Baal odpustowy
Holenderski teatr zaprezentował "Baala" w wersji jarmarcznej. Kolejne odsłony kolorowych kurtyn demaskowały następujące po sobie poziomy destrukcji i upodlenia, pozbawione typowej mrocznej, po trosze i ascetycznego oprawy. Sztuka Alize Zandwijk od przepychu aż kipi, choć plastikowy on bardzo i żałośnie sztuczny. Żałość szczęściem wywołuje jednak nie realizacja reżyserki a blisko 91 letnia historia Brechta.Baal to poeta genialny, co gorsza, w pełni zdający sobie sprawę ze swych zdolności, bezrefleksyjnie oddający się, w duchu przeświadczenia o stanowieniu jednostki wybitnej, doświadczaniu świata i życia, namiętnie łamiąc wszelkie reguły. Jego talent oraz wola kontestowania istnienia nie przesłaniają jednak faktu, iż Baal jest bydlakiem. Żałosnym i rozpaczliwym. Dla którego tak miłość, jak śmierć równają się w szeregu spraw godnych zbrukania. Zandwijk w tytułowej roli obsadziła Fanię Sorel, co było pomysłem nadzwyczaj trafionym - dość powiedzieć, że Sorel w roli poety dosłownie porywa. Jej Baal jest pełen niepokoju i odstręczający lecz mimo to budzący fascynację. Doskonałej aktorce w niczym jednak nie ustępuje reszta zespołu.
Znamienne, że reżyserka zdaje się nie zamykać bynajmniej swych bohaterów w przestrzeni scenicznej lecz raczej dawać im ją w posiadanie. Stąd też scena bombardowana ustawicznie destruktywnymi działaniami Baala zmienia się powoli a sukcesywnie w jarmarcznie kolorową, zdewastowaną paletę, na której mieszają się bezustannie losy stykających się z tytułowym bohaterem postaci. Mieszają się i akcesoria, stroje, instrumenty, z wolna tworząc nie dający się wprost ogarnąć chaos, zwiastujący rychłą zagładę.
Wykreowany przez artystów świat wynaturzony jest i upiorny, mimo walających się kolorowych elementów garderoby i scenografii. Ludzie zaś porażają brzydotą – przejaskrawioną do granic możliwości i nachalną. Cztero-stope bądź nagie, karykaturalnie krzykliwe, barwne łachmyty o wypchanych wulgarnie pośladkach i zaciekach z farb na twarzach wywołują śmiech i współczucie, ustawicznie niepokoją. Zandwijk prezentuje nam ludzi, z jakimi nie chcielibyśmy obcować, pomimo towarzyszących im żywych i kuszących barw. Ich bezmyślna uległość, brutalność i żałosność – odrzuca, przy czym zdaje się być całkowicie niewytłumaczalna i upiorna. Zaś wszechobecny kolor staje się nieznośny w swym dążeniu do wytworzenia u widza wrażenia egzystencji w rodzaju surrealistycznego koszmaru.
Krokom i gestom bohaterów niemal nieustannie towarzyszy muzyka, grana na żywo przez Beppe Coste. Niekiedy sprowadzając ją do pojedynczych, nieharmonijnych dźwięków, innym zaś razem prezentując całe utwory, artysta tworzy znakomite tło dla rozgrywającej się historii, niekiedy komentując rzeczywistość innym zaś razem nawiązując z nią swoisty dyskurs. Tym samym obok Coste i same dźwięki stają się po części artystami niosącymi nowe sensy do historii Baala.
Bogactwo formy przedstawienia w pewnym momencie prowadzi niestety do pojawienia się przesytu. Przyjęta przez reżyserkę konwencja nie każdemu może przypaść do gustu, sprawiając niekiedy wrażenie radośnie kolorowej malowanki. Ostatecznie przedstawienie okazuje się być jednak kawałkiem rzetelnej roboty.
Dorota Ziemkowska
Gazeta Festiwalowa
12 października 2009