Bóg w kryzysie

W 2010 roku tragikomedia „Boże Mój!" była wystawiana w Tel Awiwie w Teatrze Cameri, gdzie została przerwana z powodu ataków skrajnej prawicy. Pojawia się pytanie: dlaczego? Co dzisiaj musi mieć w sobie sztuka, żeby potrafiła wzbudzić bunt? Nie chcemy zaakceptować tego, że Bóg patrząc na nasze czyny może załamywać ręce, podejrzewać się o depresję, a nawet – o zgrozo! – żałować, że w ogóle stworzył człowieka. Jeśli założymy, że kondycja Stwórcy jest w opłakanym stanie, psychoterapia zdaje się być całkowicie uzasadniona.

Autorka sztuki, Anat Gov, to izraelska dramatopisarka, która w 2012 roku przegrała walkę z rakiem. Sztuki, które tworzyła, opierała przede wszystkim na temacie relacji międzyludzkich. Co więc zrobiła, kiedy przyszło jej opisać Boga? Naturalnie, wsadziła go w ludzką skórę.

Ella (Maria Seweryn), czterdziestoletnia psychoterapeutka specjalizująca się w terapii dzieci z trudnościami w nauce, pewnego dnia otrzymuje bardzo dziwny telefon od zdesperowanego mężczyzny, który domaga się natychmiastowej pomocy. Jest w stanie zapłacić każde pieniądze, nawet nieszczęsne 400 złotych, byle kobieta zarezerwowała dla niego godzinę na kozetce. Elli jest to nie na rękę: chciała spędzić popołudnie ze swoim synem Liorem (Ignacy Liss), autystykiem. Po długich negocjacjach w końcu zgadza się spotkać z przyszłym pacjentem w swoim domu, po godzinach pracy. Początkowo bardziej niż problemy Pana B. (Krzysztof Pluskota) martwi ją brak deszczu i róże, które z tego powodu nie rozkwitają, jednak z czasem rozmowa z obcym mężczyzną (wyglądającym jak Marlon Brando z „Ojca chrzestnego" Francisa Forda Coppoli), który wie o niej o wiele więcej niż powinien, staje się najważniejszą dyskusją w jej życiu. Po chwili staje się jasne dlaczego Pan B. nie chce słyszeć o Hiobie, jak naprawdę wyglądało wyjście Izraelitów z Egiptu, po co mu Adam i dlaczego niekoniecznie przepada za Ewą. Ba, okazuje się, że nawet zatwardziała ateistka wierzy w nawrócenie i tak naprawdę nie chciałaby żyć w świecie, w którym Boga nie ma.

Aktorzy w trakcie spektaklu przechodzą od grania komediowego do minimalistycznego, realistycznego. Dzięki temu sztukę ogląda się lekko, mimo tego, że dotyka wzniosłych tematów. Zarówno Maria Seweryn, jak i Krzysztof Pluskota naprawdę dobrze odnajdują się w swoich rolach. Na szczególną uwagę zasługuje Ignacy Liss, który wiernie oddaje zachowanie dziecka z autyzmem. Jest to niemałe wyzwanie dla młodego aktora, który musi dysponować tylko swoim ciałem. Widz podąża za tokiem myślowym Elli, bohaterka staje się pośrednikiem pomiędzy publicznością a Panem B. i zadaje mu dokładnie takie pytania, które sami skonturowalibyśmy będąc na jej miejscu. Scenografia nie odciąga uwagi od dialogu pomiędzy postaciami, ważne stwierdzenia padające w ich rozmowie są podkreślane przez barwne światło Yanna Seweryna, co dodaje całej sztuce charakteru. Nie zabrakło również odrobiny magii: wykorzystanie kilku sztuczek iluzjonistycznych znacząco ożywiło spektakl, aż chciałoby się prosić o więcej.

W spektaklu wyreżyserowanym przez Andrzeja Seweryna nie ma źle obsadzonych ról ani złych rozwiązań. Sztuka nie szokuje formą, nie ma zmieniać naszych poglądów, rozdzierać naszej duszy na kawałki czy doprowadzać do katharsis. Nie jest również intelektualnym studium historii biblijnych ani przekrojem religijnej myśli filozoficznej. To pełna humoru, ciepła opowieść o trudnej relacji Boga i człowieka, próba określenia miejsca Stwórcy w dzisiejszym świecie i w ludzkich umysłach, która nie wyczerpuje tematu, ale zostawia widza z nutką nadziei. Wychodzimy z teatru z uczuciem spokoju, a owacje na stojąco pokazują, że chyba tego nam właśnie potrzeba.



Malwina Dutkiewicz
Dziennik Teatralny Warszawa
10 kwietnia 2019
Spektakle
Boże mój!
Portrety
Andrzej Seweryn