Baletowa donkiszoteria

"Don Kichot" Ludwiga Minkusa to przedstawienie, w którym postać tytułowa jest bohaterem drugoplanowym. Pojawia się na scenie trzy lub cztery razy, wyciąga rękę w proroczym geście i odmaszerowuje w towarzystwie wiernego sługi Sancha Pansy.

Dlaczego więc balet nosi imię błędnego rycerza? Tak nakazuje tradycja, którą na scenie łódzkiego Teatru Wielkiego przywraca dożycia rosyjski choreograf Aleksander Połubiencew z pomocą petersburskiego scenografa Wiaczesława Okuniewa. Rezultat to klasyczny baletowy popis, w którym treść jest tylko alibi dla solistów. Prezentują oni rozmaite układy taneczne, nie licząc się z czasem i oczekując podziwu dla swojej sztuki. Fabuła jest wątła i banalna: córka szynkarza zakochuje się w młodym cyruliku, ale ojciec wolałby ją oddać bogatemu szlachcicowi. Młodzi uciekają, a sprzyja im sam Don Kichot, pomaga też Amor, postać wymyślona przez choreografa. Na scenie widzimy namalowane na płótnie miasto, jak w XIX w., kostiumy są barwne, układy taneczne raz klasyczne, a raz charakterystyczne i dowcipne, "Don Kichot" bowiem to balet komiczny. Wspaniałe role taneczne stworzyła para japońskich artystów Ryo Takaya i Minori Nakayama. Jest też druga para, torreador i uliczna tancerka, którzy dodają hiszpańskiego kolorytu, a Dominik Muśko jako pogromca byków do perfekcji opanował kręcenie i rzuty płachtą. Spektakl przebiega wartko i podoba się widzom, w czym spora zasługa dyrygenta Tadeusza Kozłowskiego, który wie, kiedy zwolnić, kiedy przyśpieszyć, a kiedy zatrzymać orkiestrę.



Bronisław Tumiłowicz
Przegląd
14 listopada 2013
Spektakle
Don Kichot