By coś powiedzieć, trzeba mieć w sobie odwagę

Nie uważam, że widz, idąc do teatru powinien się przygotować teoretycznie do odbioru przedstawienia. Przychodzi i musi się spotkać z tym komunikatem, który stworzyliśmy, tak jak spotyka się z innym człowiekiem, z jakąś sprawą, która go w życiu spotyka. Przychodzi do teatru, siada w fotelu, a czwórka aktorów tworzy jakąś rzeczywistość. Jeśli ja wcześniej przeczytam utwór Zellera, zacznę czytać teksty filozoficzne na temat prawdy, to myślę, że to jest kompletne nieporozumienie.

Ze Zbigniewem Rybką, dyrektorem naczelnym i artystycznym Teatru Powszechnego im, Jana Kochanowskiego w Radomiu, reżyserem spektaklu „Prawda" rozmawia Paulina Aleksandra Grubek.

Paulina Aleksandra Grubek: Co skłoniło pana do wyreżyserowania na deskach Teatru Powszechnego współczesnej sztuki francuskiego autora Floriana Zellera „Prawda"?

Zbigniew Rybka: Powody, dla których postanowiłem wyreżyserować „Prawdę" były dwa:po pierwsze, jest to sztuka napisana dla aktorów. To wyjątkowy utwór, w którym kiepski, przeciętny, czZbigniew Rybka: Powody, dla których postanowiłem wyreżyserować „Prawdę" były średni aktor po prostu nie ma nic do powiedzenia. Drugi powód, pewnie podobny do tego, dla którego i Zeller napisał ten utwór – to temat. Chciałbym za pośrednictwem tego tekstu porozmawiać o nas, o nas etycznych, moralnych, rozpiętych między dobrem a złem, prawdą a kłamstwem, czyli o tym, jacy jesteśmy wobec siebie, wobec otoczenia. Robimy to przedstawienie nie po to, żeby rozdać cenzurki i powiedzieć: on jest dobry, a ona jest zła, albo: ona jest dobra, a on zły, a ja najlepszy, bo wiem, po której stronie leży dobro. Robimy je po to, żeby nauczyć nas dystansu do siebie i do otoczenia, żeby nauczyć nas pokory wobec życia. Pokory i powściągliwości, których często brakuje każdemu z nas. Trzeba zawsze pamiętać o tym, że aby dobrze funkcjonować i pozwolić innym funkcjonować, lepiej jest uzbroić się w pokorę i powściągliwość w ocenianiu innych i siebie. Tak się jednak jakoś dziwnie składa, że dla siebie zawsze mamy więcej pobłażania, prawda?

Na początku sztuki wydaje się jasne, co jest dobre, a co złe, później jednak sprawy się komplikują i już nic nie jest pewne.

Tak samo bywa w życiu. To jest właśnie problem naszego bohatera, w jego oczach świat jest czarno-biały, jednak okazuje się, że to nie jest jedyna istniejąca rzeczywistość. Każdy z nas tworzy własną rzeczywistość i te rzeczywistości się przenikają.

„Prawda" to sztuka o zdradzie, poszukiwaniu szczęścia, miłości, o samotności. Jakich innych sensów jeszcze się pan doszukał?

Będzie o tym mowa w spektaklu. To sztuka o tym, że w tłumie jesteśmy sami. Pomocą w uchronieniu się przed tą straszną siłą samotności może być odrobina dystansu, zrozumienia i to, od czego wszystko się zaczyna, czyli dobre relacje z samym sobą. To ode mnie zależy ten próg, jaki buduję wokół siebie, ograniczeń albo wolności – zawsze jest to ten sam próg.

Brzmi, jakby sztuka ta była skierowana do każdego człowieka. Tacy właśnie będą adresaci pańskiego spektaklu – wszyscy ludzie?

Tak właśnie jest, dla każdego bez ograniczeń wiekowych. To nie jest sztuka dla osób zdradzanych albo zdradzających. Mocną bazą tego przedstawienia jest farsa i komedia. My staramy się unikać tego kierunku, bardziej nam się podoba określenie „tragifarsa". W związku z tym ta sztuka w naszym ujęcia staje się bardziej realistyczna.

Dokonywał pan skrótów, przeniesień, dopisywał pan coś, dodawał?

Gdybym miał talent pisarski, sam pisałbym swoje utwory. Tak zwani „dekonstruktorzy" to w prostej definicji osoby pozbawione talentu pisarskiego. Zburzyć coś potrafi byle kto, natomiast, by stworzyć, trzeba mieć coś do powiedzenia. Powiedzieć tylko tyle, że nie podoba mi się to, co napisał ten, który umie to zrobić, jest banalnie proste i kompletnie mnie nie interesuje. Gdybym chciał dekonstruować utwór, znalazłbym taki, który jest już gotowy, który chcę robić. Skrótów praktycznie nie ma, one w mojej pracy pojawiają się wtedy, gdy tworzymy na scenie rzeczywistość, której nie trzeba opisywać dodatkowo słowami. Tam, gdzie słowa są niepotrzebne, pojawia się gest i wszystko to, co mieści się w słowie „aktorstwo".

Właśnie, aktorstwo. Czy miał pan problem z wyborem aktorów do swojego spektaklu?

W tym wypadku miałem fantastyczną szansę wybrania takich aktorów, którzy moim zdaniem powinni grać role w tym spektaklu. Widzę, że nie się pomyliłem i abstrahując od zależności administracyjnych, muszę powiedzieć, że mam wielką przyjemność pracy z nimi.

Scenografia będzie minimalistyczna?

Raczej tak. Na pewno bardzo skrótowa, a zarazem interesująca. Bardziej niż o scenografii, mówimy w tym wypadku o przestrzeni, jakiejś zabudowie. Ta zabudowa, która się pojawia, jest raczej symboliczna, znacząca, niedosłowna. Wiele razy zmienia swoje znaczenie, w zależności od kontekstu, w jakim się znajduje. To też powoduje, że nie opowiadamy konkretnej anegdoty, która dzieje się w określonym czasie i miejscu. To, o czym mówimy może się zdarzyć w moim otoczeniu, w pani otoczeniu, w każdym miejscu i o każdej porze.

A muzyka?

Muzyka dobierana będzie jedynie jako emocjonalny wypełniacz przestrzeni.

Co było dla pana najtrudniejsze w pracy nad tym spektaklem?

Trudno powiedzieć, ponieważ ta praca sprawia mi ogromną frajdę. Tworzenie przedstawienia jest budowaniem pewnej wypowiedzi i to jest najważniejsze, bo za to, co się mówi, bierze się odpowiedzialność. By coś powiedzieć, trzeba mieć w sobie odwagę. Dla mnie teatr jest sposobem porozumiewania się z otoczeniem. Właśnie tak mówimy ze swoimi widzami, ale i z sobą w ten sposób rozmawiamy, choćby dokonując wyborów albo decydując się na określony sens wypowiedzi.

Niektórzy reżyserzy podczas prób stosują pewne metody psychologizujące, np. wyciągają z aktorów ich osobiste doświadczenia, co ma wpłynąć na kształt spektaklu.

Jestem od tego jak najdalszy. Taki rodzaj pracy jest mi obcy. Myślę, że aby być aktorem, trzeba mieć coś w rodzaju powołania, ale z drugiej strony aktorstwo to jest też zawód, rodzaj rzemiosła. W pracy z aktorami odwołujemy się do rzemiosła i na tej bazie próbujemy sięgnąć po coś więcej, dotknąć sztuki, nie na odwrót. Nie da się inaczej – podstawą jest rzemiosło, warsztat. To jest nasz zawód, nie jesteśmy po to, żeby naprawdę kochać, czy naprawdę popełnić samobójstwo, czy naprawdę kogoś zabić. To kreacja artystyczna.

Co innego, gdy takie zabiegi pomagają w stworzeniu kreacji artystycznej.

Oczywiście, ale to czerpiemy ze swojej wrażliwości, talentu, warsztatu. W takich rzeczywistościach się poruszamy w procesie budowania postaci i przedstawienia.

Czy kłamstwo jest cnotą?

Nawiązuje pani tym pytaniem do sztuki Zellera. A proszę sobie wyobrazić, że ktoś bliski umiera i nie wie o tym – powie pani komuś, kogo kocha, że ma przed sobą dwa dni życia?

Czyli kłamstwo można usprawiedliwić?

Nie chcę generalizować, ale bywa i tak.

Relacja prawdy do kłamstwa w sztuce Zellera bardzo zresztą się komplikuje. W jaki sposób wyciągnąć siłę tego tekstu i pokazać ją na scenie?

Staramy się nie mówić tekstu na pamięć, tylko być na scenie. Gramy emocje, walczymy o prawdę taką, w jaką wierzymy, że ona jest.

Czego potencjalny widz może się spodziewać po tym spektaklu? Na samym początku nie wie właściwe nic poza krótkim opisem na stronie internetowej teatru.

Nie uważam, że widz, idąc do teatru powinien się przygotować teoretycznie do odbioru przedstawienia. Przychodzi i musi się spotkać z tym komunikatem, który stworzyliśmy, tak jak spotyka się z innym człowiekiem, z jakąś sprawą, która go w życiu spotyka. Przychodzi do teatru, siada w fotelu, a czwórka aktorów tworzy jakąś rzeczywistość. Jeśli ja wcześniej przeczytam utwór Zellera, zacznę czytać teksty filozoficzne na temat prawdy, to myślę, że to jest kompletne nieporozumienie. Po pierwsze, 99% osób zrezygnowałoby natychmiast ze spektaklu, ale 99% nie zachowa się w ten sposób, bo to nie miałoby żadnego sensu. Nie oczekuję, że ludzie przyjdą przygotowani, oczytani na ten temat. Mają przyjść i dać się zaskoczyć albo zachwycić się tym nowym światem, albo nowym sobą, bo spektakl zawsze się spełnia w każdym z nas.

Tylko jak tu się zachwycić, jak wokół kłamstwa, zdrady, a człowiek, który sam zdradza, czuje się najbardziej pokrzywdzony...

Jednak czy właśnie tak nie jest w życiu? Czy nie czujemy się dotknięci przez przyjaciółkę i zapominamy, że kilka dni wcześniej nie zachowaliśmy się wobec niej fair? Być może nawet ona tego do końca nie zauważyła, może jej było tylko przykro, ale czy my przyjdziemy do niej i powiemy: „słuchaj, ja wtedy się źle zachowałam?". Nie robimy tego. Ten tekst jest właśnie o tym, to nie jest żadna pochwała kłamstwa, tylko pragnienie prawdy i nic więcej. A to, że droga nie jest prosta... Tylko prostacy myślą, że nasze życie da się podzielić na lewo-prawo, biało-czarno. Tak nigdy nie było i nie jest.

Ta sztuka bez wątpienia stawia pytania. Czy pan próbuje na nie odpowiedzieć?

My nie jesteśmy od odpowiadania, od tego jest każdy widz, który musi znaleźć dla siebie odpowiedź.

Dziękuję za rozmowę.



Paulina Aleksandra Grubek
Dziennik Teatralny
26 września 2014
Spektakle
Prawda
Portrety
Zbigniew Rybka