Baśń o małym Tadziu

Latający Teatr Kantorowi w swoich spektakl nie tylko odnosi się do twórczości wybitnego polskiego artysty, ale także tworzy o nim spektakle. Tak przynajmniej było w przypadku „Jak obmyśliłem świat" w reżyserii Magdaleny Miklasz – przedstawienia bardzo kreatywnego, oryginalnego i myślę, że też śmiałego w samym założeniu. Bo przybliżenie Tadeusza Kantora dzieciom poprzez opowiedzenie przygód małego Tadzia wydawało się pomysłem nieoczywistym i na pierwszy rzut oka trudnym.

Niemniej, twórcy pomysł mieli pierwszorzędny, a zainspirowany był on faktem, że w Wielopolu Skrzyńskim, z którego Kantor pochodził, znajduje się pomnik dziewięcioletniego artysty (bo tyle właśnie miał lat, kiedy z Wielopola wyjechał). Twórcy w swoim scenariuszu – napisanym kolektywnie przez wszystkich aktorów – postanowili opowiedzieć historię o tym, jak mały Tadzio ucieka z domu, po czym zdarzają mu się rzeczy nieprawdopodobne. A to drewniana Matka Boska ożywa i śpiewa „My heart will go on", a to Jerzy Kukuczka spada z balkonu i staje się osobistym coachem Tadzia, chwilę później na scenie wpada Podróżniczka i amatorka przyrody, jeszcze potem Kantor natrafia na kolorową personifikacje piękna, a na samym końcu spotyka Leśnych Dziadków, którzy uczą go o wartości przedmiotów osobistych – bo to tylko one zostają, kiedy człowieka zabraknie. Każda z postaci uczy małego Tadzia wartości, których on sam będzie uczył ludzi, jak już dorośnie. Chyba każdy się zgodzi, że jest to błyskotliwie wymyślona historia.

Twórcy pozostają wierni Kantorowi także w samym procesie przygotowywania swojego spektaklu, bo tworzą go wyłącznie aktorzy-amatorzy, którzy wcale na amatorów specjalnie nie wyglądają. Ładnie wypada Matka Boska (Monika Adamiec) – ciepło, serdecznie, zabawnie, bez żadnych klisz, o które jest łatwo, kiedy gra się taką postać. Znakomity jest Marek Kościółek w roli Kukuczki, postaci najbardziej komicznej, o czym świadczyły reakcje najmłodszych widzów. Dobrze radzi sobie też Monika Nitkiewicz-Mitrut wcielająca się w głównego bohatera i mająca zarazem najtrudniejsze zadanie, bo przyszło jej ogrywać urokliwą lalkę małego Kantora. Tutaj jednak dodam, że trochę jednak lalki szkoda, bo reżyserka nie wykorzystała w pełni jej potencjału i czasem widać, że można było więcej. Zwłaszcza, że Nitkiewicz-Mitrut nieźle tego małego Tadzia prowadziła.

Scenografii w spektaklu nie było wcale – nie ma co się zresztą dziwić, spektakl jest pokazywany objazdowo, więc musi być zaplanowany funkcjonalnie – za to w kostiumach twórcy zupełnie puścili wodzę fantazji i postanowili zaszaleć. Kostiumy, proszę państwa, były absolutnie rewelacyjne. Zwłaszcza Matki Boskiej (a raczej Matki Boskij, jak mawiali w Wielopolu) i Leśnych Dziadków. Matka Boska ubrana była w biały, zdobiony strój ludowy, a na głowie miała wysoką wieńco-koronę z kwiatów i ozdobnych lampek. Leśne Dziadki, natomiast, jak na Leśne Dziadki przystało, mieli imponujące, spore nakrycia głowy z patyków, gałązek i długich włosów przynoszących na myśl gęstą pajęczynę. Do tego, naturalnie, pokaźne okrycia z liści i traw. Barbara Wójcik-Wiktorowicz wykazała się innowacyjnością i zapewne niemałą zaradnością, bo w nieprofesjonalnym teatrze, gdzie fundusze z pewnością są mocno okrojone, stwarzanie takich ładnych i niebanalnych rzeczy to z pewnością zadanie niełatwe. Czapki z głów.

Podsumowując, spektakl Magdaleny Miklasz okazał się być bardzo ciekawym i plastycznym wydarzeniem. Szczególnie warto docenić twórców za podjęcie się baśniowej próby przybliżenia postaci Tadeusza Kantora najmłodszym. Zwłaszcza, że ta próba wyszła i to naprawdę magicznie, angażując przy tym dzieciaki w interaktywny przebieg spektaklu.



Jan Gruca
Dziennik Teatralny Rzeszów
24 sierpnia 2022