Bardzo udana Błazenada

Teatr TrzyRzecze przyzwyczaił nas już do spektakli eksperymentalnych. Najnowszy jest jak dobry koncert wypełniony poezją i metaforą

Dwie kobiety, jeden mężczyzna i ukryci w cieniu muzycy. Razem tworzą świat, w którym widz chce się zanurzyć. Tak jak główna bohaterka na początku i na końcu, pełna młodości i doświadczona życiem, zanurza stopy w misce z wodą.

"Błazenada" to kolejny już tekst Konrada Dulkowskiego, który prezentowany jest na deskach TrzyRzecza. Tekst bardzo osobisty, pełen ukrytych treści, którego nie można brać zbyt dosłownie. W spektaklu opowiedziane są historie czterech dziewczyn z "miasta jak kałuża", które przyjechały do "miasta jak ocean". Ale tak naprawdę żadna z nich nie występuje na scenie. Jest jeszcze ta, która opowiada o pozostałych. I to ich historie, odpowiednio wybrane, bohaterka odnosi do siebie. Nie poznajemy jej imienia, prawie nic o niej nie wiemy. Poza tym, że zawsze chciała być aktorką. A kim jest? Jak powiodło się jej życie? A może wszystko toczy się tylko w jej głowie? Może to wspomnienia sytuacji które miały miejsce, może schizofrenia, a może coś co nigdy się nie wydarzyło?

Spektakl Dulkowskiego (i w jego reżyserii) nie daje prostych odpowiedzi. Przeciwnie, zmusza widza do myślenia. I to już od samego początku, kiedy na wielkim ekranie na scenie pojawia się napis: "Ile gdyby mieści się w życiu?". Co więcej, tekst jest bardzo poetycki i plastyczny. Do tego stopnia, że wprawni aktorzy (a tacy grają w "Błazenadzie") potrafią zrobić z nim cuda. I to właśnie aktorzy są najmocniejszym punktem spektaklu. Od Beaty Kacprzyk nie można oderwać wzroku (szczególnie w scenie ukazującej bulimiczkę, która jest równocześnie odrażająca i niezwykle wymowna), a Karol Smaczny raz jest uosobieniem męskości, innym razem fantomem ojca, by w końcu ukazać nieporadność i niezdecydowanie brzydszej części ludzkości.

Jednak cały spektakl kradnie Agnieszka Findysz. Ta młodziutka aktorka potrafi w jedną sekundę zamienić się z blond nimfy w wieczną imprezowiczkę, by za chwilę stać się młodą dziewczyną o bardzo starej, doświadczonej duszy. Zapamiętajcie to nazwisko, bo może rośnie nam nowa Krystyna Janda.

Ciekawy jest też zabieg wplecenia w tekst piosenek, które są dodatkowym źródłem narracji. Dopowiadają to, czego aktorzy nie mówią. A bywa, że też podsumowują (jak np. "Co mi panie dasz" Bajmu czy finałowe "Nudę" Radiohead; obie w wykonaniu Beaty Kasprzyk). Ten spektakl (choć nieco przydługi) koniecznie trzeba zobaczyć.



Urszula Krutul
Gazeta Współczesna
22 czerwca 2013
Spektakle
Błazenada