanie napisać nawet linijki: wierność sztuce oraz przekonaniom nie pozwala mu na reprodukowanie totalitarnej propagandy. Z opresji wybawia go tajemniczy nocny telefon. Podążając za usłyszanymi w słuchawce wskazówkami, pisarz trafia do tajnego pomieszczenia w podziemiach Kremla, gdzie oczekuje nań… towarzysz Stalin we własnej osobie.
Cierpiący na manię wielkości dyktator ochoczo bierze się do własnoręcznego pisania sztuki o sobie. Kolejne kartki maszynopisu szybko zapełniają się opisami bohaterskich czynów i płomiennych przemów młodego Stalina. W zamian jednak tyran prosi pisarza o zastąpienie go w jego własnej pracy: przed Bułhakowem piętrzą się teczki pełne donosów, rozkazów i raportów dotyczących realizacji planów pięcioletnich. Z momentem, gdy pisarz niechętnie zamienia się z dyktatorem miejscami i składa pierwszy sfałszowany podpis, komedia kończy się bezpowrotnie, przeradzając się w mroczną historię o zaprzedaniu artystycznej duszy totalitarnemu diabłu.
Po wejściu w faustowski pakt z systemem, Bułhakow początkowo cieszy się radykalną poprawą warunków życia: w mieszkaniu jak za pomocą magii pojawiają się deficytowe artykuły, powraca ciepła woda, zaczyna działać ogrzewanie. Szybko jednak okazuje się, że układ ze Stalinem to stąpanie po cienkim lodzie. Pisarz, odcinający się dotąd ideologicznie od sowietów, zostaje bezpowrotnie uwikłany w totalitarne zbrodnie. Kolejne podpisywane przez niego ukazy przekładają się na zwiększenie terroru, cierpienie i śmierć wielu osób. Mając świadomość konieczności podejmowania dramatycznych decyzji (np. o odebraniu siłą zboża rolnikom, żeby nakarmić robotników w fabrykach), pisarz nie jest już w stanie jednoznacznie potępiać dyktatora – staje się prawdziwym „kolaborantem”. Wreszcie, korzystając z przywilejów i obracając się w towarzystwie aparatczyków, Bułhakow sam zaczyna powtarzać partyjne slogany. Sieć, w którą został złapany, oplata go coraz ciaśniej. Powoli traci zaufanie przyjaciół, do tej pory postrzegających go jako niezłomnego artystę, gotowego bronić swoich przekonań za wszelką cenę.
W finałowej scenie Stalin przyznaje, że sztuka była tylko pretekstem. W istocie dyktatorowi chodziło jedynie o to, żeby udowodnić, że nawet Bułhakowa można złamać i przekabacić. Pisarz, tak samo jak Molier w jego sztuce, umiera załamany, niemy, w niełasce tyrana. Pokazana przez Hodge’a rzeczywistość przypomina orwellowski „Rok 1984”, w którym totalitarny system nie poprzestaje na kontrolowaniu życia podlegających mu jednostek, ale pragnie także zmanipulować ich myśli.
Duszną atmosferę przedstawionego świata świetnie oddaje scenografia Boba Crowleya. Przypominająca elżbietańską, maleńka scena w Cottesloe Theatre jest otoczona ze wszystkich stron przez widownię oraz przez niższy podest przeznaczony dla aktorów. Znajdujące się na scenie postacie znajdują się pod ciągłą obserwacją, przed którą nigdzie nie mogą się ukryć. Bezustannie inwigilowani, bohaterowie przedstawienia jeden po drugim ulegają systemowi.
”Collaborators” Nicholasa Hytnera to rewelacyjnie napisany i zagrany, wartki, trzymający w napięciu spektakl. Jedyny zarzut, jaki można mu postawić, to wypaczanie faktów – Michaił Bułhakow przeszedł do historii jako niezłomny artysta, mimo trudności z cenzurą do śmierci piszący swoje wielkie dzieło – „Mistrza i Małgorzatę”. Wymowa przedstawienia, w którym kilkakrotnie podkreśla się, że „w starciu człowieka z bestią zawsze wygrywa bestia”, jest nie do pogodzenia z powszechną znajomością życiorysów ludzi, których nie udało się złamać. Niełatwo odgadnąć intencje przyświecające Johnowi Hodge’owi podczas pisania sztuki. Ogólna wymowa „Kolaborantów” pozostaje niejasna.
“Collaborators”, National Theatre w Londynie, reżyseria: Nicholas Hytner. Transmisja w Kinie Mikro
Aleksandra Kamińska
Dziennik Teatralny Kraków
8 grudnia 2011