Bezwstydnie naga

Od pierwszych sekund spektaklu wiadomo, że będzie dobrze. Bardzo dobrze. Początkowa historia o magnolii widzianej z ostatniego piętra dziecięcego pokoju Fallaci i gorzka teza - ażeby zerwać kwiat, doświadczyć piękna, spełnić pragnienia czy zaspokoić głód, kobieta musi umrzeć - uzmysławiają nam, że rzecz będzie o Orianie prywatnie.

O tym, czego dotychczas o niej nie wiemy, o jej osobistych zachwytach i cenie jaką przyjdzie jej za nie zapłacić. Ewa Błaszczyk zaczyna świetnie i ani przez chwilę siedemdziesięciominutowego monodramu nic tego nie zmieni. Ciężko przedstawić opis sytuacji w taki sposób, by nie znużyć, by nie pogubić wątków i w końcu by zaciekawić. Prowadzi nas pomiędzy oszczędną scenografią (bo po cóż więcej przy takiej aktorce!), która będąc świadkiem i projekcją pewnych historii, głosów, ludzi i wydarzeń, ma za zadanie jej tylko nienachlanie pomagać.

Jedno z pierwszych słów Oriana Fallaci poświęca mężczyźnie swojego życia. Nie zaczyna od dziennikarstwa, które uczyniła swoim znakiem rozpoznawczym, nie mówi o wybitnych ludziach, z którymi rozmawiała, nie wspomina książek i nie wyraża niezadowolenia z polityczno-społecznych aspektów, których nastanie przewidziała. Tu o kobiecie świadczy mężczyzna. Przy wszystkich jej osiągnięciach, to zdaje się być najistotniejsze.

Fascynacja osobnikiem, z którym "trudno o większe pokrewieństwo dusz" zdaje się być całkowicie zrozumiała. Kobiecie musi imponować ktoś, kto prowokowanie śmierci uczynił sposobem na swoje życie. A gdy z ową śmiercią spotyka się twarzą w twarz, nie drgnie mu mięsień. Alekos - bo o nim mowa - przedstawiciel greckiego ruchu oporu, za którym nawet papież się ujął, ukazuje się w drobnych gestach Błaszczyk, jak w tym, gdy "rozgarnia gości". Aktorka pilnuje się w każdym ruchu i wypowiedzianym słowie Alekosa, jest przy tym niezwykle naturalna. Ma reżim nad sobą i nad postaciami, w które się wciela. Słowami "desperacko cię studiowałam" zaczyna się wielki pean na cześć Alekosa. Wszystko w nim było wyjątkowe i zasługiwało na uwagę. Nawet sposób, w jaki nalewał Orianie piwo. Rozmowa kochanków i naprzemienne odpowiedzi aktorki ukazują ich relację. Fallaci pyta jak zawsze celnie, bezpardonowo wystrzeliwuje się w najczulsze regiony, demaskując prawdę o przepytywanych. " Alekos, ty płaczesz?" W odpowiedzi męski głos oświadcza: " nie płaczę, ja się wzruszam". Pytając o to, kim dla niego jest człowiek, uzyskuje jedną z najpiękniejszych odpowiedzi, że człowieka widzi w niej. Wzruszająca to historia, zamieszkali na przedmieściach Florencji i nikt nie znał ich adresu.

Świetna jest Ewa Błaszczyk, nadaje tempo opowieści, bezbłędna w gestach ("układali się"). Jak dobrze, że to monodram, że gra sama. Że należy do grona tych aktorek, którą są w stanie tę formę uciągnąć, obronić a nawet przekonać, że to jedyna słuszna dla nich. Obejmuje się tak, jakby obejmował ją ukochany. Doskonale przedstawia zdarzenia, relacjonuje je z dziennikarską precyzją i dodaje komentarze odautorskie. Jest żywa, rzutka, waleczna i wulgarna, kiedy trzeba, piekło ma w ustach. Widzimy to w chwili przymusowego lądowania w Atenach już po śmierci Alekosa. Ewa Błaszczyk niepodzielnie rządzi na Scenie Malarnii wygłaszając najmniejsze choćby słowa - jak "tryumfalnie" lub "inteligencja" - z dbałością, niczym sama Fallaci. To je zbliża, niezależnie od tego, czy Błaszczyk jest Orianą czy też nie.

To historia kobiety wybitnej, charakternej, silnej, ale nade wszystko pozostającej i będącej kobietą właśnie. Jak sama twierdzi, gdyby Bóg istniał, mógłby być staruszką o siwych włosach albo piękną dziewczyną. Mówi o kobiecych spawach, o tym, że "zaczęła się" przez pomyłkę, że sama pochowała dwójkę dzieci. Przypomina, że wywiadami chciała obnażać cynizm i okrucieństwo rozmówców. Mówi o przyjaźni z Goldą Meir - premier Izraela. To fascynujące jak rozmowa dwojga kobiet może je do siebie zbliżyć, jeśli jest o czymś, jeśli prowadzą je dwie pasjonujące i oddane sprawie osoby.

Wspomina życie a raczej wegetację po śmierci Alekosa, zamknięcie się w domu niczym w celi jak on przedtem. Podąża jego śladami. Poświeciła mu książkę. Aktorka mruży oczy na znak ponownego kontaktu ze światem, po opuszczeniu domowego aresztu nałożonego na samą siebie. Dochodzą do głosu przypuszczenia, że ukochany zazdrości jej powrotu do życia. Opisuje zwijanie wełny w kłębek przez matkę. Zetknięcie z diagnozą, które powoduje, "że zaczęła się bardziej spieszyć". Pojawia się w niej bunt, gniew i prawdziwy krzyk na myśl o zmieniającym się świecie, który powraca taki sam jak przedtem. To jej walka z terroryzmem i terrorystami. Zapala się, mówiąc o wolności jako naszym pierwszym obowiązku. To właściwie ten moment, w tym monologu dostrzegamy po raz pierwszy znaną nam Orianę - waleczną, kontrowersyjną w sądach, bezwzględnie punktującą.

Wracamy do obrazu magnolii z początku spektaklu. Słyszymy nawoływanie: "wyciągnij rękę, zerwij kwiat". To duży błąd nie sięgać po to, czego się pragnie, nie realizować pasji, nie poddawać się emocjom nawet za cenę, jaką przyjdzie nam zapłacić. Mimo tego, że życie nie potrzebuje ani Fallaci, ani żadnego z nas, śmierć jawi się jej jako marnotrawstwo. Staje na drodze naszych przeżyć, doznań, doświadczeń. Przedstawienie to taśma prawdy Fallaci, ostatnia jaką nagrała. W upartym dążeniu do możliwości spotkań z najbardziej niedostępnymi osobami na świecie, odważnie ukazuje samą siebie. To brakujący element obrazu Oriany Fallaci. Dziś za sprawą wybitnej Ewy Błaszczyk staje przed nami pełnokrwista niczym garnitur, w którym występuje aktorka.



Sławomir Szczurek
e-teatr.pl
3 stycznia 2018