Bakcyl teatru oraz podróże małe i duże
"Chopok" i obieżyświat z Roztocza Lwowsko-Tomaszowskiego opowiada, jak zadebiutował w ,,Pożądaniu schwytanym za ogon", co robił dla chleba, jak bardzo wymagającą publicznością są dzieci i jak szczęśliwy jest na pustyni.«Jestem chopok spod ukraińskiej granicy, z Roztocza Lwowsko-Tomaszowskiego, wychowany na Teatrze Polskiego Radia, którego słuchałem w każde niedzielne popołudnie. To rozbudzało moją wyobraźnię i wtedy połknąłem bakcyla teatru - mówi Franciszek Muła, który od ponad dwudziestu lat bawi i wzrusza publiczność teatru Groteska.
A wcześniej, przez dwie dekady, był aktorem Teatru STU, gdzie zdobywał zawodowe szlify i gdzie nadal można go oglądać w wielu spektaklach.
Od lat kilku gości też na scenie Teatru Barakah, gdzie szczególnie ceni sobie udział w "Klinice Dobrej Śmierci" czy "Martwym weselu". Jest jednym z najbardziej rozpoznawalnych aktorów Teatru STU i Groteski. Ma na swym koncie dziesiątki ról i wiele jeszcze przed nim, zważywszy, że propozycje artystyczne nie opuszczają Frania. Mimo mocno posrebrzonych włosów, zwanych przez wielu siwizną, wciąż jest artystycznie aktywny.
Niebawem wejdzie w próby "Rewizora" w Teatrze Stu, gdzie wraz ze swym przyjacielem Włodkiem Jasińskim zagrają Bobczyńskiego i Dobczyńskiego oraz w próby "Małego księcia".
- Przyjaźnimy się przez te wszystkie teatralne lata, gramy razem wiele, los artystyczny sprawił, że przeżyliśmy radości i smutki teatralne.
Zaczęło się na Brackiej 15
Jakie były początki naszego Seniora? - Dawno, dawno temu, jeszcze w końcu lat sześćdziesiątych XX wieku zadebiutowałem w "Pożądaniu schwytanym za ogon" Pabla Picassa na najmniejszej scenie świata w Teatrze STU przy ulicy Brackiej 15 w Krakowie.
W STU spędziłem nieprzerwanie dwie szczęśliwe dekady, gdzie zagrałem w głośnych i słynnych spektaklach, jak "Spadanie", "Sennik polski", czy "Exodus". Graliśmy wszędzie, przemierzyliśmy kraj i glob od Ameryk przez Europę aż po Azję. Z Brackiej 15 przeprowadziliśmy się na Bracką 4, skąd ostatecznie w 1976 roku zawędrowaliśmy na al. Krasińskiego 16. W tymże roku dla spektaklu "Pacjenci", na motywach "Mistrza i Małgorzaty" Bułhakowa, w którym zagrałem Iwana Bezdomnego i Mateusza Lewitę, zbudowaliśmy namiot cyrkowy w Bronowicach przy ulicy Rydla 31. W 1980 roku scenę przy al. Krasińskiego zainaugurowano "Tajną misją", adaptacją powieści Okudżawy pt. "Merci, czyli przypadki Szypowa", w której zagrał Szypowa, a Adolf Weltschek - Girosa.
- Tak, tak dyrektor Teatru Groteska był kiedyś świetnym aktorem, np. w roli Profesora w "Operetce" Gombrowicza, albo jako Obcy w "Donkichoterii", gdzie mógłby konkurować jako parodysta nawet z Aldoną Jankowską.
Z kolei w "Donkichoterii" wcieliłem się w polskiego Don Kichota, a miałem o co kruszyć kopie, bo to były lata 1980 i 1981. Przed kilku laty wróciłem do postaci, grając w "Don Kichocie" bohatera tytułowego.
W tym gorącym czasie lat osiemdziesiątych zdążyliśmy jeszcze zrealizować "Ubu króla" Alfreda Jarry'ego i kilka innych spektakli. Ucieszony sukcesami, wyruszyłem za ocean. Dla chleba Panie, dla chleba. W Stanach Zjednoczonych aktor wykonywał różne prace budowlane, remontowe, a przede wszystkim opiekował się pacjentami chorymi na alzheimera. Zupełnie przypadkowo też zagrał i w filmie "Troje wierzących", obok Elżbiety Czyżewskiej.
Senior w Grotesce
Po powrocie na początku lat dziewięćdziesiątych w ciągu dnia handlował sztuką współczesną w galerii Inny Świat przy ulicy Floriańskiej 37, a wieczorami grał gościnnie Gregersa w "Dzikiej kaczce" Ibsena w Teatrze im. J. Słowackiego.
- W styczniu 1993 roku przyszedłem "na chwilę" do teatru Groteska. Janek Polewka, ówczesny dyrektor, zaproponował mi rolę w "Miromagii". I zostałem do dziś, choć teraz jako zasłużony senior mam w tym teatrze coraz mniej zajęć. Ale póki człowiek rusza rękami i nogami, ma jeszcze trzeźwą głowę, to może pracować. Tak więc jestem, gram, dopóki nie spadnę ze sceny - mówi Franio z właściwym sobie poczuciem humoru.
Koty, lisy i inne zwierzaki
Czym aktorstwo dla dzieci różni się od tego dla dorosłych? - Trzeba bardzo serio, a może jeszcze bardziej poważnie podchodzić do wykonywanych zadań. Dzieci nie da się oszukać. Najbardziej lubię grać dla tych najmłodszych szkrabów. Nie przeszkadzają mi ich głośne komentarze, podbieganie do sceny i chęć dotknięcia wszystkiego. Na jednym ze spektakli zapytaliśmy dzieci, co należy zrobić ze złą czarownicą. Pewien dżentelmen wykrzyczał: "Zabić, zabić, a potem zakopać i obsikać".
Koty, lisy i inne zwierzaki to nieobce postaci Franiowi, gdyż grał ich sporo. Choć, jak sam twierdzi, jego specjalnością są raczej ministrowie i filozofowie w bajkolandzie.
- Ale dodatkową trudność w teatrze dla dzieci przysparza granie z lalką czy w masce, kiedy trzeba uruchomić całe ciało i niejako przenieść na maskę własną mimikę. Żeby przekonać się, jak nasz Senior wspaniale radzi sobie z lalką, wystarczy zobaczyć "Balladynę" w Grotesce, spektakl nagrodzony i cieszący się dużym powodzeniem podobnie jak "Legenda", w której za rolę Kraka dostał nagrodę ministerialną.
Gra do jednej bramki
W ramach Sceny dla Dorosłych artysta wystąpił m.in. w "Kandydzie" oraz "Mistrzu i Małgorzacie". Franio nie musi tęsknić za "dorosłym" repertuarem, bo w "Stu" gra w "Hamlecie" i "Zemście", rozpoczyna kolejne próby, no i jest jeszcze "Barakah".
- Teatr jest dla mnie najważniejszy. Jestem zwierzęciem stadnym i kontakty z ludźmi bardzo sobie cenię. Dla mnie najważniejsi w teatrze są ludzie, bo teatr to praca zespołowa, w której gra się do jednej bramki.
Magiczna podróż
Co porabia nasz Senior w chwilach wolnych? - Moje życie emeryta jest dość nietypowe, bo jednak nadal wyżywam się w teatrze i wciąż na nic nie mam czasu. Ale przyznam szczerze, iż w ramach przypływu rzadkich wolnych chwil oddaję się moim dwóm innym pasjom: czytaniu książek i podróżom.
Franiu uwielbia podróże - te małe i duże. Jest niezwykle aktywny i ciekawy świata. Jeździ po Polsce na wystawy, premiery, koncerty - chłonny wydarzeń kulturalnych. - Do Wrocławia jadę rano, chodzę po Starówce, potem spektakl, a nocą powrót. Prawdziwym teatrem narodowym jest wrocławski Teatr Polski, a nie Stary w Krakowie, w którym od lat nic się ważnego nie dzieje - mówi.
Franciszek Muła jest jednym z nielicznych krakowskich aktorów, którego można spotkać niemal na każdej premierze, gościnnych występach innych teatrów, koncertach czy wernisażach. Co tu dużo gadać: Franio jest bywalcem o bardzo wyrafinowanym guście artystycznym.
Bywa też w świecie. - Wiele zakątków zjeździłem z teatrem, ale i sam wypuszczam się w odległe kraje. Sześć razy byłem w Egipcie, trzy w Maroku, uwielbiam Afrykę Północną. Wspaniale czuję się na pustyni. A jeśli jeszcze z dala widać góry i morze, jak na Synaju, to wtedy jestem w siódmym niebie. No i do tego w takim klimacie reumatyzm, który pojawił się wraz z upływem lat, mi nie doskwiera. Sądzę, że gdzieś w pustynnych rejonach muszą być moje korzenie, skoro właśnie tam jestem taki szczęśliwy.
Moje życie to ciągła, nieustająca magiczna podróż teatralna w świat innych bohaterów, w głąb siebie i ta realna - po różnych zakątkach globu.»
Jolanta Ciosek
Dziennik Polski
24 czerwca 2015