Blagonow

"Rosyjski Don Juan" - takie określenie zyskał protagonista pierwszego z dramatów Czechowa. Akcja "Płatonowa" osadza się na postaci tytułowego Michaiła, którego los ostatecznie splata się z kilkoma kobietami. Sztuka pełna jest dłużyzn, rozwleczonych dialogów, wydaje się być ledwie wprawką przed przyszłymi arcydziełami. Wydana w roku 1923 jako "Bezotcowszczina", później grana była jako "Sztuka bez tytułu". Wyróżnia się na tle pozostałych dramatów mistrza z Taganrogu: więcej w niej ironii, groteski aniżeli czysto psychologicznego studium z domieszką komedii.

Może to jest droga do inscenizacji "Płatonowa"? Odejście od naturalizmu? Sam Czechow nie przepadał podobno za inscenizacjami swoich sztuk w reżyserii Stanisławskiego. W jednym z listów do Olgi Knipper pisał nawet: "Dlaczego na afiszach ogłoszeniowych i w ogłoszeniach gazetowych sztukę moją tak uporczywie nazywają dramatem? Niemirowicz i Aleksiejew (), obaj ani razu nie przeczytali uważnie mojej sztuki. Wybacz, ale mogę Cię zapewnić". Nieprzypadkowo dramatem z 1881 roku zajął się Konstantin Bogomołow, znany z kontestatorskiego podejścia do klasyki. Kilka lat temu w Polsce pokazano jego "Leara. Komedię", przenoszącego akcję dramatu Szekspira do sowieckiej Rosji. W stołecznym Teatrze Narodowym pokazał adaptację "Lodu" według Sorokina, prezentującego wizję umierającego i wypranego z wszelkiej emocjonalności świata z Biblią w tle.

Krakowski spektakl jest utrzymany w podobnej estetyce. Twórcy skrócili tekst, wycięli kilka postaci (m.in. Marii Grekow, służby czy Marko). Dramat pozostaje jednak głównym punktem odniesienia. Scenografia Larisy Łomakiny wskazywałaby na czysty naturalizm. Dekoracje przedstawiają bowiem pokój, w którym znajdują się łóżko, lustro, szafa, stół i kilka innych mebli. Z drugiej strony podkreślona zostaje teatralność przestrzeni. Doskonale widoczne są podpórki trzymające ściany. Pralka wydaje się "wyrzucona" gdzieś obok reszty domowego uposażenia, jakby ktoś zapomniał ją tam umieścić.

Położenie akcentu na sztuczność scenicznych wydarzeń objawia się przede wszystkim w grze krakowskiego zespołu. Bogomołow wykonał znaczący zabieg - aktorki Starego wcielają się w role męskie, aktorzy - w żeńskie kreacje. I tak stateczna Anna ma twarz Adama Nawojczyka; nieporadnego Nikołaja ukazuje nam Anna Dymna; tytułową rolę odtwarza Anna Radwan-Gancarczyk i tak dalej. Nie zmieniają się jednak relacje między postaciami. Wykonawcy nie zmieniają nawet rodzajników (nieliczne pomyłki nie są raczej zamierzone). "Płatonow" nadal traktuje o ludziach, którzy popełnili - jak to określał Asnyk - "dobrowolne samobójstwo ducha".

Duchową i emocjonalną pustkę ma zapewne wyrażać całkowita beznamiętność, z jaką prowadzone są dialogi. Przez ponad trzy godziny na scenie nie dzieje się tak naprawdę nic. Bogomołow podąża twórczą metodą, którą część widzów może pamiętać ze wspominanego "Lodu": wszystko skupia się w deklamacjach aktorów. Paradoksalnie między głosami unikającymi grania emocjonalnymi sinusoidami tworzy się rodzaj pewnego napięcia. Duża w tym zasługa zespołu Starego, którego członkowie łatwo wchodzą ze sobą w interakcje.

Płatonow wchodzi coraz głębiej w bagno, które sam wyhodował - mimo posiadania żony i dziecka romansuje z Sonią (Zbigniew W. Kaleta); Tryleccy oddają się pijaństwu; Sergiej (Małgorzata Hajewska-Krzysztofik) okazuje się naiwniakiem i tchórzem; wszystko prowadzi zaś do śmierci protagonisty. Aktorzy wykonują skromne działania: Sergiusz przytula małżonkę, Kaleta powtarza swój charakterystyczny gest zakładania nogi na nogę, Nawojczyk uparcie zakrywa się swetrem. Wszystko to zebrane razem podkreśla sztuczność teatralnej sytuacji. Dojrzali panowie rozpuszczają włosy gestem młodych dziewczyn, kobiety próbują naśladować chamski pijacki bełkot. Płatonow umiera z czerwoną plamą na piersi, kiedy obok Sonia kroczy dumnie z pistoletem-zabawką. Wzniosłe słowa "Wypal mnie jak papierosa", brzmią jak z telenoweli. Grający tylko niekiedy podnoszą i wzmacniają głos - w momencie szczególnych kryzysów emocjonalnych swoich postaci. Notabene aktorzy zdają się mieć niezły ubaw, co widać na przykład w relacji duetu Nawojczyk-Radwan. Metoda aktorska dopełnia scenografię, a w dodatku raz na jakiś z tyłu sceny przelatuje... UFO (czy tylko mi przypomina ono samowar?).

"Ale o co chodzi", że zapytam za słowami pewnej piosenki. Czy Bogomołowowi chodzi tylko o sparodiowanie pewnej konwencji? A może jest to krytyka społeczna podszyta genderem? Lub na odwrót: wyśmianie mody na wszelkie tego rodzaju teorie? Trudno powiedzieć. Tak samo próżne byłoby doszukiwanie się tu dramatu metafizycznego z udziałem jakichś nadprzyrodzonych sił. Choć Bogomołow zdaje się dawać pewne sygnały, sięgając po specyficzne znaki: futrzany kombinezon Osipa (Ewa Kolasińska) czy elfiaste uszy Wiengerowicza (Ewa Kaim). Ten ostatni wypowie jeszcze w jednej ze scen radosny monolog zwycięstwa Łopachina z "Wiśniowego sadu". Czy reżyser chce powiedzieć: chcieliście Czechowa, to macie? Nic tu nie wiadomo. Słowa Płatonowa - "Jakie to wszystko wyświechtane, płaskie i nudne" - brzmią w takim momencie jak autokrytyka, tylko nie wiem, czy do końca zamierzona.

Czyli zdajemy się mierzyć z czystym postmodernizmem. W takich momentach zapala się jednak recenzencka lampka ostrzegawcza: e, to by było zbyt proste. A może to wszystko po prostu ma być jedną wielką prowokacją? Aktorzy zrobili dobrą robotę, chociaż można by zapytać po co. Drugą stronę każdej komedii tworzy wymiar tragiczny. W Krakowie potraktowali ją jako szablon, pewien materiał. I co, zostaje tylko "przerażająca pustka"? Mawiał Marcin Kabat - "Jeśli to jest ten ich ogień piekielny, to chyba ta smoła nie taka straszna". Co najwyżej letnia.



Szymon Spichalski
Teatr dla Was
21 kwietnia 2016
Spektakle
Płatonow