By teatr rozkwitał

We wtorek po spektaklu "Iwanowa" odbyła się sympatyczna uroczystość na cześć Andrzeja Łapickiego, który obchodzi 65-lecie pracy scenicznej. Stosowną laudację wygłosił minister Zdrojewski, który przy okazji poinformował, że przedłużył o 5 lat Janowi Englertowi kontrakt dyrektora artystycznego Teatru Narodowego. Englert sprawiał wrażenie zaskoczonego przynajmniej samym faktem ogłoszenia decyzji, bo chyba nie nią samą. Przedłużenie kadencji wydaje się logiczną konsekwencją sukcesu, który Englert odniósł. A sukcesem jest po prostu to, że Narodowy cieszy się uznaniem i ma powodzenie publiczności

Englert prowadząc scenę narodową przyjął na siebie rolę – użyję metafory bliskiej jemu i mnie – trenera selekcjonera polskiej reprezentacji teatralnej. Jego praca polega na wybraniu najlepszych zawodników na rozmaite pozycje. Gdy idzie o reżyserów: ma w swojej kadrze młodych, ambitnych graczy w rodzaju Olsten czy Kleczewskiej, zawodników może nie tak skorych do ekscesów, ale potrafiących nieźle zaczarować piłką jak Cieplak czy Glińska, no i starych mistrzów Jarockiego czy Lassalle’a. Jest zatem atak, pomoc i obrona. Podobnie kształtuje się zespół aktorski, pewnie najlepszy w Polsce, z gwiazdami, na które chodzi publiczność i młodymi, zdolnymi, do których należy przyszłość. Patrzyłem na ten zespół właśnie w „Iwanowie” i czułem jego wielki potencjał, może nawet nie w pełni w spektaklu wykorzystany, ale to inny problem.

Można oczywiście zapytać: czy taki pomysł na Teatr Narodowy jest wystarczający? Czy ten dobrego gatunku eklektyzm to jest wszystko, czego chcemy od Teatru Narodowego?

Gdy spojrzymy w historię sceny narodowej, to łatwo dojdziemy do wniosku, że tylko w niektórych momentach pełnił wyjątkową rolę. Momenty te przeszły do legendy. U samego początku Bogusławski stworzył model Teatru Narodowego, który można by powiedzieć był mocno zaangażowany społecznie i politycznie. Po wojnie były, moim zdaniem, trzy dyrekcje, które określiły wyraziste wzory działalności Narodowego: Dejmka, Hanuszkiewicza i Grzegorzewskiego. Dejmek miał ambicję stworzenia kanonu repertuarowego, którego kultywowanie byłoby obowiązkiem sceny narodowej. Hanuszkiewicz narzucił model teatru autorskiego, który w dużej mierze opierał się na klasyce narodowej, ale już przerobionej do współczesnego odbioru. Wreszcie Grzegorzewski, który również realizował teatr autorski, w wyrafinowany sposób odwołując się do tradycji. Czy któryś z tych modeli może być dzisiaj inspiracją dla dalszego ciągu dyrekcji Englerta?

Englert nigdy nie ukrywał, że nie ma ambicji prowadzenia teatru autorskiego. Sam przecież specjalnie się nie eksponuje ani jako reżyser, ani jako aktor. Jeśli miałbym jednak wskazać jakąś dziurę w całym Teatru Narodowego, to jednak byłaby nią pewna słabość myślenia repertuarowego. Koncepcja, że skupiamy najlepszych zawodników ma taką konsekwencję, że wybory repertuarowe podyktowane są tym, kto jest angażowany. Gdyby Jacques Lassalle nie był mistrzem inscenizacji klasyki francuskiej, a na przykład specjalizował się w Skandynawach, to zapewne mielibyśmy więcej Ibsena i Strindberga w Teatrze Narodowym. Czy gdyby Jerzy Jarocki nie był aktualnie tak zainteresowany dramaturgią Mrożka, a sięgnął do Różewicza, to co by było na afiszu przy pl. Teatralnym? To są oczywiście pytania retoryczne, które służą mi tylko jako wstęp do pytań bardziej zasadniczych. Czy jednak nie jest obowiązkiem Teatru Narodowego, dysponującego tak świetnym potencjałem, próba wypełnienia tego kanonu, który usiłował zbudować Dejmek? (Englert był długie lata aktorem Dejmka w Teatrze Polskim, widział jak "Stary" tworzy repertuar, który wynika z powinności.) Czy w ciągu najbliższych pięciu lat dyrekcji Jana Englerta zobaczymy na scenie narodowej Dziady, Fantazego, Zemstę? Czy Teatr Narodowy będzie nadal reprezentacyjnym teatrem kształtowanym wedle zasady: co kto lubi, czy zdobędzie się na najwyższy wysiłek zbudowania kulturowego wzorca dla swojej publiczności? Pytam o to świadom, że łatwo formułuje się te postulaty przy biurku. Ale jeśli Janowi Englertowi tak bliskie są metafory sportowe, to użyję takiej: te pięć lat, które otrzymał na pracę w Narodowym, to powinien być czas na osiągnięcie mistrzostwa, po którym przechodzi się do historii.
Wojciech Majcherek (22:56)
Skomentuj

03 marca 2010
Eksperymenty czas kończyć?

Redaktor naczelna „Przekroju”, Katarzyna Janowska, zabrała głos w sprawie Szczepkowska versus Lupa i stwierdziła: „Wierzgnięcie Szczepkowskiej (…) odczytuję jako krzyk: mistrzowie, eksperymenty czas skończyć! Wracajcie do teatru”. Ten sam ton wyczuwam w wielu komentarzach autorów, którzy popierają gest aktorki i widzą w nim zarzewie buntu. Jakiego buntu? I czyjego? Szczepkowska jest niczym Dolores Ibarruri La Pasionaria dla tej części środowiska i również publiczności teatralnej, która ma dosyć teatru dziwactw, wywracania klasyki na nice, postdramtycznego bełkotu, gołych chłopaczków na scenie etc.

Ja bym chętnie się do tej partii zapisał, tylko że wrodzony sceptycyzm każe mi zadać pytanie: ale czy ktoś zabrania w Polsce robić teatr „po bożemu”, teatr, w którym mamy do czynienia z mądrą interpretacją literatury i jej godną sztuką aktorską? Owszem, Lupa ma legion uczniów, ale gdzie są kontynuatorzy teatru Axera, Jarockiego, Dejmka? Siedzą gdzieś w podziemiu, czekając na sygnał, że już mogą wejść na scenę, bo wreszcie przepędzona zostanie banda Lupy? Tym, którzy by teraz pod Teatrem Dramatycznym jak dawna Transfuzja chcieli palić świeczki, zadedykowałbym strawestowane powiedzenie starego rewolucjonisty Kuronia: zamiast palić teatry twórzcie własne. Najłatwiej swoje słabości usprawiedliwić nienależnymi przewagami kogoś innego. Można się spierać o dzisiejszy kształt teatru Krystiana Lupy, ale na Boga to nie jest demon, który paraliżuje talenty. Róbcie teatr inny od Lupy, nawet przeciwko niemu, ale nie obwiniajcie jego za to, że nie potraficie takiego teatru zrobić.

Niewątpliwie jest w naszym życiu teatralnym problem zachwiania hierarchii wartości. Każdy ma tu coś na sumieniu. Krytyka, która częściej zajmuje się lanserstwem niż rzetelną analizą i oceną  teatralnych zjawisk. Władza, od której zależą różnego rodzaju decyzje dotyczące teatru, a która często nie ma w tej materii zielonego pojęcia (zaryzykowałbym twierdzenie, że władze w PRLu miały lepszego nosa na przykład w kwestii obsady dyrekcji teatrów niż obecne samorządy, choć to nie oznacza, że partyjni sekretarze byli wzorami mecenasów sztuki). W piersi powinno uderzyć się samo środowisko teatralne, które w istocie nie jest żadnym środowiskiem, nie ma liderów, nie potrafi mówić wspólnym głosem i nie ma właściwie nic do powiedzenia na temat funkcjonowania teatru we współczesnym społeczeństwie poza kilkoma frazesami. Ale ten stan chaosu być może jest naturalny dla naszych czasów. Jeśli tak, to jedynym sensownym zachowaniem się powinno być dbanie o warunki, by teatr rozkwitał niczym siedem kwiatów. By było w nim miejsce na eksperymenty i porządny teatr środka. Na godziwą rozrywkę i „przekraczanie granic”. Na mądrość i szaleństwo. I by mogli w nim pracować Krystian Lupa i Joanna Szczepkowska.



Wojciech Majcherek
Blog
9 marca 2010
Portrety
Jan Englert