Błękitny dym, STUkrotny połów
Obfity połów to cud. Zdarza się rzadko.8 maja 2025 roku wypłynęłam na kameralne morze Teatru STU na „Błękitne krewetki" w reżyserii Krzysztofa Jasińskiego. I okazało się, że wyłowiłam nie tylko jublieusz – bo spektakl akurat był grany uroczyście po raz 60-ty, i nie tylko perłę wśród publiczności – obecnego tam Jacka Cygana, autora, ale nawet – samego papieża.
A wszystko zaczęło się w garderobie. Przestrzeni, która jest jak bezpieczna przystań – lub jak okręt, gdzie, jak pisał Szekspir – burza, pioruny i błyskawice. Zależy, kto się w niej zanurzy. A gdy jeszcze pojawi się tam prawdziwa pasja, czesząca jak Melpomene swoje włosy – możemy być pewni dymu. I to dymu o wielu barwach. Lecz cóż dym ten może znaczyć dla wiernego widza? Co przepowiadać zgromadzonym w teatralnej sali jak na placu, gdzie nie milkną szepty? Z czym nas pozostawiać? I co przez niego widać?
W tym przypadku, mimo szczelnie drzwi zamkniętych, mogłam podziwiać otwarcie dwa piękne kobiece okazy aktorskich głębin w ich naturalnym środowisku, z granym Hamletem w tle. Garderoba była przede mną otwarta jak muszla, z której wyłaniały się dwie syreny, Gertruda (Beata Rybotycka) i Ofelia (Weronika Krystek), śpiewające jak morskie ptaki. Jakby śpiew był dla nich jak oddech. Gdzie ukryły swe skrzela? Czy w fałdach rozwieszonych sukni? Czy za lustrem, które odbija ich nieśmiertelność? Czy w jednej z szuflad, wyciąganych jak zakurzone wspomnienie? Czy też mają je skrzętnie ukryte – pod sercem?
Naturalnie oczarowały tych, którzy przybyli – uwodziły swoim wdziękiem, płynnością zmieniających się melodii, nieskończonym bogactwem teatralnych historii – bo w teatrze swojego serca spędziły więcej niż tysiąc i jedną noc.
Są jak kameleony. Mogą być młode i niewinne, naiwne i ufne, zbuntowane i wrażliwe. Mogą mieć duszę skórzaną, duszę z gitarą lub – wyrafinowaną, malowaną, wyperfumowaną. Mogą roztaczać aurę diwy lub w mgnieniu oka przeistoczyć się w karykaturalną staruszkę. Ich repertuar obejmuje wszelkie komedie i tragedie ludzkie. I o nich mogą śpiewać wszystkim rozbitkom, którzy łakną i pragną tego czaru.
A też prawdą jest, że kiedy na scenie rasowa aktorka czuje się jak ryba w wodzie, nie wyprowadzą jej z równowagi nawet upływające jej z pamięci słowa – bo ona sama jest melodią. I żeby płynąć, i porywać zasłuchanych – nie potrzebuje słów tak dokładnie odmierzonych. Pluśnie tylko lekko syrenim ogonem, pokryje swoje oblicze zarumienioną łuską i roześmieje się perliście. A też chwila, w której się z tym odsłoni, okaże się dla wszystkich bezcenna i brzemienna.
Bowiem w tym samym momencie, na klasycznej rzymskiej scenie, dzieją się oto wielkie rzeczy. I wtedy, korzystając z tej okazji, przemówił sam autor, wydobywając z siebie słowa jak ze skrzyni skarbów, Jacek Cygan:
- To może teraz powiem to, o czym wszyscy myślą: MAMY PAPIEŻA.
Padło pytanie, czy jest biały.
W tym STUkrotnym świetle – bardzo możliwe, że okaże się błękitny.
Rzadki okaz.
Cud.
Aleksandra Szablewska
Dziennik Teatralny Górny Śląsk
27 maja 2025