Białe tulipany, czarne dusze

,,Bóg mordu" Yasminy Rezy wymyka się jednoznacznym klasyfikacjom gatunkowym - pomimo elementów komediowych, słownych i sytuacyjnych dowcipów utwór zdecydowanie ciąży ku tragedii, o czym świadczy między innymi nie pozostawiające złudzeń zakończenie. Wszyscy bohaterowie ponoszą klęskę, każdy zdaje sobie sprawę z pułapki, w jaką złapało go życie. Zwyczajne zdarzenie, jakim jest bójka dwóch 11-latków stanie się pretekstem do odbycia niezwykłego, psychoanalitycznego seansu.

Daniel pobił szkolnego kolegę, 11-letniego Frederica. Bójka chłopców zaowocowała utratą dwóch przednich zębów jednego z dzieci. Rodziny spotykają się, by wyjaśnić sytuację i wypracować najefektywniejszą metodę postępowania. Przy wspólnym stole zasiadają dwa małżeństwa - państwo Reille, czyli sympatyczna, ubrana w różową garsonkę Anette (Ewa Sonnenburg), blondynka o pełnych kształtach zawodowo zajmująca się doradztwem w sprawach spadkowych i jej mąż Alain (Jacek Łuczak) - prawnik firmy produkującej leki, bezwzględny, pozbawiony skrupułów, uzależniony od swojego telefonu komórkowego szczur korporacyjny, a także rodzice ofiary, czyli Michel (Jan W. Poradowski) - sprzedawca okuć meblowych, garnków i miedzianych elementów wykończeniowych oraz jego żona Véronique (Masza Bogucka), kochająca sztukę i filozofię intelektualistka zaangażowania w pomoc dla ubogich mieszkańców Afryki. Ta drobna, ostrzyżona na krótko, ubrana w czarny uniform bohaterka przypominająca Sinéad O’Connor jest wizualnym przeciwieństwem Anette. Początkowo wydaje się, że ze spotkania racjonalnie myślących, dorosłych, wykształconych ludzi nie powinno wyniknąć nic nieprzewidywalnego, może co najwyżej paść parę uwag na temat niesforności dzieci i trudów ich wychowania. Okazuje się jednak, że drzemiące w bohaterach pokłady frustracji muszą znaleźć ujście, a skonfrontowanie obu par stanie się ku temu doskonałą okazją. Niespełnienie, małżeńskie niedopasowanie oraz świadomość zmarnowanego czasu przeradzają się w niebezpieczną, zbudowaną z negatywnych emocji bombę z opóźnionym zapłonem, która wybucha w najmniej oczekiwanym momencie. Ofiarami są wszyscy, którzy znaleźli się w jej zasięgu.

Przedstawienie oparte niemalże wyłącznie na dialogach wymaga przemyślanego poprowadzenia aktorów, na których spoczywa ciężar nieustannego „huśtania” emocjami, od których tekst Rezy aż kipi. Twórcom udało się utrzymać tempo wypowiadanych kwestii - przerzucanie się nimi przypomina odbijanie piłeczki, która w niczyich rękach nie może pozostać dłużej, niż parę sekund. Bohaterowie nieustannie zmieniają front, łączą się w pary przeciwników - czasem rozmowa przypomina walkę płci, by chwilę potem przekształcić się w starcie dwóch wojujących ze sobą rodzin. Spotkanie obnaża najgłębiej skrywane sekrety - ukazuje małżeństwo jako grę pozorów, w której jedna strona zawsze pełni rolę kata, druga ofiary; pokazuje, że okoliczności mogą skłonić człowieka do zachowań, których by się po sobie nie spodziewał. Dochodzi nawet do aktów autoagresji, ciało Anette buntuje się przeciwko temu, czemu nie jest w stanie sprostać umysł. Sytuacja z minuty na minutę staje się coraz trudniejsza, każdemu z bohaterów coraz mniej zależy na zachowaniu politycznej poprawności. Wzmacniana alkoholem szczerość sprawia, że Michel wyznaje, iż jego „impregnowana na błędy” małżonka wyzwala w nim mroczne instynkty, natomiast doprowadzona do ostateczności Anette wyrywa swojemu mężowi telefon i topi go w wazonie pełnym białych tulipanów. Widzowie nie doczekają się jednak cudownej przemiany bohaterów, nie będą świadkami historii, w której dobro zwycięża, a ludzie stają się lepsi. Tu każdy przegrywa z samym sobą, nie jest w stanie pogodzić się z tym, czym uczyniły go jego własne wybory. Mieszkanie gospodarzy zamienia się w pobojowisko, na którym spoczywają ciała rozgoryczonych, pełnych wewnętrznych sprzeczności ofiar.

Yasmina Reza z wykształcenia jest socjologiem, jej oko jest niezwykle czułym narzędziem obserwacji ludzkich zachowań. Katarzynie Kalwat, studentce Wydziału Reżyserii Akademii Teatralnej w Warszawie, udało się osiągnąć cel dzięki wierności tekstowi wybitnej współczesnej francuskiej dramatopisarki oraz umiejętnemu porozkładaniu akcentów. Aktorzy zaprezentowali siłę gry zespołowej kreując równorzędne role różniących się od siebie postaci. Statyczna, niezwykle oszczędna scenografia (parę krzeseł, stół oraz leżące na proscenium naczynie z wodą, w którym zanurzone zostały białe tulipany) jasno daje do zrozumienia, że nie warstwa wizualna, lecz słowo jest najważniejszym tworzywem przedstawienia. Dialogi, będące nośnikami wyjątkowo silnych emocji, niejednokrotnie wspomagane są przez znaczące, zapadające w pamięć, metaforyczne gesty - moment, w którym Alain stara się pozbierać i na powrót ułożyć w bukiet połamane tulipany, czy scena, w której Anette nakłada na swoją twarz maskę z białego pudru to przejmujące chwile obnażające bezsilność postaci. Choć żaden z bohaterów nie jest święty, każdy z nich wywołuje w nas współczucie. I strach przez konsekwencjami popełnionych błędów, które mogą się ujawnić w chwili, gdy jesteśmy najmniej na to przygotowani.



Olga Ptak
Dziennik Teatralny Łódź
17 stycznia 2011
Spektakle
Bóg mordu