Artystyczne zwycięstwo

W miniony weekend około dwustu szczęśliwców było świadkami pierwszej w historii lubelskiego teatru plenerowej realizacji o cechach musicalu. Wszyscy, którzy ją widzieli, powinni odczuwać szczęście nie tylko z powodów historycznych, ale także jakościowych. Inscenizację "Trzech muszkieterów" na dziedzińcu Archiwum Państwowego trzeba bowiem uznać za udaną

Reżyser spektaklu Arkadiusz Klucznik postanowił zrobić z powieści płaszcza i szpady Aleksandra Dumasa dynamiczne widowisko kostiumowe z elementami musicalowymi i zamiast dusić się z aktorami na małej scenie macierzystego Teatru Andersena, wyszedł ze spektaklem domagającym się większej przestrzeni w idealne miejsce - dziedziniec Archiwum Państwowego. Już tylko poprzez zbieżność epokową stanowi on znakomitą scenerię dla przedstawienia (powstał w tym samym okresie, w jakim rozgrywa się akcja "Trzech muszkieterów").

Ale to miejsce posiada też konkretne walory, dzięki którym można w nim z rozmachem i sensem prezentować przedstawienie z biegającymi i fechtującymi gwardzistami (spory plac z kilkoma wejściami), z wchodzącymi do akcji królową i królem (wysokie kamienne schody dobre do majestatycznych zejść), z bohaterami czyniącymi sobie śpiewająco miłosne wyznania (przestrzeń pod gołym niebem) i z całą gamą innych postaci występujących w szybko następujących po sobie scenach (wszystko wymienione plus arkady).

Układ dziedzińca skłonił też realizatorów spektaklu do znakomitego rozłożenia widowni - po kilka rzędów krzeseł w kilku miejscach w dużej bliskości scenicznych wydarzeń, dzięki czemu widzowie mogli poczuć prawdziwy dreszcz emocji np. przy pojedynkach na szpady.

"Trzej muszkieterowie" w wydaniu Klucznika to jednak nie tylko sukces lokalizacyjno-scenograficzny. Nie byłoby przecież czym się emocjonować, gdyby nie świetna obsada - aktorzy Teatru Andersena i artyści zaproszeni z innych lubelskich scen. Rolę D\'Artagnana z lekkością udźwignął Mateusz Kaliński, wiarygodnie kreując sympatycznego, kochliwego prowincjusza.

Przemysław Buksiński był w roli Rocheforta malowniczy i złowieszczy niczym Don Pedro z serialu animowanego "Porwanie Baltazara Gąbki". Genialnie zagrała piękną i złą Milady Ilona Zgiet. Kardynał Richelieu Jarosława Tomicy był dojmująco cyniczny. Mirella Rogoza-Biel dała królowej należny majestat i ujmującą kobiecość.



Jacek Szymczyk
Dziennik Wschodni
30 czerwca 2010