Bóg mordu utopił w butelce rumu miłosierdzie
Widząc teatralny afisz, na którym widnieje wiele znaczący napis "Bóg mordu" można pomyśleć, że sztuka ta będzie traktowała o surowym bogu, który szorstko postępuje ze swymi wyznawcami. Jahwe? Ares? Swaróg? Kimże on może być? I tu należy uciąć dywagacje. Tytułowy bóg jest bliżej, niż nam się zdaje. Jest w każdym z nas. Przerażające, ale jakże prawdziwe.Spektakl zaprezentowany na deskach zabrzańskiego Teatru Nowego przez zespół teatralny przybyły z krakowskiego Teatru im. J. Słowackiego jest potężną dawką intelektualnej rozrywki. Tekst dramatu wyszedł spod ręki Yasminy Rezy, współczesnej prozaiczki, scenarzystki oraz uznanej dramatopisarki. Początek jej owocnego związku z teatrem był związany z drogą aktorską. Znając tajniki gry aktorskiej wzniosła się na kolejny poziom artyzmu, obierając drogę dramatopisarki. Praktyka sceniczna wpłynęła na kształt tworzonych przez nią dzieł. Pasja socjologiczna autorki wniosła do tekstu dramatu realistyczne spojrzenie na współczesne społeczeństwo, w którym dominuje tendencja do rozpadu więzi społecznych. Teoria teorią a praktyka sceniczna swoje. Poruszony temat jest dziś znacznie nadużywany. Wyeksploatowany. Zbyt często ukazujemy negatywną stronę koegzystencji ludzkiej, zapominając o dobrych stronach życia. Spektakl stanowi katastroficzną wizję współczesnych związków, tworzonych przez ludzi żyjących razem, a jednak osobno. Całość ubarwiono przepychankami słownymi i olbrzymia gamą ironicznych komentarzy.
Zajmując miejsca na widowni oczy widzów taksującym wzrokiem omiatają nowoczesny, szklany stół, ginący pod stosami książek, wazony z dziesiątkami świeżych, krwistych tulipanów oraz oryginalne, krzesła, przypominające nieco kamienne posągi, wyobrażające barbarzyńskie bóstwa pogan. Scenografia, jaką stworzyła Hanna Sibilski ukazuje salon mieszczan: Veronique (Marta Waldera) i Michel’a (Rafał Dziwisz) Houllié, należących do inteligencji. Jednakże pełna spokoju atmosfera już po kilku minutach pozornie przyjacielskiej rozmowy zamienia się w walkę na słowa. Mieszczański dom zamienia się w pole bitwy. W ataku furii Véronique niszczy torebkę Annette (Marta Konarska), a ta będąca dotychczas przykładną żoną i pragnącą załagodzić spór matką rozrzuca tulipany po pokoju, rozrywając je na strzępy.
Reżyser Marek Gierszał ukazał ukryte wady ludzkie, które ujawniają się dopiero w ekstremalnych sytuacjach. Ideą regulującą stosunki sceniczne było zaprezentowanie katalogu typów osobniczych. Złośliwe dialogi i cięte riposty bohaterów mogą śmieszyć, lecz nie wszystkich. Na widowni znajdą się i tacy, którzy miast cieszyć się obcowaniem z wysoką sztuką, pogrążą się w rozmyślaniach o sobie i kondycji współczesnego człowieka. Sztuka „Bóg mordu” może nie zachwyca, lecz z pewnością inspiruje i zmusza do refleksji. Upostaciowiona idea unosząca się nad uczestnikami dramatu przemawia: „śmiej się póki możesz”, składając usta w ironicznym półuśmiechu.
Spektakl „Bóg mordu” ukazuje rzecz dziwną, a jakże życiową, gdyż akcja dramatyczna prowadzona od bójki dwóch jedenastolatków powoli przyspiesz, nabiera rumieńców, przeradzając się w paradę osobistych obnażeń. Bohaterowie raz po raz prezentują swoje najgorsze i do tej pory skrywane cechy. Akcja dynamizuje się, osiągając apogeum w momencie totalnej histerii i furii, która ogarnia bohaterów. Bal maskowy zwany życiem dobiegł końca. Wybiła północ i magia spowijająca sylwetki bohaterów prysła, odsłaniając szarą rzeczywistość. Wytworne damy zrzucają pancerzyki pozorów i wciskają się w skórę fanatycznych aktywistek i histeryczek, a dostojni panowie przybierają postawę zobojętniałego pesymisty- furiata. Maskarada skończona.
Bóg mordu drzemie w każdym z nas. Jego ciche podszepty słyszymy w sytuacji nadmiernego stresu, zmęczenia czy rywalizacji. Łaknące krwi bóstwo stymuluje społeczne zachowania stadne od zarania dziejów. Nie inaczej jest w sztuce wyreżyserowanej przez Monikę Strzępkę. Finałowa scena, zamykająca spektakl jest niezwykle wymowna. Jeden z bohaterów dramatu, Allain Reille (Marcin Kuźmiński), wygłasza pamiętne pytanie: „A co my właściwie wiemy?”, kwitujące cały spektakl. Co wiemy? Co wiemy o sobie samych? O najbliższych nam ludziach? Wszystko to, co dostępne poznaniu jest jedynie ułudą, grą pozorów. Wiemy tylko to, co inni zechcą nam wyjawić. Tych, którzy odsłaniają się nadmiernie wytykamy, piętnując znamieniem kapusia. Spektakl „Bóg mordu” w wykonaniu zespołu aktorskiego z krakowskiego Teatru J. Słowackiego można traktować jako apel do naszego ego, które powinno przeanalizować swoje postępowanie i pogrążyć się w chwilowej zadumie. Niektóre cechy są w nas wpisane, konstytutywne dla naszej osobowości. Są niczym stare drzewa, a jak wiadomo, tych się nie przesadza… Bóg mordu jest w nas, lecz można zagłuszyć jego wezwanie nieustanną pracą nad sobą oraz wybraniem trudnej, acz dobrej drogi wyznaczonej przez boga miłosierdzia.
"Bóg mordu” ukazuje mikroskalę osobistych tragedii ludzkich. Jednakże wnosi także iskrę nadziei, która pojawia się na scenie za sprawą „Ody do radości” śpiewanej przez dziecięcy chór, stanowiącej klamrę kompozycyjną, otwierającą i zmykającą spektakl.
Magdalena Mikrut-Majeranek
Dziennik Teatralny
20 października 2010