Butterfly wyszła na ulicę

Wiele tematów splotło się ze sobą podczas prezentacji "Madamy Butterfly" przy Pałacu Kultury i Nauki. Aleksandra Kurzak, która konsekwentnie rozszerza emploi, w Warszawie postanowiła zadebiutować w tak ważnej dla sopranów roli. Czy jednak mieliśmy do czynienia z wydarzeniem artystycznym czy medialnym, reklamowanym jako występ gwiazdorskiej pary Kurzak-Alagna? Do tego doszły ambicje dyrekcji Teatru Studio, by Warszawa dołączyła wreszcie do innych polskich miast i też zorganizowała plenerowe widowisko operowe. Intymny dramat muzyczny rozegrał się w najbardziej ruchliwym miejscu stolicy.

Ostateczny efekt okazał się wszakże zaskakująco ciekawy. Nie dało się, co prawda, zniwelować wszystkich wielkomiejskich hałasów, zwłaszcza odgłosów innej imprezy muzycznej dobiegających aż z terenu wokół Zamku Ujazdowskiego. Monumentalna bryła Pałacu stanowiła za to ciekawe tło scenograficzne dla "Madamy Butterfly", choć realizatorzy pozostali przy formule prezentacji pół-scenicznej. Bohaterowie Pucciniego prezentowali się na tle orkiestry Sinfonia Varsovia, chór Filharmonii Narodowej zajął miejsca po bokach. Akcja rozgrywała się na prowizorycznym proscenium, a główni protagoniści mieli pulpity i nuty, ale korzystali z nich dyskretnie. Z kolei odtwórcy ról drugoplanowych stworzyli wyraziste postaci bez takiego wsparcia. Najciekawiej zaprezentował się Karol Kozłowski - intrygujący, pozornie przymilny stręczyciel Góro. Łukasz Konieczny miał dobry epizod jako wujek Bonzo. Realizatorzy chętnie prezentowali na ogromnym ekranie zbliżenie twarzy Dionizego Wincentego Płaczkowskiego (książę Yamadori), a ładnie śpiewająca Monika Ledzion-Porczyńska była dość konwencjonalną aktorsko Suzuki.

Reżyseria bardziej bazowała na samodzielnych działaniach solistów niż na koncepcji Natalii Korczakowskiej. Kostiumy Marka Adamskiego nawiązywały do tradycyjnych ubiorów japońskich. Był to zatem przede wszystkim wieczór gwiazdorski trojga artystów. Andrzej Dobber pokazał Sharplessa jako pewnego siebie przedstawiciela amerykańskiej władzy, ale i jako człowieka pełnego moralnych wątpliwości. Roberto Alagna środkami wokalnymi obdarzył Pinkertona młodzieńczą naiwnością, a jednocześnie obnażył jego dwuznaczność. Pinkerton jest obecny na scenie zaledwie przez półtora aktu, ale francuskiemu artyście wystarczyło to, by nakreślić tak złożony portret.

Bardzo ciekawie ukazała postać tytułowej bohaterki Aleksandra Kurzak. Jej sopran liryczny świetnie pasował do początkowego wizerunku Cio-Cio-San - kruchej, delikatnej, naiwnej i bardzo dziewczęcej. Rozmowa z Sharplessem w drugim akcie spowodowała w niej przemianę, Butterfly stała się kobietą walczącą o swoje prawa i godność, a finałowe samobójstwo nie było aktem desperacji i poczucia klęski, ale dowodem heroizmu. Aleksandra Kurzak była naprawdę przejmująca, i nawet jeśli w momentach najwyższego tragizmu jej głos nie miał potężnej siły dramatycznej, umiejętnie stosowała piano, by wzmocnić skrajność emocji Butterfly. Ciekawe, jak ten sposób interpretacji sprawdzi się na dużej scenie teatralnej i bez nagłośnienia.

O grze orkiestry i pracy dyrygenta Marcella Mottadellego trudno coś powiedzieć, muzycy pozostawali bowiem na drugim planie brzmieniowym. Podobno z innych miejsc pięciotysięcznej widowni słychać ich było lepiej.



Jacek Marczyński
Ruch Muzyczny
14 sierpnia 2019
Spektakle
Madama Butterfly