Benefis Beaty Zarembianki

W Rzeszowie główną rolą w komedii Norma Forstera „Historie łóżkowe", w reżyserii Marcina Sławińskiego, na istniejącej od niedawna scenie AveTeatr 30-lecie aktorstwa obchodziła popularna i lubiana w środowisku Beata Zarembianka.

Tyle lat minęło od jej debiutu w Teatrze Polskim w Bielsku Białej, z którym przez jakiś czas związana zapuściła korzenie w Teatrze im. Wandy Siemaszkowej w Rzeszowie, gdzie równolegle występuje do dzisiaj. Sprawca benefisu, rzeszowski Oddział Towarzystwa Kultury Teatralnej, z zasłużonym dla kultury, prezesem Dariuszem Dubielem, zadbali o uhonorowanie aktorki medalem „Gloria Artis" i „Złotym Krzyżem Zasługi". Poniżej tekst i zdjęcia z niedużej książki dziennikarza i krytyka teatralnego Andrzeja Piątka, którą Towarzystwo Kultury Teatralne dodatkowo uhonorowało święto Beaty Zarembianki.

Robię na scenie to, na co nie odważyłabym się w życiu

Czuje się najlepiej i najlepiej odnajduje na scenie szczególnie w ostatnich latach w komediach z „drugim dnem", pisanych i realizowanych „na błysk". To są te brylanty komizmu i dobrego humoru, i dobrego smaku. Przedstawienia w których publiczność czujnie współuczestniczy. A jej śmiech i skoncentrowana uwaga przeplatają się z sobą.

Wielu sądzi, że takie spektakle powstają same z siebie, a gra w nich dla aktorek i aktorów to tylko czysta przyjemność. Z widowni najczęściej nie widać ile w tym naprawdę gigantycznej pracy. Zwłaszcza, jeśli tak, jak w przypadku Beaty Zarembianki, są to sztuki z mądrym przesłaniem, treściowo konsekwentne, z ciętymi dialogami, nieustannymi i szybkimi zwrotami akcji.

W „Tresowanym mężczyźnie" Johna von Duffela, którego zrealizował Marcin Sławiński dowcipnie kreując spektakl rozsadzający scenę dynamiką, taka trochę rzecz ofeminizmie, ale w odwróconym zwierciadle, Zarembianka gra lekko, zwiewnie, z wdziękiem i przymrużeniem oka Konstancję, czyli Kocię - kobietę dojrzałą, która osiąga sukcesy w tresowaniu facetów. Rewelacyjnie! Osiągając mistrzostwo w budowaniu postaci z drobnych perełek komizmu. Świetna rola, od początku do końca prowadzona starannie, w doskonałym tempie, bez chwili luzu na oddech.

„Płaczemy za śmiechu, kiedy oglądamy w akcji Kocię, matkę głównego bohatera, prawdziwą mistrzynię, tresowania mężczyzn. W tej roli genialna Beata Zarembianka! Aktorka prezentuje widzom przyspieszony kurs kobiecości i uwodzenia, obowiązkowy dla pań, w celach poznawczych. Ale i dla panów by uświadomili sobie, jak łatwo nimi sterować. Mechanizmy relacji damsko-męskich, widziane oczami kobiet, mogą zszokować nie zdających sobie z niczego sprawy panów. Na szczęście, ostatecznie okaże się, że stereotypy istnieją tylko po to, żeby je łamać, a najważniejsza w związku kobiety i mężczyzny jest nie władza, lecz miłość!" - pisała w „Gazecie Wyborczej" Magdalena Mach.

„Sławiński na scenie rzeszowskiego Teatru Bo Tak proponuje spektakl chwilami w błyskotliwym tempie, uroczy i przyjazny. Muzyka Jarka Babuli świetnie oddaje treść i przesłanie. Widzowie ani przez chwilę się nie nudzą. Sławiński przewrotnie tak ustawia aktorów, że w zasadzie grają nie do końca postacie sceniczne, ale kogoś z życia. Widzowie zdają się to dostrzegać, chociaż śmieją się tak radośnie, jakby nie z siebie!" - pisałem w „Dzienniku Teatralnym".

W „Seksie dla opornych" Michele Riml, z kolei w reżyserii Pawła Szumca, ale także na scenie Bo Tak, o dawno zobojętniałej namiętności niegdyś łączącej małżeńską parę, która uporczywie usiłuje dawne uczucia obudzić i zaległości nadrobić, Zarembianka kreuje postać Alice - jak zawsze budując rolę misternie z drobnych perełek oczekiwania i niespełnienia, delikatności, ale też zmysłowości niekiedy po skrajne emocje, w sumie tworząc portret kobiety wrażliwej, zajętej codziennością.

„Na małej przestrzeni ograniczonej łożem i kilkoma sprzętami wyraziście intensyfikują się emocje. Kontakt z widzami wydaje się oczywisty. Zarembianka i Niebudek są w konstruowaniu postaci powściągliwi. Ich próbom wypełniania podręcznikowych zadań erotycznych zabawnie i nieporadnie, towarzyszy dyskretne puszczanie oka do widowni. W sumie jednak przekaz aż nadto wyraźny, że skorupy małżeńskie w wielu związkach często nie dadzą się już pokleić, do większości widzów najpewniej dociera już za progiem widowni. Bo kto lubi od razu coś brać do siebie? Widzowie często się śmieją, ale część z nich chowa pod śmiechem osobiste rozczarowania. Przedstawienie Szumca słusznie koncentruje uwagę na wytrawnym aktorstwie. Największe znaczenie ma to, co wydarza się między kobietą i mężczyzną. Szumiec i aktorzy bardzo uważają by nie popaść w narrację sentymentalną albo pikantnie komediową. Takie wahnięcie w jedną albo drugą stronę byłoby z oczywistą szkodą dla wiarygodności spektaklu, który bawi, wzrusza i delikatnie skłania do osobistych przemyśleń. Ale z poczuciem dystansu i w nastroju pogodnym" - pisałem w „Dzienniku Teatralnym".

„Bez obaw, nie jest to tania rozrywka, bazująca na banalnych żartach o seksie. Spektakl balansuje na granicy komedii i głębokiej refleksji o sensie miłości i przemijaniu. Oto małżeństwo z dwudziestopięcioletnim stażem w luksusowym hotelu próbuje odnaleźć zagubioną przez lata namiętność i świeżość związku. Próby wypełniania stawianych przed małżonkami w książce zadań są tak nieporadne, że zabawne. Humor miesza się z gorzką refleksją, czym tak naprawdę jest miłość, bliskość, partnerstwo i jak je obudzić po wielu wspólnych latach. Z tym szerokim spektrum emocji świetnie radzi sobie aktorska para Beata Zarembianka i Dariusz Niebudek. Reżyser Paweł Szumiec z wprawą przeprowadza ich przez sceny humorystyczne, ale i wzajemne oskarżenia i momenty rozczarowania. A na koniec zostawia... fajerwerki! - pisała w „Gazecie Wyborczej" Magdalena Mach.

„Kobietą na zamówienie" Norma Fostera", spektaklem zrealizowanym przez Sławińskiego, Zarembianka inauguruje działalność w Rzeszowie swojego autorskiego Ave Teatru. W tej błyskotliwie napisanej sztuce o nieuniknionej dla panów acz oczywistej oczywistości, że w określonym wieku niewiele już w pewnych sprawach da się zrobić, co najwyżej można o tym pomarzyć, Zarembianka sięga aktorsko po temat szczególny -ideału kobiety, o którym marzą mężczyźni. Robi to z talentem. Jest osią tego spektaklu. Każde jej pojawienie się na scenie ogniskuje uwagę widzów i zwiększa i tak błyskotliwe tempo zdarzeń. Po części też za sprawą psychologicznych przemian w postaci zewnętrznie podkreślanych strojem. Zarembianka buduje postać z dbałością o każdy drobiazg i niczym magnes przyciąga uwagę nie tylko dwóch mężczyzn na scenie, ale także widzów.

„Który mężczyzna nie pragnie spotkać kobiety idealnej, skrojonej dokładnie pod jego oczekiwania? Trójka aktorów Ave Teatru Beata Zarembianka, Jacek Kawalec i Dariusz Niebudek wspólnie z reżyserem uczynili z tego spektaklu diamencik, który aż skrzy się od dopracowanych do perfekcji inscenizacyjnych pomysłów. „Cezarem sceny" w premierowym spektaklu Ave Teatru jest bezapelacyjnie Beata Zarembianka. Każde jej pojawienie się nadaje tempa wydarzeniom, zwraca uwagę nie tylko dwóch mężczyzn na scenie, ale także wszystkich widzów. Tekst, czytany przez znanego i lubianego w Rzeszowie reżysera Macieja Sławińskiego, daje jej mnóstwo okazji do spektakularnych przemian na scenie, podkreślanych błyskawicznymi zmianami stroju. Zarembianka czuje się w tych metamorfozach jak ryba w wodzie!" - pisała w „Gazecie Wyborczej" Magdalena Mach.

„Splot komicznych zdarzeń, błyskotliwa narracja i dynamiczna akcja, piętrzące się zabawne, dające do myślenia sytuacje w zasadzie życiowo nie do przeskoczenia, aura tajemnicy nie przeniknionej do końca i świetne komediowe aktorstwo. Nie dziwi, że publiczność śmieje się i chętnie bije brawo. Na scenie powstałego niedawno w Rzeszowie Ave Teatru Beata Zarembianka, Jacek Kawalec i Dariusz Niebudek popisują się komediowym warsztatem, ale co ważne, nie przekraczając nigdy linii wysmakowania dobrej, komediowej rozrywki. Tekst Fostera odczytany po nowemu przez Sławińskiego daje aktorom mnóstwo okazji do spektakularnych przemian nastrojów podkreślanych efektownie błyskawicznymi zmianami tempa akcji. Wszyscy czują się w tym doskonale!" - pisałem w „Dzienniku Teatralnym".

„Na scenie znajduje się troje aktorów. Jednak ról pojawia się o wiele więcej, biorąc pod uwagę wszystkie kreacje Beaty Zarembianki, i tych jest około piętnastu. W tym miejscu należy wystosować ogromne słowa uznania dla aktorki. W zaledwie kilka sekund zmieniała charakter postaci, jak po pstryknięciu palcami. Żonglerka charakterami, niezwykła łatwość w zmianach osobowości sprawiły, że urzekła publiczność. Potwierdzi to każdy, kto widział spektakl. To ogromne zadanie aktorskie i wielki wysiłek, który zasługuje na najwyższy podziw" - pisał o spektaklu „Kobieta na zamówienie" oglądanym w Chorzowskim Teatrze Ogrodowym Wojtek Boruszka na portalu Teatr dla wszystkich.

„U drzwi Twoich, stoję Panie!", taki tytuł dałem recenzji musicalu „Siostrunie" Dana Goggina, w reżyserii Jana Szurmieja, na deskach Teatru im. Wandy Siemaszkowej w Rzeszowie, o radosnych, rozśpiewanych, roztańczonych i pełnych wdzięku zakonnicach. Zarembianka grała tam Matkę Przełożoną, od pierwszej sceny jednając sobie publiczność poczuciem humoru i świetnie balansując w postaci na granicy naiwności pozornej i prawdziwej. Przechodząc siebie w popisowej scenie po zażyciu dopalacza, która obnaża rzeczywiste pragnienia zakonnicy. Świetnie budując kontakt z widzem, robiąc to nienachalnie, lecz taktownie wchodząc w interakcje i angażując do wspólnego bycia.

„Zakonnice, pozornie ciche, potulne i rozmodlone, w istocie skrywają pod habitami temperamenty przez diabła nie do okiełznania i nieposkromioną kobiecość. Wybuchają one z nich niczym gejzery kiedy dziewczyny postanawiają przygotować rewię w broadwayowskim stylu. Szurmiej narzuca aktorom i spektaklowi szalone tempo, a widzom serwuje radosne fajerwerki humoru i przekonuje nas o tym, o czym wie dawno literatura francuska, że Pana Boga nie zawsze ten wielbi, kto leży krzyżem na kościelnej posadzce. Wszelka aluzyjność, która tu i ówdzie się pojawia, służy przede wszystkim dobrej zabawie" - pisałem w „Dzienniku Teatralnym".

W innym musicalu Szurmieja, o piegowatej, rudej jak marchewka i gadatliwej Ani z Zielonego Wzgórza, z kultowej powieści Lucy Maud Montgomery, Zarembianka stworzyła z wdziękiem komiczną postać Małgorzaty Linde, przyjaciółki Maryli, opiekunki Ani.

A po jakimś czasie zgrabnie odnalazła się w przezabawnej roli Anny, żony zapijaczonego weterynarza - którego grał Mariusz Luszowski, w „Prywatnej klinice" Johna Chapmana i Dava Freemana, budując swą rolę z tak drobnych farsowych gestów, ruchów i grymasów twarzy, i z tak wielką dbałością o każdy szczegół, że nie można było tej perfekcji nie docenić i nie nagradzać częstym śmiechem.

W recenzji „Mieć kochankę to nic złego" w rzeszowskich „Nowinach" napisałem: „Teza angielskich mistrzów farsy jest taka, że w małżeństwie, mężczyzna, jak i kobieta, mają prawo do rozwiązłości, a wszystko zależy od ich temperamentu i możliwości finansowych. „Prywatna klinika" ma w sobie wszystko to, co dobra farsa powinna mieć chcąc osiągnąć sukces. Do zagrania w niej każdej roli jest konieczne doskonałe aktorstwo z komediowym zacięciem, bez którego postacie pozostają bezbarwne, a sytuacje są mało śmieszne. Kto wie czy nie jest to pierwsza realizacja farsy w rzeszowskim teatrze w tak doskonałym wydaniu. Zawdzięczamy to aktorom oraz reżyserii Jerzego Bończaka, który jak mało kto idealnie farsę czuje. Spektakl jest dynamiczny, przejrzysty i konsekwentnie poprowadzony od początku do końca, a relacje między postaciami określone jasno i czytelnie".

W kolejnej farsie w realizacji Bończaka w Teatrze im. Wandy Siemaszkowej „Biznesie" Johna Chapmana i Jeremiego Lioyda, dwaj angielscy dżentelmeni na chwilę próbują swe życie erotyczne odmienić i w sumie ponoszą fiasko. Zarembianka w scenie parodiowania piosenki Merlyn Monroe „Moje serce należy do tatusia" przechodzi siebie. Kunsztownie łącząc w postaci prowincjonalną naiwność z damskim despotyzmem z wdziękiem odkrywa talenty do flirtu. Szybko zmieniając się ze znudzonego małżeństwem kobieciątka w wampira seksu!
„Akcja szybka, nie jest na tyle zawrotna, żeby widz pogubił wątki i pod koniec pytał, o co tu chodzi? Wszystko od początku do końca przeprowadzone jest bardzo czytelnie. Zabawni bohaterowie uwikłani są w poplątane perypetie praktycznie nie do rozwikłania. Jest śmiesznie!" - pisałem w „Nowinach"

Zupełnie inną aktorską twarz Zarembianka pokazała widzom w sztuce „Wszystko o kobietach" Miro Gawrana na scenie Teatru im. Wandy Siemaszkowej. Zagrała starzejącą się kobietę po przejściach. Kiedy w chustce na głowie i ogromnych okularach prawie zasłaniających twarz ciężko wsparta na lasce wchodziła na scenę widza coś chwytało za gardło. W nieruchomym spojrzeniu starej kobiety, którą grała, była cała obojętność wobec życia, które potoczyło się obok, było złe, okrutne, a teraz ma swój koniec. Była także odrobina pogardy dla otoczenia insynuacyjnie wrogiego i ledwie dostrzegalny cień wyrozumiałości.

Pisałem w recenzji „Straszne, kochane stworzonka" w „Nowinach": „W przedstawieniu Krzysztofa Jaworskiego umiejętnie są pogodzone zabawa, wzruszenie i refleksja. Jego uroda tkwi w perełkach aktorskich Justyny Kołodziej, Małgorzaty Machowskiej i Beaty Zarembianki. Grają one nie trzy, ale kilkanaście postaci i pomiędzy tyloma scenkami mają po parę sekund by za na wpół przeźroczystą zasłoną, z jednej roli szybciutko wejść w następną. Na scenie pojawia się zatem kilkanaście kompletnie różnych kobiecości, przedszkolne maluchy, podgryzające się sekretarki, śmiertelnie skłócone siostry. Ogrom miłości i nienawiści. Dobroć skrajna i zło bez granic. Nagła wściekłość. Równie nagły koniec wściekłości... Są to fajerwerki aktorskie, które przypominają pokaz ogni sztucznych!".

W klasyce klasyki, o zakłamaniu, prostactwie i pewności, że pieniądz wszystko może, a co nadal jest aktualne, czyli „Moralności pani Dulskiej" Zapolskiej, w realizacji Henryka Rozena, w Teatrze im. Wandy Siemaszkowej, Zarembianka zagrała Juliasiewiczową, kuzynkę Dulskiej. Interesująco tworząc postać kołtunki, ale takiej nie do końca. Kobiety, która do swojej klasy należy, ale też umie spojrzeć na swoje otocznie krytycznie.

„Barwną postacią jest Juliasiewiczowa Beaty Zarembianki. Nie tylko dzięki eleganckim, połyskującym cekinami strojom. W roli pewnej siebie intrygantki aktorka czuje się jak ryba w wodzie - pisała w „Gazecie Wyborczej" Magdalena Mach.

„Patrząc na Juliasiewiczową Zarembianki może łatwiej nam, niż patrząc na samą Dulską, dostrzec w sobie kołtuna. Zakłamanie, tuszowanie skandali, dbałość o pozory, usta pełne szlachetnych słów i świństwa wyrządzane po cichu. Przekonanie, że pieniądz nie cuchnie i wszystko może - te zjawiska i takie postawy bynajmniej nie są nam obce. Skądś znamy tego potwora. „Dulszczyzna" nadal wiedzie wspaniały żywot, jak każda hipokryzja - pisałem w „Nowinach" w recenzji „Świat według Dulskich".

W „Balladynie" Słowackiego zrealizowanej przez Katarzynę Deszcz w Teatrze im. Wandy Siemaszkowej, Zarembianka zagrała Alinę. To uosobienie dobroci, w kreacji Zarembianki na przekór tradycji teatralnej nie było postacią sympatyczną, drażniło gadatliwością i jak na talerzu obnosiło swą cnotę. Poniekąd prowokowało tym Balladynę do popełnienia morderstwa. Tak rozumiana Alina była doskonałym materiałem na niezwykłą rolę, z czego bardzo udanie skorzystała Zarembianka.

W recenzji „Bezduszność i marazm" w „Nowinach" pisałem: „Katarzyna Deszcz likwiduje tradycyjny podział na Balladynę - złą i jej siostrę Alinę - dobrą. Balladyna nie jest kimś, kto opętany myślą o władzy morduje z wyrachowaniem, ale istotą zagubioną, która w zasadzie nie walczy nawet o Kirkora, jego świat zdaje się być dla niej zupełnie obcy, ale rozdrażniona szyderstwami Aliny, zabija ją i przerażona, zaczyna brnąć w kłamstwa".
W „Tańcach w Ballybeg" Briana Friela, które w Teatrze im. Wandy Siemaszkowej reżyserował Krzysztof Prus, Zarembianka była melancholiczną Agnes, kobietą głęboko kryjącą swą wrażliwość i uczuciowość. Żyjącą świadomością, że jest jedynie tłem dla życia pozostałych panien z Ballybeg.

„Każda przeżywa samotnie głęboko skrywaną tragedię. Ścierają się katolicka pobożność z przywiązaniem do pogańskich świąt, zwykła codzienność, z szaloną tęsknotą za oderwaniem się od niej. Tęsknota za spełnieniem się w miłości, smutek z niespełnienia i bieda wypełniają ich życie. Sporo w tym przedstawieniu poezji. Niemało wzruszającego piękna. Upominającego się jakby na stronie o to, co niewidzialne, a wyczuwalne. Kluczem, wspólnym mianownikiem jest taniec" - pisałem w „Nowinach" w recenzji „Smutne panny z Ballybeg".

W widowiskowym „Sztukmistrzu z Lublina" na podstawie powieści Isaaca Bashevisa Singera, w reżyserii Jana Szurmieja, Zarembianka postacią cynicznej prostytutki Zewtel mimo to budziła współczucie nadając postaci szczególny rodzaj subtelności i wrażliwości. Grała dosadnie i świadomie na granicy dobrego smaku. W sumie tym sprawiła, że jej Zewtel była jakby wyjęta z opowiadań odeskich Babla.
„Jeśli nie zechcemy skoncentrować uwagi na rozterkach Jaszy - sztukmistrza z Lublina, możemy śmiało odebrać spektakl Szurmieja jako roztańczony, rozśpiewany, barwny i nastrojowy musical. Z nadal frapującymi atrybutami tradycji i kultury żydowskiej. Bardzo udane są wszystkie niezwykle żywiołowe sceny taneczne i ruchowe, które nic dziwnego, że widzowie przyjmują z aplauzem" - pisałem w recenzji „Za co kochamy Jaszę" na łamach „Nowin".

Wysoko cenię Zarembiankę za Lise w „Małych zbrodniach małżeńskich" Erica Emmanuela Schmitta, w reżyserii Zbigniewa Najmoły, na Małej Scenie Teatru im. Wandy Siemaszkowej. Stworzyła delikatnie pełen cieni i półcieni portret kobiety, która na życiowym zakręcie jest zdolna zabić skądinąd kochanego partnera. Zaimponowała mi sposobem jakim aktorsko dochodziła i odchodziła od stanu psychicznego napięcia balansując na granicy miłości i nienawiści. Postać Lise traktowała konsekwentnie i czytelnie. Z przesłaniem, że człowiek, nawet przewidywalny, wymyka się schematom. Z wyczuciem korzystała z tekstu, sprawnie przechodząc z nastroju dramatycznego w pełen naturalnego ciepła, czarująco i szczerze w swych uczuciach w chwili rozpaczy. Starannie dozowana ekspresja uszlachetniała postać Lise. Jej scenicznego partnera Gillesa grał Grzegorz Pawłowski. Dialogi obojga były błyskotliwą szermierką, od tragicznego napięcia, wycieniowaną ironię, po sytuacje zabawne przez cały spektakl koncentrowały uwagę.

„Lisa I Gilles nie tracą z oczu tego, co ich łączy, czyli miłości. Ale z okazywaniem uczuć u nich nie najlepiej. A i powiedzieć sobie wszystkiego szczerze nie potrafią. Po wielu gorzkich słowach i złych zachowaniach dostrzegają, że wspólnie spędzonych lat jednak nie będą umieli przekreślić. Muszą ponownie nauczyć się porozumiewać z sobą i siebie tolerować. A nawet kochać, mimo znużenia, znudzenia i kłamstw" - pisałem w „Nowinach" w recenzji „Po latach znużenia".

Z podobnie ważkim tekstem zmierzyła się Zarembianka po latach w „Heddzie Gabler" Ibsena, w reżyserii Szymona Kaczmarka, również na deskach Teatru im. Wandy Siemaszkowej, rolą Juliane Tesman, postaci chłodnej i pozornie bez uczuć. Delikatnymi środkami tę postać ociepliła i taktownie podtekstami erotycznymi po części uczyniła sympatyczną i nawet zabawną. Z wielką precyzją wydobywając i ukazując jej sprzeczności.

„Kaczmarek swój spektakl sytuuje na osi sprzeciwu wobec konsumpcji, która współcześnie ludziom przesłoniła pozostały świat. Mniej chodzi mu o zawartość lodówki, mieszkania i garażu. Bardziej o karierę, kontener wybujałych ambicji. Realizowanych kosztem życia bez miłości i jakiegokolwiek celu innego. Postacie nawiedzają upiory wypartych z życia fantazji i pragnień. W takiej przestrzeni, w domu bez uczuć, w swoistej puszce Pandory, uwalniają się destruktywne żądze, które muszą dać o sobie znać" - pisałem w czasopiśmie „Teatr" w recenzji „Hedda 20 +".

Mało kto wie, że oprócz dyplomu aktorskiego Zarembianka ma dyplom socjolożki. Ale zawodem jej, i - jak twierdzi - miłością, jest aktorstwo. Debiutowała w 1989 roku w Teatrze Polskim w Bielsku - Białej. Ale od 1996 na długo związała się z Teatrem im. Wandy Siemaszkowej w Rzeszowie gdzie zagrała ponad pół setki ról. Wspomina z sentymentem „Wiśniowy sad", „Nasze miasto"„Trzy siostry", „Poskromienie złośnicy", „Balladynę", „Śluby panieńskie", „Iwonę księżniczkę Burgunda", „Moralność pani Dulskiej", „Stalowe magnolie"„Sztukmistrza z Lublina", „Przyjazne dusze", „Małe zbrodnie małżeńskie" i wiele innych.

W 2013 r. z Mariolą Łabno - Flaumenhaft założyły w Rzeszowie prywatny Teatr Bo Tak, w którym wystawia jako producentka i aktorka komedie, m.in „Prawdę" i „Miłość i politykę".

W 2018 zakłada wraz z Jarkiem Babulą (kompozytorem, aranżerem i pianistą) nowy, prywatny, swój Ave Teatr, którego w dalszym ciągu linią repertuarową są komedie. Gra główne role w spektaklach „Seks dla opornych", „Tresowany mężczyzna" i „Kobieta na zamówienie". Aktywnie angażuje się w pozyskiwanie sponsorów, żeby móc przygotowywać nowe przedstawienia.

Publiczność i krytycy wysoko oceniają role Zarembianki na scenie Teatru im. Wandy Siemaszkowej, jak w Bo Tak i Ave Teatr. Salę widowiskową Wydziału Muzyki Uniwersytetu Rzeszowskiego, gdzie wystawia swe sztuki Ave Teatr, szczelnie wypełniają widzowie. Ave Teatr dociera również kilka razy w miesiącu do miast i gmin Podkarpacia, a także wielu innych miejsc na terenie całej Polski. Spektakle Ave Teatru wystawiane były wielokrotnie w Katowicach, Chorzowie, Kielcach, Nowym Sączu, Lublinie, Częstochowie, Sosnowcu, Zabrzu, Krakowie i wielu innych miastach. Zarembianka ogromnie ceni sobie udział w festiwalach teatralnych. W 2018 r. AVE TEATR zaprezentował się podczas „Katowickiego Karnawału Komedii", „Krakowskich Miniatur Teatralnych" oraz „Chorzowskiego Teatru Ogrodowego"

W latach 2000-16 Zarembianka współtworzyła i współprowadziła w Polskim Radiu Rzeszów z Przemysławem Tejkowskim audycję poetycko - muzyczną „Słowa".
Przygotowuje uczniów szkół średnich na doroczne konkursy recytatorskie, doradzając w doborze repertuaru, środków wyrazu i analizie tekstów. Bywa również jurorką takich konkursów. Często społecznie w szkołach rozmawia z uczniami o teatrze i roli aktora, a w bibliotekach czyta bajki dzieciom.

Otrzymuje indywidualne nagrody Marszałka Województwa Podkarpackiego i Prezydenta Rzeszowa.

Ma na swoim koncie również udział w dwóch filmach fabularnych: „Voodoo tata" i „Adwokat" oraz kilku serialach telewizyjnych.

W 2019 r. wzięła udział jako prelegentka w kilku spotkaniach z kobietami, przekonując je, że warto spełniać marzenia, wychodzić ze strefy własnego komfortu i tworzyć na nowo swój świat z odwagą, radością i wdzięcznością.
- Mój ukochany ojciec Zbigniew Zaremba był aktorem i często zabierał mnie do Teatru im. Wandy Siemaszkowej na spektakle, które oglądałam już jako mała dziewczynka - wspomina - nie zawsze były one przeznaczone dla osóbki w moim wieku, choć i repertuar dziecięcy gorliwie oglądałam. Moją ukochaną „Anię z Zielonego Wzgórza" obejrzałam kilkanaście razy. Podkochiwałam się w aktorach, chciałam wyglądać jak aktorki, chłonęłam życie teatralne w garderobach, za kulisami i nawet podczas bankietów, które od czasu do czasu przenosiły się z oficjalnej imprezy do domu moich rodziców. Mogę zatem śmiało powiedzieć, że ten zawód był moim przeznaczeniem!

Jako czterolatka stawała na stołeczku i każdego, kto wchodził do domu rodziców witała śpiewem albo recytacją. Ale w szkole podstawowej pojawił się pierwszy wstyd i trema, więc wydawało jej się, że aktorstwo w przyszłości nie będzie jej zawodem.
- Jednak to czym przesiąknęłam jako mała dziewczynka okazało się ważniejsze i zdeterminowało moje późniejsze wybory. No i zamiast wybrać sobie jakiś „poważny zawód", zostać dajmy na to prawnikiem, o czym marzyli moi rodzice (zaczęłam nawet studiować prawo karne) ja śniłam o scenie! Teraz wiem, że stało się dobrze. Bo mogę robić w życiu tylko to, co kocham! A Teatr jest moją wielką miłością! - mówi - Miejscem absolutnie magicznym! To tu i tylko tu następuje taka wymiana energii między aktorami, a publicznością. I ja ten przepływ bardzo mocno odczuwam. To jest niezwykłe uczucie, tak bardzo niezwykłe, że czasem mam wrażenie, że zamiast chodzić po scenie, zaczynam fruwać!

Kocha dostarczać ludziom radości, szczęścia, wzruszenia, bawić do łez i prowokować. Bliskie są jej gogolowskie słowa: „Z czego się śmiejecie? Sami z siebie się śmiejecie!".

- Bo my w gruncie rzeczy lubimy śmiać się z siebie, ze swoich przywar, śmieszności i kompleksów. W ten sposób odreagowujemy nasze codzienne napięcia, nabieramy dystansu do siebie, do innych, do świata. Dlatego ważne jest to, co oglądamy, czym się otaczamy, jaką energię do siebie przyciągamy. Teraz, kiedy mam własny Ave Teatr z wielką uwagą wybieram sztuki. Chcę by publiczność dostawała produkty najwyższej klasy pod każdym względem i wracała do nas z radością. Bo Teatr powinien być miejscem za którym się tęskni! - podkreśla emocjonalnie.

Dodając z wielką szczerością: Lubię mój zawód również za to, że mogę robić na scenie rzeczy, na które nigdy nie odważyłabym się w życiu!



Andrzej Piątek
Dziennik Teatralny Rzeszów
10 października 2019