Bałucki inaczej

Do dramaturgii Michała Bałuckiego współczesny teatr polski wraca niezbyt często. Zresztą los nie zawsze łaskawie obchodził się z jego twórczością. Już na przełomie XIX i XX wieku Tadeusz Boy-Żeleński z Adolfem Nowaczyńskim ostro atakowali płaskość "bałucczyzny", torując tym samym drogę dramatom modernistycznym, a przede wszystkim Stanisławowi Wyspiańskiemu

Mniej więcej do połowy XX wieku  komedie Bałuckiego kojarzyły  się przede wszystkim z mieszczańskim  stylem, obyczajowością, sposobem myślenia i moralnością końca XIX wieku. Powielał ten stereotyp przez wiele lat i sam teatr, grając  utwory Bałuckiego zabawnie, ale ze schematyczną, zbanalizowaną i sztampową rodzajowością. Skrajności sądów w dyskusji na temat autora, który w końcu rozgoryczony niepowodzeniami popełnił samobójstwo, nie udało się  uniknąć także po głośnych inscenizacjach w Reducie (1924), Ateneum (1931) i Teatrze Letnim (1935).

Inne spojrzenie na osobowość pisarza i problematykę zawartą w jego powieściach i wierszach wniosły opracowania literackie Ireny Sławińskiej,  Janusza Maciejewskiego i Tomasza Weissa, które interpretowały jego bogatą twórczość prozatorsko-poetycką nie tylko w kategorii „pochwały drobnomieszczaństwa”, ale wskazywały na dużą dozę niejednoznaczności i  sprzeczności w utworach  Bałuckiego, również tych komediowych. Bo przecież tolerancja dla ludzkich słabostek i ułomności wcale nie musi być ich gloryfikacją.

Popularny i sławny autor "Dla chleba" dzisiaj mający swe popiersie na krakowskich plantach,  przy głębszym wczytaniu się w jego dzieło jawi się również jako człowiek nie pozbawiony zapędów obywatelskich, patriotycznych i  pasji społecznikowskiej. O tym, że Bałucki to nie tylko pisarz mieszczański, ale demokrata i wróg lojalizmu, przekonała nas już zrealizowana w Teatrze Nowym w Poznaniu inscenizacja „Domu otwartego”, w niekonwencjonalnej reżyserii Janusza Nyczaka i scenografii Michała Kowarskiego, z roku 1983. Podobnym tropem z końcem  roku 2010 poszedł w Teatrze Polskim w Bydgoszczy Łukasz Gajdzis, który realizując „Klub kawalerów” postawił na interpretacyjną wnikliwość myślenia, pozwalającą ukazać twórcę „Krewniaków” i „Ciężkich czasów” również w aurze - rzekłbym - nieco bardziej sentymentalno-lirycznej czy też melancholijno-nostalgicznej.

Ta nowa perspektywa spojrzenia dała bardzo ciekawe rozwiązania inscenizacyjne, które starają się sięgać nie tylko do samych źródeł utworu, ale próbują dzieło Bałuckiego usytuować bardzo wyraźnie w naszej współczesności, również tej społeczno-politycznej. Reżyser bydgoskiego spektaklu w ciekawy sposób wykorzystał autorskie didaskalia, które w szczególny sposób charakteryzują kolejno pojawiające się postaci dramatu. Natomiast jeśli cokolwiek dopisuje dba o to, by były to dygresje  i aluzje wzmacniające tekst, nadające mu szerszy kontekst i bardziej współczesną perspektywę. Stąd też i w scenografii Mirka Kaczmarka nie znajdziemy elementów czystej rodzajowości, żadnych eleganckich saloników, rekwizytów i mebli.

Założenia reżyserskie w rysunku aktorskim sprawdzają  się  najlepiej w postaciach z lekką ironią zdystansowanych (Jerzy Pożarowski jako Wygodnicki, Michał Czachor w roli Motylińskiego, Marian Jaskulski jako Sobieniewski) i komicznie stonowanych (rewelacyjny Roland Nowak w roli Piorunowicza). Inaczej jest  w interpretacji Marcina Zawodzińskiego, który komizm Nieśmiałowskiego buduje na nieco innych zasadach, śmieszności i kwintesencji prowincjonalności poszukując w zachowaniach niekiedy absurdalnych, poza sytuacyjnym prawdopodobieństwem, w nieoczekiwanym konfrontowaniu zamaszystych gestów, karykaturalnie podkreślających cechy zewnętrzne.  Wszystko  to razem znakomicie oddaje pustkę skonwencjonalizowanych zachowań, uwodzicielskich zapędów i  obowiązujących form towarzyskich.

Żeński kwartet aktorski, w osobach Małgorzaty Witkowskiej (Pelagia Dziurdziulińska), Małgorzaty Trofimiuk (Eleonora Mirska), Karoliny  Adamczyk (Jadwiga Ochotnicka) i Magdaleny Łaskiej (Marynia Mirska) także świetnie radzi sobie z cieniowaniem postaci, z dbałością o konsekwentne utrzymanie osobistego charakteru każdej z nich, bez unikania – ale tylko wtedy gdy wymaga tego poetyka sceny  - przejaskrawień  czy drobnych deformacji. I jeśli nawet nie zawsze w świadomie zastosowanej różnorodności  pomysły stylistycznie się sprawdzają do końca, nie da się ukryć, że Gajdzisowi udało się stworzyć teatr bez wątpienia żywy, w kilku scenach błyskotliwy (w jakich nie zdradzę, by nie psuć zabawy tym, którzy zechcą przedstawienie zobaczyć), intrygujący i w treści i w formie. I last but not least nie pozbawiony wdzięku.



Wiesław Kowalski
Teatr dla Was
29 stycznia 2011
Spektakle
Klub kawalerów