Beckettowski mianownik

Trzy teksty, trzy historie i jeden wspólny mianownik. W różnych doświadczeniach spotykają się bohaterowie jednoaktówek Becketta, żeby wyrzucić z siebie niezwykle intymne myśli. Wymagający skupienia, jednostajny spektakl Pawła Świątka to przykład pracy sprawnie realizującej temat

W surowej przestrzeni zaznaczonej białymi zasłonami spotykamy się z piątką postaci. Atmosferę buduje światło przebijające przez zasłony, utrzymywane w chłodnych tonacjach, niepokojące dźwięki. Aktorzy w samej bieliźnie siedzą na łóżkach, obnażeni, jakby zostali przyłapani w sytuacji intymnej, w której można usłyszeć już tylko prawdę. Spektakl rozpoczyna się jeszcze zanim zostaną wpuszczeni widzowie. Rozpoczyna się, a raczej trwa, ponieważ postacie wygłaszają swoje monologi już wtedy, kiedy je pierwszy raz zobaczymy. Wyglądają jakby mówiły raczej do siebie, niż do kogokolwiek innego. Wchodzimy w gotową sytuację, w której nic się nie rozwija, nie zmienia. Zapętlone historie będą się powtarzać, jakby miały to robić bez końca.

Jedną z opowieści (Komedia) jest historią męża, żony i kochanki. Każde z nich przedstawia swoją wersję wydarzeń, swoje uczucia i refleksje. Każde mówi o tym, w jaki sposób sytuacja ich skrzywdziła i jak bardzo czują się w niej samotni. Bohaterowie Becketta ugrzęźli na jednym etapie życia, nie mogą się już uwolnić od podejrzeń, rozstań i powrotów, zazdrości i niepewności. Postacie ze wzrokiem skierowanym w jeden punkt mechanicznie wyrzucają z siebie słowa monologów, uzewnętrzniają swoje najbardziej osobiste uczucia. Robią wrażenie zaprogramowanych na te konkretne wypowiedzi, z których nie mogą się już uwolnić. Mówiąc o tej samej sytuacji prowadzą pozorny dialog, tak naprawdę jednak nie słuchają siebie nawzajem. Ich historię przeplata co jakiś czas opowieść Winnie ze Szczęśliwych dni. Jej bezustanna gadanina kierowana jest do Willy’ego, którego jednak nie zobaczymy i nie usłyszymy. Winnie nie wstaje z krzesła, unieruchomiona mówi coraz więcej i szybciej. Wciąż czeka na jakieś sygnał od męża, potrzebuje od niego znaku, ponieważ twierdzi, że tylko jego obecność usprawiedliwia jej mówienie, w samotności musiałaby milczeć. Nie doczeka się go, więc tylko to ignoruje mówiąc dalej. Kiedy wspomni o tym, że czuje, jakby ktoś ją obserwował, brzmi to jak wyrzut do widzów. To poczucie wzmaga silne światło skierowane na aktorkę. Czujemy się intruzami w świecie bardzo osobistych wyznań. Winnie skupia się na banalnych, codziennych anegdotach, wmawia sobie, że przed nią kolejny szczęśliwy dzień, który, jak widzimy, jest po prostu trwaniem w bezruchu, wyobcowaniu.

Jako ostatnia pokazana została historia Krappa, który od lat nagrywa swoje wspomnienia na taśmy, tym razem pracuje nad ostatnią. Wysłuchuje wcześniejszych, bezlitośnie komentując swoje poglądy i zachowania z przeszłości. Jest już innym człowiekiem, słucha swojego głosu z taśm i nie czuje się z nim tożsamy. Taśmy uświadamiają mu, że nie potrafi zrozumieć samego siebie sprzed lat.

Płynne przejścia od jednej historii do kolejnej nadają spektaklowi spokojny, miarowy rytm. Stawiane są pytania o kondycję człowieka, charakter jego relacji z innymi (a raczej ich brak) . Ustawione na scenie kamery, do których zwraca się cześć aktorów, wydają się być ich jedynymi słuchaczami; technologia wypiera codzienne kontakty międzyludzkie. Pozostaje tylko nagrać swoje zwierzenia, żeby w ten sposób przetrwały jako potwierdzenie naszego istnienia. Linearność fabuły porzucono na rzecz szerszego spojrzenia, spektakl jest raczej wariacją na temat, niż konkretną historią. Nie do końca określona przestrzeń, miękkie, zmieniające barwy światło, sprawiają, że powstaje wrażenie, jakbyśmy przebywali w jakimś onirycznym świecie, a w tym wypadku raczej koszmarze. Zawieszeni w czasie, pochłonięci wspomnieniami, gdzie tylko ostateczny koniec wydaje się być dla nich jedynym rozwiązaniem.

Interesująca propozycja połączenia trzech tekstów Becketta staje się wędrówką przez niepokoje ludzkości. Utrzymujący do końca konsekwentnie powolny rytm spektakl został zbudowany najprostszymi, ale sprawnymi środkami. Każdy element ma swoje miejsce, wszystko czemuś służy. Skondensowane do bardzo krótkiego czasu trwania (60 min) przedstawienie udowadnia, że jeśli wie się, co chce się przekazać, nie potrzeba do tego niesamowitych efektów, czy wielu godzin. Interpretując wskazówki Becketta po swojemu, Świątek stworzył magiczną, niezwykle kameralną i intymną opowieść, która świadomie zrealizowana, jest konkretną wypowiedzią na dany temat.



Julia Rup
Teatrakcje
29 grudnia 2011