Berliński dworzec

Tę książkę czytało się w liceum z wypiekami na twarzy. Nie bardzo dziś rozumiem, co nas w niej ekscytowało - pewnie sensacyjny temat, podany w atrakcyjny, reportażowy sposób. W świecie, w którym nie istniały tabloidy, a o pewnych sprawach raczej się nie pisało, opowieść o nieletnich heroinistach działała na wyobraźnię. Miała też walor edukacyjny, bo - jak mi się wydaje - jej lektura odwiodła wielu młodych ludzi od chęci eksperymentowania, gdyż obrzydliwe opisy narkotycznego głodu, fizjologicznych problemów pojawiających się w trakcie ciągów czy odtruć, mogły odstręczyć nawet najbardziej zainteresowanych tematem.

Gdy na afiszu Teatru Barakah pojawił się tytuł "My dzieci z dworca ZOO", byłam trochę zaskoczona. Nie tylko dlatego, że dawno już zapomniałam o książce Christiane F., ale też faktem, kogo mogą dziś poruszyć wspomnienia 13-letniej narkomanki sprzed 40 lat. Otóż po tłumie, jaki pojawił się przy ul. Paulińskiej 28, mogę wnioskować, że wiele osób. Tym bardziej, że przedstawienie w reżyserii Sebastiana Oberca uaktualnia temat, dzięki kilku prostym zabiegom przenoszącym go w nasze czasy. Przede wszystkim nikt tu nie posługuje się brudną strzykawką, która w środowisku narkomanów odeszła już dawno do lamusa. Bohaterowie spektaklu narkotyki przyjmują doustnie. Robią to zarówno w dyskotece Sound, która dzięki klubowej muzyce staje się bliższa naszym czasom, jak też na berlińskim dworcu, którego klimat został fantastycznie odtworzony.

Bowiem Teatr Barakah, jak żadna inna krakowska scena, świetnie się do tego nadaje. Nadgryzione zębem czasu kafelki po dawnej żydowskiej mykwie kojarzą się ze scenerią obskurnych tuneli, po których niczym zombi włóczą się naćpane dzieciaki. Wystarczyło tylko dobrze oświetlić kafle i scenografia była gotowa. Zresztą światło pełni tutaj ważną rolę, pokazując poszczególne fazy pogrążania się w nałogu głównej bohaterki. Christine grana przez Ewelinę Walczak raz odpływa w jasność osiągając stan euforii, by niebawem pogrążyć się w mroku bólu i upokorzenia, bez którego nie ma szansy zdobyć pieniędzy na kolejną działkę. Aktorka, podobnie jak partnerujący jej Marcel Parysek, są świetni zarówno w scenach odlotów, jak i w realistycznych momentach, kiedy np. kłócą się przed wyjściem chłopaka na dworzec, gdzie będzie się prostytuował. Zresztą Christine też zmierza do tego prostą drogą, czego efektem jest spotkanie z ubranym w perwersyjną maskę świni Maxem Jąkałą (Dawid Ogrodnik).

Do spektaklu mam tylko jedno zastrzeżenie, a konkretnie do piosenek, które od czasu do czasu wykonują na scenie aktorzy. Ich teksty trącą takim banałem, że powinny znaleźć się raczej w szkolnej antynarkotykowej ulotce niż w naprawdę mocnym, przejmującym przedstawieniu. Warto jednak zobaczyć ten spektakl, nawet kiedy ekscytację tematem narkomani ma się dawno za sobą.



Magda Huzarska-Szumiec
Polska Gazeta Krakowska
28 grudnia 2017