Bo wszyscy jesteśmy Odyseuszami

Pokaz sztucznych ogni, walka z żywiołami, latająca w powietrzu żywność
i niemalże latający aktorzy. Niemiecka grupa "Theater Titanick" przeniosła widzów
w mitologiczny świat starożytnej Grecji. Ten aktualny i widowiskowy spektakl wywarł na nas bardzo pozytywne wrażenie. Niemieccy aktorzy dostarczyli nam wiele rozrywki i niezapomnianych wrażeń.


„Odyssee” - tak brzmi tytuł plenerowego performance’u, w którym miałam okazję uczestniczyć późnym wieczorem. Przesłanie i treść utworu doskonale komponowały się z tytułem. Tematem spektaklu była współczesna tułaczka Odyseusza i jego załogi w kierunku upragnionej Itaki. W tym wypadku rolę Odyseusza przyjął reżyser, a załogą była cała ekipa teatralna.  

Widowisko nie niesie ze sobą żadnych głębszych przekazów. Można stwierdzić, że każdy z nas jest Odyseuszem, który brnie przez życie ku swym celom i walczy na swej drodze z problemami, przeciwnościami, złośliwościami, zarówno ze zjawiskami naturalnymi, jak i paranormalnymi.

„Odyssee” to przede wszystkim performance – widowisko, show, popis przed szczecińską publicznością. Choć momentami elementy destrukcyjne, chaos i „narzucający się” ostatnio w teatrze brutalizm wydawały mi się zbyt natężone, to, mimo wszystko, spektakl oceniam bardzo pozytywnie i przyznaję, że wspaniale się bawiłam.

Od pierwszych scen aktorzy igrali sobie z publicznością, próbując zataić informację, czy mamy ich obserwować już jako postaci, czy jeszcze jako aktorów przygotowujących się do roli. Taka konwencja - teatru w teatrze - była podtrzymywana do końca. Treścią spektaklu była próba wystawienia przez aktorów spektaklu o powrocie Odyseusza z Troi. Jednak z biegiem kolejnych prób, aktorów spotykały przykre niespodzianki, podobnie jak podczas przygód Odyseusza. Początkowo ktoś się lekko uderzył, coś źle odmierzył, coś spadło, coś się rozprysło. Z biegiem czasu nasi aktorzy zaczynali mieć problemy w komunikacji między sobą, a wypadki były coraz to poważniejsze w skutkach. Jednak obserwujący wszystko z góry reżyser nie pozwolił upaść projektowi. Po krótkich przerwach ogłaszał powrót do gry. Jego celem było zrealizowanie spektaklu do końca, mimo wszystkich przeciwieństw losu i złych znaków tak, jak celem Odyseusza było dopłynięcie do Itaki.

Wraz z trwaniem spektaklu pomysły aktorów na ujęcie tych samych scen były coraz bardziej zaskakujące i odważne. Też konflikty między nimi zaostrzały się – przypuszczalnie tak jak w każdej załodze. Ich wypadki były wciąż coraz poważniejsze w skutkach – na przykład urwanie nogi jednej z bohaterek spowodowało jej wykrwawienie się i zgon. Mimo wszystko aktorzy musieli powracać do gry jeszcze i jeszcze i jeszcze. Ostatecznie despotyczny reżyser pozwolił ponieść śmierć całej ekipie, zyskał sobie także przychylność bogów. Dosłownie można stwierdzić, iż przyjął postawę „po trupach do celu”. Niestety cały jego statek spłonął. Reżyser pozostał bez swojej ekipy. Sam na sam z upragnionym celem – Itaką. Jednak pozostaje pytanie, czy był to faktycznie jego prawdziwy cel? Czy warto było aż tak igrać z losem, by doprowadzić za wszelką cenę spektakl do końca? Czy warto było poświęcić wszystkich aktorów dla jednego przedstawienia? Moralnie - prawdopodobnie nie, ale dla widowiska, przed jakim stanął widz – jak najbardziej!  

A było na co patrzeć. Wielka ciężarówka stanowiła dla widza istną puszkę Pandory. Znajdowało się w niej wszystko – zarówno scena, rekwizyty, aktorzy, jak i źródło wielu niepowodzeń załogi. Maszyna była też wielofunkcyjna. Wszystko w niej się ruszało, podnosiło, unosiło. Zaskakująca konstrukcja robiła wrażenie na widzu od początku do samego końca (początkowo nieoczekiwanie wjechała na scenę, rozpraszając i widzów i aktorów, by na koniec widowiskowo spłonąć). Grze aktorskiej towarzyszył ogrom rekwizytów. Na pewno wiele rozwiązań zostało ocenionych jako pomysłowe, innowacyjne i zaskakujące. Miejsca i czasu na nudę naprawdę nie było. Momentami sama nie wiedziałam, w którym kierunku mam kierować swój wzrok.

Ciągły ruch, mnóstwo efekciarstwa, ogrom zaskoczeń, trochę szoku. Aktorzy wspinali się po najróżniejszych elementach ciężarówki ku górze, przy pomocy dźwigu sprawiali wrażenie latających. Używając ognia i masek, sprawiali wrażenie tajemniczych, czarodziejskich. Każdy z nich pełnił dwie funkcje, grał w dwóch spektaklach. W powietrzu unosiła się część scenografii. Lało się mnóstwo wody, towarzyszył temu olbrzymi, sztucznie wywołany wiatr, było mnóstwo ognia, wybuchów i pokazów sztucznych ogni. Był też ogrom krwi, tryskający sedes, latające tuż nad widownią kiełbasy i warzywa. W całym tym przesyceniu środków, zapomniałam, że zrobiło mi się strasznie zimno.

„Odyssee” ,Münster–Lipsk 



Agnieszka Dobrzeniecka
Dziennik Teatralny Szczecin
27 kwietnia 2010