Bez paniki! To tylko sen
Czasem zdarza się, że elementy większej całości nie budzą żadnych słów krytyki, gdy są obserwowane osobno, razem jednak pozostawiają pewien specyficzny niedosyt, którego nie potrafimy na dobrą sprawę określić, ale ewidentnie tkwi w nas przekonanie, że to, co widzieliśmy przed chwilą, nie trafiło w nasz gust.Czy spektakl Wrocławskiego Teatru Współczesnego im. Witolda Wiercińskiego zdobył moje serce? Ten szczegół zostawię dla siebie. Czy warto pisać o fantazyjnej kawiarence, w której jawa i sen zlewają się w jedną cudowną i przerażającą zarazem rzeczywistość? A jakże. Zatem do dzieła.
Najbardziej pasjonującą i bez ustanku, ale też bez cienia znudzenia odkrywaną, zarówno na polu naukowym jak i artystycznym, istotą jest człowiek. W teatrze spotykamy to samo dążenie do zmaterializowania i zdemaskowania różnych niesamowitych zjawisk, do jakich zdolny potrafi być nasz umysł. Retrospekcje, mieszanie jawy z różnego rodzaju imaginacjami, często całkowicie abstrakcyjne senne wizje, przechodzące w mgnieniu oka z miłej fantazji w koszmar , których nawet dziś naukowcy nie potrafią wytłumaczyć, a które stanowią nieskończone źródło inspiracji, to tylko niektóre z motywów, jakie pojawiają się między innymi w sztukach widowiskowych.
„Café Panika” jest spektaklem, który łączy w sobie senne wyobrażenie pełne absurdu i wypełnionych piosenkami groteskowych scen, gdzie w gruncie rzeczy literalnie nieistotny jest sens rozmów, ważna jest natomiast sama ścieżka, jaką biegną wyimaginowane dialogi oraz sytuacje, przez które są one przeprowadzone.
Starsza kobieta, która wyraźnie postawiona jest w opozycji do pozostałych postaci i początkowo wydaje się być bohaterką istniejącą „na jawie”, nakreśla przed publicznością kształty wspomnień o miejscu, które prawdopodobnie niegdyś było jej bardzo bliskie. Jest nim nieduża kawiarenka, gdzie przez lata przychodziły te same osoby, traktując Café Panika jak swój drugi dom. Widz, który nie miał wcześniej do czynienia z lekturą tekstów Ronalda Topora, musi sam dotrzeć do źródła i, poznając poszczególne postaci pojawiające się w oddzielonych od siebie, fragmentarycznych scenach, zrozumieć, czym w istocie jest Café Panika. Spójrzmy więc, kto przychodzi do zanurzonej we śnie kawiarenki.
Stałym gościem jest podstarzały, nieudolny pisarz, który przy szklaneczce przezroczystego napoju próbuje opracować nowe dzieło, niemniej „popularne” od jego poprzednich pozycji książkowych. Nadmiernie eksponująca swoje wdzięki dama w średnim wieku natomiast ucieka do Café Panika przed mężem, poszukując bezustannie nowym wrażeń z pojawiającymi się w kawiarence mężczyznami. Poznajemy lekko zniewieściałego kelnera oraz zalotną kelnereczkę, która wyjątkowo sumiennie wykonuje swoją pracę, dbając o to, by gościom hotelowym nie zabrakło rozrywek.
To jednak nie koniec. Na scenie pojawia się również mężczyzna, który raz zdaje się być mężem kobiety w średnim wieku, innym razem widzowie mogą odnieść wrażenie, że jest jej kochankiem. Ostatnim bywalcem kawiarni jest gość hotelowy wielbiący pod niebiosa Marilyn Monroe.
Mimo frywolności oraz komiczności dialogów i poszczególnych scen należy zwrócić uwagę na to, iż ich wątek jest nie byle jaki, gdyż traktują one o miłości – również miłości niespełnionej i tragicznej – o namiętnościach i nieznośnych, nieuświadomionych przyzwyczajeniach człowieka. Poruszana jest też bardzo trudna kwestia, pojawia się bowiem motyw śmierci.
Przedstawienie jest rewią, kabaretem i groteską w jednym. Ma bawić, zadziwiać, bulwersować, ma też jednak swoim prześmiewczym tonem zmuszać do myślenia. Poszczególne scenki podsumowuje za każdym razem śpiew ukrytej za lustrzanym parawanem kobiety Jej strój i uczesanie stylizowane są na czasy przedwojenne, natomiast teksty wykonywanych przez nią utworów wprowadzają słodko-gorzką nutę, budzącą w widzu głębsze refleksje.
Bardzo interesujący jest przewrotny koniec spektaklu. Zastosowany zabieg, o którym w tej chwili pisać nie zamierzam, żeby nie wyjawić wszystkich tajemnic przedstawienia, jest ciekawą i zaskakującą pointą groteskowej całości. Mrożącą krew w żyłach – jak na sztukę paniczną opartą na tekstach Rolanda Topora przystało.
Mocną stroną spektaklu bez wątpienia jest ciekawa scenografia Michała Urbana oraz genialna muzyka Marka Bazeli. Wielkie gratulacje należą się wszystkim aktorom, którzy grali bardzo swobodnie. Nawet niewielkie niedociągnięcia były tak naturalne, że niemal niezauważalne. Winszuję talentu komentującej i pointującej songami Małgorzaty Stępień. Jej głos oraz to, co miała do wyśpiewania, było niezwykle przejmujące, dzięki czemu „paniczny” nastrój spektaklu mógł odbić się echem w duszy publiczności.
Adriana Cieciuch
Dziennik Teatralny Wrocław
4 lutego 2009