Białostocki „Dyptyk Wielkanocny" jako przeżycie metafizyczne
Warto wybrać się 1, 2 lub 5 kwietnia 2023 roku do Opery i Filharmonii Podlaskiej w Białymstoku na „Dyptyk Wielkanocny" w reżyserii Michała Znanieckiego. Premiera odbyła się 3 marca. Dyrektor teatru Violetta Bielecka zaproponowała nieoczywiste połączenie oratorium Pawła Łukaszewskiego „Via Crucis" (Droga Krzyżowa) z „Rycerskością wieśniaczą" Pietra Mascagniego. Powstał spektakl intrygujący, zaskakujący i świetnie wpisujący się w okres wielkopostnej zadumy nad człowiekiem i Bogiem.Tradycja wykonawcza przyzwyczaiła nas do łączenia „Pajaców" Ruggiera Leoncavalla z operą Mascagniego podczas jednego wieczoru. Leoncavallo był zafascynowany twórczością Wagnera , a poźniej bez powodzenia rywalizował z Puccinim. Jego „Pajace" osiągnęły wielki sukces już na premierze w 1892 roku w Mediolanie i wpisały się w nowy werystyczny styl. Mascagni wystawił „Rycerskość wieśniaczą" w Rzymie dwa lata wcześniej.
W obu operach jest wiejska sceneria i są intermezza. Muzyka Mascagniego jednak wydaje się dojrzalsza i ciekawsza. Mimo iż często pisze się o weryzmie jego opery, sam kompozytor stwierdził po latach, że weryzm zabija muzykę. Realizm w jego dziele jest złudny, ponieważ można tu odnaleźć sielankowo-romantyczne akcenty, nie ma ambicji do odwzorowania folkloru w muzyce i treści. Dlatego dzieło Mascagniego, wyrwane z tradycyjnego połączenia z „Pajacami", może być jeszcze lepiej odebrane jako uniwersalna opowieść o ludzkich namiętnościach, miłości, zazdrości, zdradzie i zbrodni.
Warto zwrócić uwagę także na rozbudowane partie chóralne, które są tu niezwykle piękne i zostały zaśpiewane perfekcyjnie przez chór przygotowany przez Violettę Bielecką. Pieczę muzyczną nad spektaklem miał wybitny włoski dyrygent Massimiliano Caldi, którego pamiętam jeszcze z czasów jego pracy w Filharmonii Śląskiej. Spektakularnie wygrał Międzynarodowy Konkurs Dyrygentów im. Grzegorza Fitelberga w Katowicach w 1999 roku. Występował w wielu krajach Europy, Azji i obu Ameryk. Według mnie powinien częściej mieć możliwość dyrygowania spektaklami operowymi. Pamiętam, jak w Filharmonii Podkarpackiej w Rzeszowie realizowałem razem z maestro widowisko muzyczne „Wiedeń moich marzeń". Przekazywał bardzo konkretne i precyzyjne uwagi zarówno śpiewakom, jak i orkiestrze, więc świetnie się współpracowało i udało się osiągnąć zamierzony efekt.
Białostockie zestawienie XIX-wiecznej opery ze współczesnym dziełem religijnym okazało się odkrywcze. Paweł Łukaszewski użył łacińskiego tekstu z Nowego Testramentu oraz starotestamentowej Księgi Izajasza. W orkiestrze można usłyszeć okaryny (gdy Jezus umiera na krzyżu), dzwonki mszalne i organy (w XV stacji – Zmartwychwstanie). Kompozytor wprowadził również drobne cytaty polskich pieśni wielkopostnych i wykorzystał fragment kolędy „Jezus malusieńki". Nawiązał do tradycji muzyki okresu średniowiecza, renesansu i baroku, a także do nabożeństw Drogi Krzyżowej i sacra rappresentazione. Jego „Droga Krzyżowa" została tu zaprezentowana nie jako oratorium, lecz – misterium, zgodnie z wolą kompozytora. Misterium Męki Pańskiej jako dzieło o cierpieniu Człowieka-Boga niesie z sobą tajemnicę i metaforę.
„Droga Krzyżowa", prawykonana w Filharmonii Białostockiej w 2002 roku, tym razem została zaprezentowana w niezwykle oryginalny sposób od strony teatralnej. Przede wszystkim zwraca uwagę wspaniała scenografia, którą zaprojektował Luigi Scoglio. Mamy pokazane stacje męki Pańskiej, nawiązujące do tradycji mansjonów w misteriach średniowiecznych. Są tu drewniane wiejskie wozy, które pełnią funkcję małych ruchomych scen, prowadzonych przez wiernych. W średniowieczu zwykle mansjony były umieszczane w różnych miejscach jakiejś przestrzeni, a publiczność przechodziła od jednej do drugiej sceny, na których prezentowana była akcja. Natomiast w Operze i Filharmonii Podlaskiej publiczność siedzi na widowni, a mansjony zmieniają swoje miejsce.
Dzieło Łukaszewskiego jest wyjątkowo piękne i ma wspaniałą, wręcz idealną konstrukcję. Jest rodzajem modlitwy. Motyw, śpiewany przez chór pod koniec każdej stacji („Któryś za nas cierpiał rany, / Jezu Chryste, zmiłuj się nad nami"), jest jak fraza wypowiadana po dziesiątce różańca: „Chwała Ojcu, i Synowi, i Duchowi Świętemu...". Pomysł z tiulem w funkcji półprzezroczystej kurtyny sprawia, że to, co obserwujemy na scenie, jest metaforyczne, jakby nie z tego świata. Rzeźby, które zostały zrealizowane do spektaklu, są nieoczywiste. Na przykład twarz Chrystusa nie jest cała, lecz można odnieść wrażenie, że prawa jej część została oderwana (bez policzka, oka i części czoła). Jest to wstrząsający widok ciała, które się rozkłada i zamienia się w proch. Podczas kolejnych stacji (drugiego i trzeciego upadku) są dodawane kolejne twarze Chrystusa. Następuje zwielokrotnienie cierpienia, a kolejne twarze mogą w pewnym sensie pokazywać, że cierpiał za innych, aby wymazać ich ciężkie grzechy. To przedstawienie porusza, ponieważ widzimy w nim różne aspekty cierpienia i potworności. To właśnie człowiek potrafi wyrządzić najwięcej krzywd innym ludziom, zwierzętom i naturze. Chrystus zamiast wody dostał ocet, był bity do krwi i miał włożoną na głowę koronę cierniową, sprawiającą mu wielki ból. W widzu budzi się empatia i przeżycie metafizyczne, prowadzące do katharsis (oczyszczenia w wyniku wzbudzenia uczucia litości i trwogi), które jest jedną z naczelnych funkcji sztuki. Teatr narodził się w starożytnej Grecji z misteriów religijnych. Pokazywał historie dotyczące świata nadprzyrodzonego i ludzi. Na białostockiej scenie powróciła więc ta wspaniała teatralna tradycja.
Na początku spektaklu mamy przedstawioną sytuację, która miała według reżysera połączyć dwie części widowiska teatralnego. „Via Crucis" jest dziełem wyjątkowym i zaczyna się bardzo mocno. Natomiast chodzenie Małgorzaty Walewskiej po proscenium i bicie mężczyzn po plecach długim szalem z niebieskiego („boskiego") płótna, może jedynie wywołać zdziwienie. Kobieta rozdaje innym szale, aby się nimi owinęli. W tym czasie orkiestra się stroi. Gdy przychodzi dyrygent, kobieta wymachuje do niego, dając mu znak, że ma zacząć. Nie widzę w tym żartu, tylko dziwaczny zamysł.
Znaniecki wciągnął tu Małgorzatę Walewską (w drugiej obsadzie Renatę Dobosz) oraz kilkoro innych śpiewaków i aktorów do jarmarcznej sytuacji. Miałem wrażenie, że reżyser dał tu możliwość improwizacji, co nie przyniosło odpowiedniego scenicznego efektu. Zachowania są zbyt dosłowne. Za chwilę sytuacja nieco się wyjaśni, ponieważ osoby przeganiane na proscenium wcielają się w role Narratora (Ryszard Doliński), Piłata (Nazarii Kachala), Ewangelisty (Jan Jakub Monowid) i Jezusa (Mariusz Godlewski). Jednak niezwykła powaga i głębia utworu Łukaszewskiego nie poddała się zamysłowi reżysera. Nie ma tu szansy na to, aby przerwać ciąg Drogi Krzyżowej jakimś interludium. Nie jest więc do końca jasne, że to ludzie na sycylijskiej wsi ją organizują i prezentują. Chór został wystrojony elegancko w czarne stroje i błyszczące ozdoby, łańcuchy. Jedynie drewniane mansjony przypominają wiejskie wozy. Reszta jest metaforą, wyrwaną z kontekstu realności. Duże wrażenie robiły artystki baletu jako płaczki, wykonujące ruchy i gesty, jakby ich ciała były w konwulsjach (choreografia Ingi Pilchowskiej). Nie chcę zdradzać finału „Via Crucis", który jest wstrząsający i znakomicie pokazuje dynamikę pomiędzy światem metafizycznym, boskim, a ziemią i czyśćcem czy piekłem. Finał wiąże się dla mnie z katharsis, oczyszczeniem i – jak chciał kompozytor – zmartwychwstaniem.
Druga część spektaklu czyli opera „Cavaleria rusticana" Pietra Mascagniego rozpoczyna się od tego, że Mamma Lucia (Małgorzata Walewska) okłada znowu niebieskim szalem mężczyzn znajdujących się przy stołach lub kogoś śpiącego na stole. Sprawia wrażenie, że jest osobą, która chce być najważniejsza we wsi, więc zamierza decydować o wszystkim. Podobno jest to stereotypowy obraz sycylijskiej matki. Mnie przypominała mit śląskiej żony i matki, która chce być w domu najważniejsza i układać wszystko według swojego scenariusza, aby zapanował matriarchat. Lucia pokazuje mężczyznom, co i gdzie mają umieścić albo przestawić. Trwają przygotowania do świątecznej uroczystości. Jest Niedziela Wielkanocna.
Reżyser trochę wpadł w pułapkę własnej konsekwencji. Z jednej strony pokazał nam, że postacie z pierwszego i drugiego aktu spektaklu są te same. Wszyscy są mieszkańcami sycylijskiej wsi, którzy w pierwszej części odgrywali w Wielki Piątek Misterium Męki Pańskiej, a teraz przeżywają święto Wielkiej Nocy. A przecież potężny chór był ubrany zbyt elegancko jak na wiejską inscenizację. Zaskakujące i może trochę szokujące jest pokazanie na początku spektaklu pary kochanków w głębi sceny. Za chwilę dowiemy się, że to Turiddu (Nazarii Kachala) ze swoją kochanką Lolą (Moniką Ziółkowską). Leżą przykryci prześcieradłem – niebieskim płótnem, tym samym, które było ważnym dopełnieniem strojów osób uczestniczących w misterium. A zatem jest to zbezczeszczenie symbolu czystości. Widzimy też anioła. Reżyser wprowadził nową postać do spektaklu i nazwał ją Bratem Turiddu. Jest to kontratenor (Jan Jakub Monowid), który w „Via Crucis" pięknie zaśpiewał partię Ewangelisty. Teraz to on odkrywa grzech ciężki swojego brata i cudzołożnicy – Loli. Pikanterii tej scenie dodaje to, że rozgrywa się jakby za kościelnymi ławami i przy konfesjonale. To również ironiczny komentarz do sytuacji, gdy przed Wielkanocą wierni licznie przychodzą po to, aby otrzymać w kościele rozgrzeszenie, po czym za chwilę popełniają te same albo inne ciężkie grzechy.
Brat Turiddu jest rozgoryczony, zdejmuje skrzydła, zwija się jak embrion i kładzie się z przodu sceny. To dobry dramatyczny element. Po obu stronach w tle sceny są wielkie rzeźby przedstawiające trupie czaszki. Jest to również element spajający pierwszy akt z drugim. Z tych czaszek wypełzają upadłe anioły. Dobro miesza się ze złem, miejsce sakralne jest skalane ludzkimi grzechami. Trupie czaszki przypominają nam popularne w średniowieczu i później w klasztorach kontemplacyjnych hasło „memento mori" (pamiętaj o śmierci). Można powiedzieć, że Michał Znaniecki pokazuje nam świat, który wypadł z ram: w pierwszej części z powodu skazania na bolesną mękę i okrutną śmierć Jezusa, a w drugiej – z powodu ciężkiego grzechu cudzołóstwa i zbrodni, jaka się dokona w Niedzielę Wielkanocną. Sacrum zderzone zostało z profanum.
„Rycerskość wieśniacza" pokazuje różne aspekty człowieczeństwa. Odbiorca ma współodczuwać przede wszystkim z Santuzzą (Iryną Zhytynską), która jest zdecydowanie najważniejszą bohaterką tego spektaklu. To ona cierpi najmocniej, jest najbardziej upokorzona. Pokazuje, że dla miłości jest gotowa poświęcić wszystko. Klęka przed ukochanym Turiddu i poniża się przed nim, błagając o miłość. On pozostaje na to nieczuły. Santuzza próbuje wcześniej przekonać Lucię, że jej miłość jest wielka. Lucia w tym przedstawieniu jest wyjątkowo nieczuła. Pokazuje, że te wyznania jej nie obchodzą, choć w pewnym momencie zaczyna trochę interesować się losem dziewczyny, która wyznaje, że jest w ciąży. Nie jest jednak jej życzliwa. Od strony aktorskiej Zhytynska stworzyła wspaniałą, przekonującą postać. Podczas premiery była jednak przeziębiona, jak się później dowiedziałem, więc w jej głosie nie dało się uzyskać pełnego, pięknego brzmienia.
Scenografia Luigiego Scoglio w pierwszym akcie jest bardzo dopracowana. W drugim już nie jest tak wspaniale. Nie podobały mi się krzesła zagracające środek sceny, choć w pewnych momentach zostały funkcjonalnie wykorzystane. Kiedy na środek są wprowadzone stoły nakryte białymi obrusami i ma się rozpocząć biesiada, krzesła się przydają. Wcześniej służą też podkreśleniu emocji wściekłego Turiddu, rzucającego nimi. Sycylijska sceneria została podkreślona przez kiczowate konstrukcje z kolorowymi żarówkami, zapalane podczas wiejskiej biesiady. Natomiast białe obrusy kojarzą mi się bardziej z polskimi weselami. Wyzywająca Lola ma czerwoną opiętą bluzkę i czarną spódnicę z rozcięciem z boku. Jest w tym spektaklu kusicielką. Zostało pokazane jej publiczne upokorzenie przez męża, który dowiedział się o cudzołóstwie. Zarówno Turiddu, jak i Alfio (Mariusz Godlewski) są silnymi mężczyznami, działającymi w stylu włoskich mafiozów. Są butni, zadziorni i potrafią walczyć do końca, nie bojąc się śmierci.
Warto zwrócić jeszcze uwagę na tajemniczy krąg, który reżyser wraz ze scenografem wymyślił i umieścił w centralnym punkcie sceny. Kojarzy się trochę z cyrkową areną, na której rozgrywa się akcja. Są tu atrakcyjne występy tancerek, po czym dochodzi do dramatu. A czy ludzkie życie często nie jest taką areną? Scenografia w tle przypomina fasadę kościoła, nawiązującą do stylu Antonia Gaudiego, z multimedialną projekcją autorstwa Karoliny Jacewicz. Są wyświetlane między innymi obrazy z witrażami, w pewnym momencie przypominającymi koło fortuny. Podczas intermezza fasada odwraca się na scenie obrotowej i widzimy chór w czarnych strojach, ze świecami. Powaga tej sceny jest wyjątkowo przejmująca i zderzona ironicznie z łagodną, miłą w brzmieniu muzyką. Santuzza, po upokorzeniu przez ukochanego, siedzi na krześle zupełnie załamana i jest pocieszana przez brata Turiddu.
Znakomicie śpiewał Mariusz Godlewski, stworzył też postać Alfia wyjątkowo klarownie i przekonująco. Więcej działań miał oczywiście jako Turiddu Ukrainiec Nazarii Kachala, który śpiewał szeroko, wyraziście i czysto. Jego głos był „mięsisty". Warto pochwalić również Małgorzatę Walewską za wspaniałą technikę wokalną oraz Monikę Ziółkowską za precyzję wykonawczą w partii Loli. Wspaniale brzmiał chór, przygotowany przez dyrektor Opery i Filharmonii Podlaskiej Violettę Bielecką. Znakomicie dyrygował wspomniany już Włoch Massimiliano Caldi. Przygotował orkiestrę perfekcyjnie do zagrania dzieła „Via Crucis", a z muzyki Mascagniego wydobył całe piękno, melodyjność i dramatyzm.
Reżyserowi i solistom udało się szczerze pokazać tragedię ludzką. Warto pochwalić także solistów: Narratora/Proboszcza (Ryszarda Dolińskiego), Piłata (Nazariego Kachalę), Ewangelisty (Jana Jakuba Monowida) i Jezusa (Mariusza Godlewskiego) za wykonanie dzieła Łukaszewskiego. Wyszedłem ze spektaklu poruszony i przekonany, że na pewno warto zarekomendować melomanom „Dyptyk wielkanocny". W kwietniowych spektaklach wystąpią: Iga Caban (Santuzza), Małgorzata Walewska (Lucia), Joanna Motulewicz (Lola), Nazarii Kachala i Rafał Bartmiński (Turiddu), Tomasz Rak (Alfio), Michał Sławecki i Jan Jakub Monowid (Brat Turiddu) oraz Piotr Półtorak i Ryszard Doliński (Proboszcz). Mam nadzieję, że spektakl zostanie wznowiony w następnym sezonie.
Ucieszyło mnie, że zobaczyłem przedstawienie, które nie powiela schematów i robi silne wrażenie.
Krzysztof Korwin-Piotrowski
Dziennik Teatralny
30 marca 2023